Na 16. Maraton Poznański przyjechałem z zamiarem złamania 4 godzin – pisze Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów. Przywitała mnie piękna słoneczna pogoda. Niestety było bardzo zimno. Termometry wskazywały raptem 7 stopni Celsjusza, wiał też porywisty, północny wiatr.
W sobotę odebrałem pakiet startowy. Okazało się, że wszystko, tzn.: biuro zawodów, targi, linia startu i mety znajduje się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich. Dla mnie to była dobra informacja. Po pierwsze miałem blisko z dworca kolejowego, a po drugie MTP - ze względu na to, że jest tam dużo miejsca – jest doskonałym miejscem do zorganizowania imprezy biegowej.
Sprawnie załatwiam wszystkie formalności w biurze zawodów, odebrałem pakiet startowy, w którym znalazłem m. in. kolorowa torba-worek na ramię. Potem zjadam pasta party i … byłem wolny.
Start biegu wyznaczono na 9:00 w niedzielę. Przyszedłem jednak godzinę wcześniej. Już wtedy było dużo biegaczy, a po chwili zrobiło się naprawdę tłoczno. Na szczęście w wielkiej hali było na tyle dużo miejsca, że swobodnie mogłem znaleźć kawałek podłogi, by się przebrać. Gorzej wyglądała sytuacja z ubikacjami, do których utworzyły się długie kolejki. Co prawda przez okna widać było rząd Toi-Toi w strefie mety, ale ochroniarze za nic na świecie nie chcieli tam wpuścić zawodników.
Koniec z końców do strefy startu na ulicy Grunwaldzkiej dotarłem raptem 10 min. przed rozpoczęciem biegu. Miałem bardzo mało czasu na rozgrzewkę i przygotowanie się do zawodów. Nerwowo złapałem GPS, zrobiłem kilka skłonów, przysiadów i tyle. W panującym tłoku nie było już miejsca nawet na krótkie przebieżki.
Na dworze, choć słonecznie było bardzo zimno. Właściwie to cały czas się trząsłem. Swoje też zrobił lodowaty wiatr. Ponieważ bufety miały być rozstawione co 5 km wziąłem ze sobą pustą butelkę, którą ewentualnie, w razie potrzeby chciałem napełnić później. Stanąłem w strefie: 3:45.
O godz. 9:00 wystartowaliśmy. Na początku było tłoczno – wszak w maratonie wzięło udział ponad 6 tys. ludzi - ale po kilkuset metrach zrobiło się luźniej. Pierwsze 3 km biegliśmy prosto ul. Grunwaldzką. Po czym skręciliśmy w prawo. Trasa właściwie okrążała cały Poznań.
Miłe było to, że organizatorzy zaczęli wreszcie doceniać kibiców. Na trasie często grały zespoły rockowe, a na większych skrzyżowaniach i na przystankach komunikacji miejskiej grupki Poznaniaków dopingowała maratończyków. To bardzo pomagało w biegu.
Miłym zaskoczeniem okazała się świetna organizacja imprezy. Bufety zostały dobrze zaopatrzone. Na miejscu była woda, izotonic, cukier, czekolada, banany i pomarańcze, a w kuwetach woda do schłodzenia. Wszystko zostało rozstawione po obu stronach jezdni, więc nie było większego problemu z dostępem do potrzebnych rzeczy.
Na początku biegłem neutralnym tempem 5:10/km. Mimo wysiłku bardzo długo było mi bardzo zimno. Trasa nie stanowiła problemu. Była właściwie prawie płaska z niewielkimi pochyleniami to w górę to w dół. Kilka dość krótkich podbiegów na wiadukty nie stanowiło problemu.
Dziesiąty kilometr minąłem z czasem 0:51, połówkę 1:50, a 30. kilometr z czasem 2:42. Biegło mi się całkiem dobrze, kibice głośno kibicowali, nikt nie przeszkadzał na trasie, było nawet trochę za łatwo co mnie z czasem zaczęło niepokoić.
Do 36 km wszystko wyglądało super. W końcu dobiegliśmy do Areny Poznańskiej, okrążyliśmy ją z prawej strony i wbiegliśmy do środka. Trybuny były oczywiście puste poza małą grupą kibiców, ale obiekt i tak robił wrażenie.
Tuż przed 38 km zaczęły się moje kłopoty z żołądkiem. Po chwili nie mogłem już biec, przeszedłem więc do marszu, czułąc, że mam spory kłopot. Mijali mnie znajomi , dopingowali, ale co mogłem zrobić?
Na szczęście na 39 km … wymiotowałem. To mnie postawiło na nogi. Powróciła i siła i moc. Popatrzyłem na zegarek. Mięło 3:48 od startu, a mnie zostało jeszcze ponad dwa kilometry. Wiedziałem, że nie pomoże już podkręcenie tempa, że tym razem nie złamię czterech godzin.
Na ostatnim kilometrze dopadłem idącego Tomka. Zdopingowałem go do podjęcia ostatniego wysiłku i dzięki temu dalej mogliśmy biec już razem. Minęliśmy jeszcze tylko szpaler kibiców na ul. Głogowskiej, potem skręciliśmy na tereny MTP. Ostatnie 200 metrów przy szalonym dopingu kibiców finiszowaliśmy. Udało się, jest meta. Czas 4:03:52 i miejsce 3517/6242.
To była bardzo udana impreza. Choć frekwencja na zawodach trochę spadła to atmosfera w Poznaniu panowała gorąca. Trasa była przyjemna, organizacja wzorowa, a co najważniejsze z mojej perspektywy: Korona Maratonów Polskich została zaliczona.
Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegów