Pierwsze zawody z serii Perły Małopolski za nami. Biegaliśmy w Skale (Ojcowski Park Narodowy), w jeden z pierwszych upalnych dni w tym roku, którego mało kto się spodziewał.
Relacja Darii Bielickiej, Ambasadorki Festiwalu Biegów
Do wyboru były trzy trasy - krótka (ok. 6 km), średnia (13,7 km) i długa (20,6 km). I choć Skała to chyba najłatwiejszy bieg w cyklu, ta runda dała się we znaki. Dla mnie to był pierwszy start w tego typu biegu, do tej pory byłam wierna asfaltowi. Wybrałam trasę średnią.
Biuro Zawodów zorganizowano w hali Widowiskowo-Sportowej w Skale - dużo miejsca i dobra organizacja sprawiły, że pomimo dotarcia na miejsce na kilka minut przed zamknięciem wydawania pakietów, nie musieliśmy stać w kolejce.
Również poza biurem zawodów niemal wszystko było dobrze zorganizowane. Wielkie brawa dla tych, którzy się starali, że udało się uniknąć chaosu przy takiej liczbie tras, konkurencji (poza biegaczami rozgrywano także zawody nordic walking oraz biegi dla dzieci) no i samych uczestników, liczonych w setkach osób.
Dobrze oznaczone trasy nie pozwoliły się zgubić, na każdym zakręcie, rozwidleniu ktoś nas pilnował. Wielkie brawa także dla spikerów, miło się słuchało ich opowieści w oczekiwaniu na kolejnych zawodników.
Niestety, ktoś z obsługi zapomniał zamówić pogodę i dopadły nas upały. Na to nie były gotowe punkty odżywcze, których na trasie długiej było tylko trzy, a na mojej średniej, tylko jeden – tuż przed największym podejściem, gdy już dawno zapomniałam, że piłam cokolwiek. Ten, kto wziął plecak lub bidony miał przewagę. Ja zrobiłam głupotę i uznałam, że na niecałe 14 km plecak nie będzie potrzebny. No bo po co...
Początek biegu jest miły i przyjemny - dwie trasy razem biegną niemal 4 km w dół. Cały czas w dół. Przebiegając malowniczą trasą pomiędzy skałami i obok Kościółka na wodzie docieramy do znanego większości biegaczy miejsca. Tam, w akompaniamencie oklasków kibiców musieliśmy stawić czołu nie lada wyzwaniu - piękna pogoda zachęciła turystów i miejscowych do odwiedzenia jakże popularnych knajpek, w których można zjeść Pstrąga Ojcowskiego, popić piwkiem, herbatką, zagryźć lodami... a my musieliśmy na to patrzeć. I wypatrywać punktu z wodą.
Ktoś rzucił w tłumie, że woda będzie przy Bramie Krakowskiej. Znając rejon - jako tako - uznałam, że to już blisko i nie ma co pić ze strumienia. Trzeba jednak było to zrobić, bo o ile trasa długa wiodła pod Bramę Krakowską, tak krótka zawracała i tego punktu nie miała. Tak złapałam pierwsze załamanie. Potem drugie. I chyba trzecie, też jeszcze tam. A rzeczony podbieg był ciągle przede mną!
Na punkcie z wodą wypiłam dwa kubki, zaliczyłam small-talk ze znajomym fotografem i poleciałam dalej! Znaczy... poszłam. Bo zaczynało się podejście. Pamiętałam z wykresu trasy, że miało był długo. I było. Nie było już sensu biec. Można się zmęczyć, a przecież my nie chcieliśmy się zmęczyć!
Na górze było tylko piękniej. Pola, pola, pola. Słońce, słońce, słońce. Z ust niektórych wydobyły się słowa ciężkie. Ja marzyłam o deszczu. Żeby odżyć. Bo choć widoki wynagradzały, to słońce paliło nieprzyzwyczajone jeszcze do niego ciała. W końcu ostatnio każdy niemal trening odbywał się w warunkach deszczowo-niepewnych czy też wietrzno-mroźnych.
Myślałam też o motywach startu tutaj. Co mnie podkusiło, by wziąć w tym udział. Przecież mogłam zostać przy bieganiu po płaskim - ja tak nie cierpię biegać pod górę! I co mnie podkusiło, by zapisać się na Rzeźniczka w maju? Ale, może ktoś odkupi pakiet – pomyślałam. Pojadę w Bieszczady, będę dopingować innych, ale sama przecież nie dam rady.
Kiedy wiedziałam, że czas mam już słaby jak spróchniała gałąź postanowiłam rozkoszować się widokami. Chwała Bogu za wiatr, który nam dał. Bo choć zwalniał nas nie raz, to dawał trochę wytchnienia od tej temperatury.
Na mecie było już dobrze. Już słońce nie przeszkadzało. Już nie żałowałam. I wiedziałam, że zapiszę się na kolejne biegi z serii. Chce uzbierać całą perłę z medali!
Tutaj jeszcze jeden ukłon w stronę organizatorów - dookoła biegu powstał fajny, rodzinny piknik. Dużo dzieci, które pięknie dopingowały i przybijały piątki na mecie biegaczom - w tym dziewczynka, która jak zobaczyła Pana z siwymi włosami krzyknęła „Dawaj dziadek!" ku przerażeniu swojej mamy! Dla dzieci były atrakcje, dmuchane zamki, wata cukrowa, gofry. A nawet pokaz zumby!
Ah, no i jogurt na mecie! Jogurt! ze Skały, pysznie!
Daria Bielicka, Ambasadorka Festiwalu Biegów
fot. Ryszard "Richie" Kułaga