W sobotnie popołudnie miał miejsce charytatywny bieg Przybij 5-tkę Ani! Biegacze z Gliwic kolejny już raz postanowili zebrać fundusze dla wolontariuszki Ani. Sprytnie wybrali datę: przeddzień Półmaratonu Gliwickiego, a także lokalizację: tuż obok jego biura zawodów. Nie udało się tylko z pogodą, bo na biegaczy spadła ściana deszczu. Ale to nie zraziło do pomagania.
Niektórzy kręcili nosami: – Dzień przed półmaratonem? Pięć kilometrów? To będzie luźny truchcik – tłumaczył organizator, Maciej Stodolak. – Przyjdź, przy okazji odbierzesz pakiet na Półmaraton Gliwicki. Zrobisz wiele dobrego – zachęcał. I wielu posłuchało, łącząc wyprawę po pakiet z pomaganiem i rozgrzewką przed jutrzejszym startem.
Atmosfera była piknikowa, nie brakowało stoisk z przekąskami i produktami do degustacji, sklepów z odzieżą sportową oraz odżywkami i preparatami dla biegaczy. Największy ruch panował jednak w biurze zawodów półmaratonu. Niektórzy z oczekujących w kolejce spontanicznie decydowali się na start w biegu charytatywnym dla Ani.
Swoje biegi, i to z przeszkodami, mieli także najmłodsi. To z powodu dekoracji najszybszych dzieci, start biegu na dystansie 5 km trochę się opóźnił. I, jak się później okazało, wcale nie miał 5 km. Ale to nikomu nie przeszkadzało…
Pierwsze krople deszczu spadły, kiedy zawodnicy udawali się na linię startu po energetycznej rozgrzewce w rytm muzyki. Prawdziwa nawałnica nadciągnęła kilkadziesiąt sekund po starcie. Na zawodników i miasteczko biegaczy spadły hektolitry wody. Ściana deszczu była tak gęsta, że trudno było zlokalizować oznaczenia trasy.
Wszyscy wyglądali jakby właśnie wyszli spod prysznica a bieg zaczął bardziej przypominać zawody miss mokrego podkoszulka. Z tego powodu zdecydowano się skrócić trasę. To mądra decyzja, bo wzięto pod uwagę zdrowie biegaczy, przede wszystkim sporej liczby dzieci uczestniczących w akcji. Z pewnością nikt nie chciałby jutro stanąć na starcie półmaratonu lub dychy z katerem…
– Trasa została skrócona z powodu oberwania chmury. Ale wrażenia były szczególne, bo biegliśmy w szczególnym celu. Jeśli trzeba by było przebiec 10 km, pobieglibyśmy mimo deszczu! – zapewniała Aleksandra Matuć z Bytomia. – Najbardziej zadowolony był mój syn, który jechał na rowerze i stwierdził, że nigdy nie był na takich fajnych biegach. Przyjechaliśmy do domu przemoczeni do suchej nitki.
Ulewa nie ostudziła gorących serc biegaczy, którzy w strugach deszczu pokonywali kolejne metry, uśmiechając się i pokazując do aparatu uniesione w górę kciuki. Odpowiadaliśmy tym samym, bo ulewa zagłuszała wszelkie słowa. Ale gest wyrażał wszystko. Bo warto pomagać!
KM