Zwycięstwo w 16. PKO Poznań Maratonie dla zawodnika LŁKS Prefbet Śniadowo Łomża było... dopiero pierwszym triumfem na królewskim dystansie w karierze. Na sukces pracował długo, a sam Poznań chciał zdobyć już kilka razy.
Był to Twój czwarty start w Poznaniu. W 2011 i 2013roku zajmowałeś czwarte miejsce, rok temu byłeś drugi. Tendencja była rosnąca i kwestią czasu wydawała się wygrana. Czyli do czterech razy sztuka?
Emil Dobrowolski: Była taka potrzeba to wygrałem (śmiech)!. A tak naprawdę, to w myślach wierzyłem w zwycięstwo, bo zaproszeni Kenijczycy nie mieli rewelacyjnych życiówek. Trzeba przyznać, że ja też nie miałem dużo lepszego wyniku, jednak maraton rządzi się swoimi prawami i różne rzeczy mogą się wydarzyć. Poza tym to na czasie, a nie zwycięstwie zależało mi w Poznaniu najbardziej.
Czy obejmując prowadzenie miałeśświadomość, że po raz ostatni Polak wygrywał w stolicy Wielkopolski aż 9 lat temu? Myślałeś o Janie Białkui jego 2:16:21?
Wiedziałem, że ostatnich kilka biegów wygrywali Kenijczycy. O 2006 roku dowiedziałem się za metą. Obejmując prowadzenie myślałem o tym, by zrobić przewagę i zniechęcić Kenijczyka do pościgu. Wierzyłem też w możliwość zrobienia rekordu trasy, a nawet minimum olimpijskiego (2:11:30 – red.).
Jak chciałeś rozegrać ten bieg? Bardzo dobrze współpracowało Ci się z Szymonem Kulką...
Do Poznania jechałem z zamiarem ataku na minimum olimpijskie. Pomóc mi w tym miał „zając”, a ponieważ wystąpiły problemy ze znalezieniem organizatorowi odpowiedniej osoby, poprosiłem Szymona Kulkę o wsparcie. Miał poprowadzić pierwszą połowę dystansu.
Ponieważ jednak Szymon świetnie wykonywał swoją robotę, równo prowadząc mnie przez cały półmaraton, dogadałem się z nim podczas biegu, żeby spróbował pomóc mi jeszcze przez kilka kilometrów. Dlatego doprowadził mnie do 25. kilometra. Do tego punktu dwukrotnie doganialiśmy prowadzących Kenijczyków, którzy widząc Nas ruszali w mocną przebieżkę. Ja trzymałem równe tempo i dopiero na 33. - 34. kilometrze dogoniłem pierwszego zawodnika. Potem lekko podkręciłem tempo, by go zgubić.
Był to Twój pierwszy wygrany maraton, co może być dla kibiców prawdziwym zaskoczeniem. Jaka była twoja droga do tego ważnego momentu?
Trenuję już od czwartej klasy szkoły podstawowej. Poszedłem wtedy do klasy sportowej z pięciobojem nowoczesnym, czyli bieganie było jedną z moich konkurencji. Później przeniosłem się na biathlon letni, w którym zdobyłem sporo medali Mistrzostw Polski w różnych kategoriach wiekowych. W wieku 18 lat postanowiłem pobiec swój pierwszy maraton. Nie miałem wtedy większego pojęcia o treningu, na start zdecydowałem się dwa tygodnie przed imprezą (śmiech). Wystartowałem bez numeru startowego, bo nie stać mnie było na wysoką opłatę...
Jak Ci wówczas poszło?
Skończyłem bieg w czasie 2 godziny i 49 minut. Stwierdziłem, że to jest mój dystans, tylko muszę więcej potrenować. Rok później przygotowania zacząłem kilka miesięcy przed maratonem. Ciągle bez większej wiedzy. 30 km pokonałem w tempie na 2:34.00, po czym... zacząłem marszobieg. Pamiętam, że jeden kilometr złapałem w 14 minut i miałem ciemno przed oczami. Czas na mecie - 3 godziny i 3 minuty - skłonił mnie do udania się do trenera, który to wszystko uporządkuje. Pierwszy maraton na poważnie „poleciałem” w 2010 roku w Dębnie. W moim wyczynowym debiucie zdobyłem brązowy medal Mistrzostw Polski (ówczesny rekord życiowy 2:20:43 - red).
Często, gdy dzielisz się z wrażeniami po swoim biegu pada słowo kolka. Nie ominęła Cię podczas 2. BMW Półmaratonu Praskiego, pojawiła się także w Poznaniu? Znasz receptęna tę dolegliwość?
Kolki towarzyszyły mi chyba w każdym maratonie. W większości był to ból do wytrzymania, szybko przechodził. W zeszłym roku w Poznaniu złapała mnie zupełnie inna kolka. Zaczęła się na 25. kilometrze i trwała przez 10 km. Była tak mocna, że biegłem mocno pochylony. Dziwiłem się wtedy, że nikt mnie nie wyprzedza. Dobiegłem wtedy do mety bez większego zmęczenia, zły, że przez kolkę puściłem czołówkę. Myślałem wtedy, że to może wina żeli.
Historia powtórzyła się w tym roku na BMW Półmaratonie Praskim, gdzie... nie stosowałem żeli. Po 15. kiloemtrze zacząłem truchtać po 3:40 min./km, znowu dobiegając do mety jakbym kończył trening. Po biegu znajomy fizjoterapeuta powiedział mi, że może to być wina przepony i polecił ćwiczenia, które mogą pomóc. W minioną niedzielę również towarzyszyły mi kolki, ale nie były na tyle mocne, by znacząco wpłynąć na wynik biegu.
Ubiegły sezon przyniósł Ci wiele medali Mistrzostw Polski. Uznałeś go wtedy za najlepszy w karierze. Teraz wygrałeś Półmaraton w Dallas i Poznań Maraton z nowążyciówką 2:13.50. Na koncie masz też srebro Otwartych Mistrzostw Polski w biegu na 5 km. Jaki był więc ten rok?
Już mogę powiedzieć, że najlepszy w karierze. Mimo, że jeszcze się nie skończył. Wprawdzie mam tylko jeden medal Mistrzostw Polski, ale poprawiłem wszystkie rekordy życiowe od 5 km do maratonu. Zająłem kilka miejsc na podium dużych biegów, odniosłem też między innymi dwa wspomniane zwycięstwa.
Twoja maratońska życiówka - 2:13.50 - pozwoliłaby Ci obronić tytułWicemistrza Polski na królewskim dystansie. Żałujesz trochę, że forma nie przyszła na wiosnę?
Każdy maraton jest inny. Trasa, obsada, pogoda mają wpływ na przebieg rywalizacji. Nie wiadomo czy w zeszłą niedzielę na trasie w Warszawie w panujących tam warunkach pobiegłbym podobnie. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, trzeba się nastawić na przyszłoroczne Mistrzostwa Polski.
Od 2013 roku w maratonie startujesz bardzo regularnie – dwa razy do roku. W 2015 roky był to Orlen Warsaw Marathon i PKO Poznań Maraton. Czy w przyszłym roku wrócisz do Wielkopolski bronić tytułu? A może kusi Cię jakiś zagraniczny maraton?
Każdy start w maratonie wymaga przemyślenia wszystkich za i przeciw. Trasa, prowadzenie, nagrody, obsada i warunki startu mają wpływ na wybór. Przyszły rok to rok olimpijski. Jeśli udałoby mi się zakwalifikować do startu w Rio, pewnie odpuściłbym sobie jesienny maraton. Poznań zaliczyłem już 4 razy, chętnie tu wracałem. Teraz mam dodatkowy argument, żeby spróbować powtórzyć zwycięstwo.
Ostatecznie minimum do Rio wynosi 2:11:30. Szanse na udział w imprezie ma też najlepszy zawodnik Mistrzostw Polski z wynikiem 2:12.30. Jak oceniasz swoje szanse na bilet do Brazylii?
Zawsze byłem ambitnym zawodnikiem. Start w Igrzyskach to marzenie większości sportowców. Moim też, więc zamierzam po raz kolejny na wiosnę spróbować atakować minimum. Decyzja PZLA jest jak najbardziej słuszna. To poprzednie minimum powinno być zaskoczeniem dla wszystkim, bo mimo, że potęgą światowego maratonu nie byliśmy, to mieliśmy jedno z najtrudniejszych minimów (2:10:30 - red).
Dziękuje bardzo za rozmowę. I raz jeszcze gratulujemy wygranej. Bardzo ważnej dla naszego biegowego środowiska.
Dziękuje bardzo.
Rozmawiał Robert Zakrzewski