Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13082 articles
Browse latest View live

Ruda Śląska: Ambasadorka na podium Biegu Niepodległości

$
0
0

Ok. 70 startów i tysiące biegaczy na linii startu. 11 listopada cała Polska biegała, by uczcić Święto Niepodległości.

Jak co roku w Rudzie Śląskiej również zorganizowano Bieg Niepodległości. Już 24. edycja zgromadziła ok. 400 zawodników, startujących na dystansie 12 km, 4 km w biegu rekreacyjnym oraz marszu nordic walking.

Trasa biegu miała charakter przełajowy i prowadziła trasą cyklicznego, a także bardzo popularnego Biegu Wiewiórki. Biegano 3 pętle liczące ok. 4 km.

Pogoda dopisała.

Na mecie jako pierwszy zameldował się Damian Połeć z Rudy Śląskiej, osiągając czas 41:19. Tuż za nim na mecie pojawił się Paweł Nawrot ze Świętochłowic oraz Arkadiusz Połeć z Rudy Śląskiej.

Wśród kobiet od samego początku prowadziła ubiegłoroczna zwyciężczyni - Katarzyna Czyż z Rudy Śląskiej. Mnie udało się zająć drugie miejsce. Podium uzupełniła Elżbieta Lewicka.

Wyniki

Mężczyźni:

1. Połeć Damian – 41:19
2. Nawrot Paweł – 41:43
3. Połeć Arkadiusz – 42:09
4. Bezner Kamil – 42:22
5. Połeć Adrian – 42:54

Kobiety:

1. Czyż Katarzyna – 49:35
2. Skalska Anna – 50:11
3. Lewicka Elżbieta– 50: 24
4. Bielińska Monika - 50:39
5. Nawrat Monika – 52:49

Pełne wyniki: TUTAJ

Anna Skalska, Ambasadorka Festiwalu Biegów



Kraków niepodległościowo i dla chorych dzieci [ZDJĘCIA]

$
0
0

Krótka, bo ledwie dwuletnia jest tradycja biegania dla Niepodległej w Krakowie. Ale chętnych nie brakuje. W sobotę 2 420 osób ukończyło 2. Krakowski Bieg Niepodległości, zorganizowany przez KKB "Dystans".

Frekwencja open nieco niższa niż w premierowej edycji, ale gołym okiem różnica prawie niezauważalna (2 476 osób w 2016 r.). Biegano na dystansie 11 km z bazą na deptaku przy Al. 3 Maja. Nie brakowało biało-czerwonych flag i malowań twarzy. 

Wygrali Marcin Zagórny (37:03) i Katarzyna Golba (42:54). Zmagania drużyn wygrał DELPHI RUNNING TEAM, z Wojciechem Agiejczykiem, Jarosławem Błaszczakiem, Tomaszem Wieczorkiem, Łukaszem Guzikiem i Krzysztofem Walusem w składzie.

Beneficjentem imprezy została Fundacja Schola Cordis – Wspierania Kardiochirurgii Dziecięcej, Pana Profesora Janusza Skalskiego.

Wyniki

Mężczyźni:

1. ZAGÓRNY MARCIN - 37:02
2. DROŻDŻ DAMIAN - 37:11
3. BIELAWIEC MACIEJ - 39:35
4. BARAN WOJTEK - 39:59
5. WIKTOROWICZ SZYMON - 40:43

Kobiety:

1. GOLBA KASIA - 42:55
2. GOLEC PAULINA - 44:13
3. WIKTOROWICZ ŁUCJA - 45:02
4. BOJDA MAŁGORZATA - 48:08
5. DRZYZGA-BŁASZCZYK - 49:47

Pełne wyniki - TUTAJ.

Niebawem więcej.

red.



 

Dobry bieg Moniki Stefanowicz w Saitamie

$
0
0

Trzykrotna olimpijka Monika Stefanowicz zakończyła rok w Japonii, startując w Saitama International Marathon.


Zawodniczka Grunwaldu Poznań zajęła ósme miejsce z wynikiem 2:38:31. Polka na metę wbiegła z 10-minutową stratą do zwyciężczyni, Kenijki Flomeny Cheyech Daniel - 2:28:39.

Drugie miejsce z ledwie 3-sekundową stratą zajęła Shitaye Habtegebrel z Bahrajnu. Trzecia była Etiopka Bekelech Daba z wynikiem 2:30:06.

Najlepszą z europejek była Brytyjka Charlotte Purdue, która znalazła się tuż za podium z rezultatem 2:30:34.

Dla Moniki Stefanowicz był to drugi maraton w tym roku. W maju wystartowała w Wojskowych Mistrzostwach Świata w Ottawie. Zdobyła tam srebrny medal w kategorii służb mundurowych z wynikiem 2:38:34, a także zajęła ósme miejsce w klasyfikacji generalnej.

Pół godziny po paniach na trasę ruszyli pozostali uczestnicy maratonu, w tym faworyt Yuki Kawauchi.

Popularny maratończyk, pracujący na co dzień jako urzędnik miejski w Saitamie, wygrał z wyniki 2:15:54. To nowy rekord imprezy. Dodajmy, że zawodnik ten na początku listopada zajął piąte miejsce podczas maratonu z Nicei do Cannes z wynikiem 2:15:14.

Była to trzecia edycja Saitama International Marathon. Zawody posiadały certyfikat IAAF Silver Label. Dla zawodniczek z Japonii była to jedna z imprez kwalifikacyjnych na igrzyska w Tokio. Występ najlepszej z Azjatek Rei Iwade, która była piąta z wynikiem 2:31:11 uznany został uznany za rozczarowanie.

RZ


Rekordowy bieg z Maratonu do Aten

$
0
0

Rekordowa liczba 18 500 biegaczy pokonała trasę śladami Filipidesa podczas Maratonu Klasycznego w Atenach. Najszybciej zrobił to Samuel Kalalei.

Kenijczyk ok. 35. kilometra oderwał się od Miltona Roticha i ruszył w kierunku mety zlokalizowanej na stadionie Panathinaiko. Rotich, który w przedbiegowych typowaniach pełnił rolę faworyta imprezy i zapowiadał atak na rekord trasy (2:10:37), nie podjął jednak pościgu. Taki porządek utrzymał się już do końca biegu.

Samuel Kalalei, który w tym roku biegł drugi maraton, linię mety przekroczył z czasem 2:12:17 - drugim najszybszym w swojej karierze. Sprawił sobie wyśmienity prezent na 23 urodziny, które będzie obchodzić w poniedziałek 13 listopada.

Podium zostało zdominowane przez biegaczy z Kenii. Milton Rotich, startujący po kontuzji utrzymał drugie miejsce z czasem 2:14:18, wyprzedzając Jonathana Kiptoo - 2:16:08.

W rywalizacji pań kolejność na podium została rozstrzygnięta dopiero na stadionie. 18-latka z Etiopii, Bedatu Hirpa Badane, po tym jak w Barcelonie zajęła trzecie miejsce, triumfowała w Atenach z czasem 2:34:18. To najlepszy czas biegaczki na mecie ateńskiego maratonu od 2010 r.

Kolejne miejsca na podium zajęły Kenijki. Alice Kibor, która w tym roku w Marrakeszu zajęła trzecie miejsce, w Grecji była druga z czasem 2:34:22. Z kolei obrończyni tytułu sprzed roku - Nancy Arusei, nie powtórzyła swojego sukcesu (tamten bieg był jej debiutem na maratońskiem trasie - 2:38:51). Tym razem nie wygrała, chociaż znacznie poprawiła swój ubiegłoroczny wynik. Zajęła trzecie miejsce z czasem 2:34:51.

Wyniki:

Mężczyźni:

1. Samuel Kalalei, KEN - 2:12:17
2. Milton Rotich, KEN - 2:14:18
3. Jonathan Kiptoo, KEN - 2:16:08
4. John Komen, KEN - 2:16:26

Kobiety:

1. Bedatu Hirpa Badane, ETH - 2:34:18
2. Alice Kibor, KEN - 2:34:22
3. Nancy Arusei, KEN - 2:34:51
4. Ourania Rebouli, GRE - 2:49:06

Na rekordową liczbę biegaczy złożyli się również maratończycy z Polski. Najszybszym z nich okazał się Krzysztof Bryla, który z czasem 02:56:27 zajął 88. miejsce. Dwie minuty później, na 107. miejscu w stawce maraton ukończył Jakub Ploch. Polskie podium z czasem 2:58:44 zamknął Adrian Graczyk.

IB

fot. SEGAS-AMA


Bieg Niepodległości w Rytrze Ambasadora. "Jak świętować to z bosym przytupem”

$
0
0

Dziewiąte miejsce w klasyfikacji „open” – dotąd najwyższa lokata w zawodach jaką osiągnąłem od początku mojej przygody z bieganiem. I to w jakich okolicznościach, czyli podczas 5 Biegu Niepodległości w Rytrze (koło Nowego Sącza)! Jak świętować to „z bosym przytupem”!

Kolejny z biegów już za mną. I tu pojawia się znów „zagwostka”, jak go opisać, aby nie robić tego w sposób schematyczny. Spróbuję, więc tak.

Zacznę od wyniku…

Czas 21:42 min., który osiągnąłem na tej górskiej trasie, prowadzącej w większości po kamienistej leśnej drodze, nie jest „rekordem świata”, lecz daje mi możliwość z optymizmem „patrzeć w przyszłość”. Tym bardziej, iż zważywszy na nawierzchnię trasy oraz moje „wchodzenie” w dystans 5 000 metrów  i skupienie się, w najbliższym czasie, na nim, aby poprawić szybkość, to dopiero, po „5 dla Kościuszki” (przeczytaj relację), mój drugi start na 5 kilometrów (wcześniej były „połówki” i ultra), czyli początek nowego…

… przejdę do miłego zaskoczenia…

… gdy na ok. 200 -300 metrów przed nawrotem na 2,5 km., do mojej głowy dotarło, iż jeszcze z nikim „powracającym” się nie minąłem. Wtedy to pojawiła się myśl, iż nie jest źle, a nawet jest dobrze. Chwile później zacząłem już liczenie zawodników, którzy zmierzali do mety. 1, 2, 3, …, 9, 10. Tuż przede mną kilka osób, ale nie skręcają, lecz biegną dalej (to Ci, którzy mierzą się z dystansem 10 kilometrów). O 180 stopni odbija biegacz, który jest „na moich plecach”…

… przez dygresję…

… zaczynam „zjazd”, który z metra na metr nabiera tempa. Po ok. 500 metrach mijam jedną Panią i jednego Pana. Czyli jeśli dobrze liczę powinienem być 9. Spoglądam na zegarek, „pełna 3” z przodu. Nie robię tego za często, aby przypadkiem nie sugerować umysłowi, że biegnę za szybko. Wsłuchuję się w organizm i staram się utrzymać równy krok. Dostrzegam sylwetkę poprzedzającego mnie zawodnika. Czy uda się go dogonić? Przez większość, drugiej części trasy, musimy biec z podobną prędkością, gdyż ani się nie oddalamy, ani nie zbliżamy do siebie. Do czasu. Próbuję „dociskać”. Dystans trochę się zmniejsza. Albo ja biegnę szybciej, albo On zwalnia. Zostało ok. 1000 metrów. Obraca się i czując „zagrożenie” motywuje się do gnania przed siebie. Obaj lecimy mocno. Ostatni zakręt, krótki zbieg… meta… nic się nie zmieniło… jestem 9!… nie udało się doścignąć poprzednika, ale jestem zadowolony ze startu… za metą wymiana gratulacji, spostrzeżeń z „8” oraz podziękowanie sobie za walkę do końca…

… podwójny skok…

… dodatkowa „atrakcja” na trasie, czyli skok przez… ścięte drzewo… nie takie, które leżało tam od dawna i Organizator o nim zapomniał, lecz „świeżo” powalone i „obrabiane” przez pracujących tego dnia w lesie drwali (sic!)… pod górę dodatkowy wysiłek, w dół „cyrklowanie”, aby nie zahaczyć o okrąglaka…

… dojdę do kwintesencji zawodów…

… którą bez wątpienia była rodzinna atmosfera panująca od pierwszych chwil, począwszy od otwarcia Biura Zawodów, po uroczyste zakończenie zmagań. Ciągły szum, gwar rozmów, „misie”, „piątki” na przywitanie, spotkania ze znajomymi, rodziną, wspólne zdjęcia, gratulacje dla osób i instytucji wspierających bieg oraz przeprowadzoną w ten dzień akcję charytatywną, wiwaty dla zwycięzców, losowanie nagród wśród wszystkich uczestników. Ach, jak przyjemnie bywać wśród ludzi z pasją!

I takiej radości oraz atmosfery, życzę Każdej i Każdemu z Was podczas wszystkich startów!

Karol Trojan, Ambasador Festiwalu Biegów, autor bloga BiegamBo.pl  


Z ziemi włoskiej do Polski... przywozi drugie miejsce! Biało-czerwony Maratona di Ravenna!

$
0
0

Już 19. edycja Global Ports Maratona di Ravenna Citta d’Arte upłynęła pod znakiem Polski. Nasi rodacy wybrali się do tego włoskiego miasta liczną grupą i narobili sporo zamieszania. Najwięcej Agnieszka Kuzyk, która wbiegła na metę maratonu jako druga kobieta, po chorwackiej olimpijce Mariji Vrajić. Serca włoskich zawodników i kibiców podbiła natomiast prawie czterdziestoosobowa grupa Spartan, która pokonała trasę maratonu w pełnym uzbrojeniu.

Maraton należał dzisiaj do Kenijczyków. Triumfował Samuel Kimutai Kiptum, który wbiegł na metę z czasem 2:21:20. Jego rodak Samuel Njeru Karani stracił do niego ponad 3 minut (2:34:55). Podium uzupełnił Węgier Zsigmond Elöd, któremu do Kenijskiego zawodnika brakło sekund (2:35:08). Najszybszy Włoch Gianlucca Palli uplasował się na 4 miejscu (2:37:34).

Wśród pań najlepsza była Chorwatka Marija Vrajić, która specjalizuje się w biegach 50 i 100 km (rekord Węgier) a w ubiegłym roku reprezentowała swój kraj na olimpiadzie w Rio de Janeiro. Dzisiejszy maraton ukończyła z czasem 2:48:59. Polka Agnieszka Kuzyk uzyskała wynik 2:59:08. Trzecia była Włoszka Francesca Patuelli (3:10:51).

– Do startu namówili mnie koledzy Marek Dworski i Zygmnunt Brożek. To były takie dobre anioły, które przeprowadziły całą tę akcję związaną z przyjazdem tutaj – mówiła po swoim triumfie Agnieszka Kuzyk.– Nie myślałam o swoich szansach na podium. Widziałam przed przyjazdem listę startową i wydawało mi się, że to nawet nie wchodzi w grę. Dla mnie ważne było, żeby po ostatnich przeżyciach związanych z życiem rodzinnym złamać znowu 3 godziny. Kiedyś to było normalne a ostatnio jakoś ciężko szło. To był mój cel a okazało się, że stanęłam też na podium – przyznała skromnie. – Jestem zachwycona biegiem. Maraton uważam za najlepiej zorganizowany, w jakim uczestniczyłam. Jestem pod wrażeniem trasy i atmosfery.

Poza Kuzyk 3 godziny złamał tylko jeden polski zawodnik, Wojciech Holona, który z czasem 2:57:33 uplasował się na 49 miejscu open i 5 w kategorii. – Trasa była ciekawa, ale ciężka. Biegłem w Rawennie pierwszy raz. Trafiła się taka okazja i trzeba było ją wykorzystać. Zabrałem się z grupą zawodników, którzy jeżdżą po całym świecie, żeby biegać. Nie żałuję tego wyjazdu – przyznał najszybszy z Polaków. – Miało być minutę lepiej, ale nie będę marudził, bo byłbym nieskromny. Bieganie takich czasów w moim wieku nie jest łatwe. Tutaj trasa była trudna technicznie, sporo kostki brukowej i nierówności. Ale atmosfera świetna. Włosi naprawdę potrafię organizować biegi.

Atmosferę dodatkowo podgrzewali Spartanie Dzieciom, którzy do Rawenny przyjechali naprawdę liczną grupą. Niektórzy w podróży spędzili niemal dwie doby. Musieli przyjechać autokarem, bo do samolotu nie mogliby zabrać charakterystycznych zbroi, z którymi pokonują trasę. Dzisiaj w maratonie wystartowali prawie czterdziestoosobową grupą, wzbudzając zachwyt kibiców i ogromne emocje wśród pozostałych zawodników. Dzień wcześniej Spartanie ustawili się szpalerem na starcie biegu rodzinnego. Dzisiaj na trasie śpiewali, krzyczeli, dopingowali innych i pozowali do setek zdjęć. Włosi po prostu oszaleli na punkcie zbrojnych biegaczy. Wychodzili z domów, żeby nagrać film, zrobić zdjęcia i głośno wyrazić podziw.

– Zrobiliśmy wielkie show. Miałem wrażenie, że dzisiaj całe miasto kibicowało tylko nam. Strasznie się podobaliśmy Włochom. Wszyscy się bawili razem z nami na trasie – mówił na mecie Michał Leśniewski, szef grupy Spartanie Dzieciom. – Przyjechaliśmy w 36 osób, poza tym mamy jednego rodowitego Włocha. Davide, który częściowo mieszka w Warszawie a częściowo tutaj pomógł nam wszystko zorganizować. Przyjechaliśmy tutaj bardziej jako turyści, bo to dla nas właściwie czas roztrenowania. Chcemy pokazywać ludziom jak można się bawić bieganiem i przy tym pomagać innym.

A bawić się bieganiem akurat Włosi potrafią doskonale. Maraton w Rawennie cieszy się coraz większą popularnością i przyciąga zawodników z całego świata. Poza widokową trasą ma do zaoferowania przede wszystkim piękny, ręcznie robiony medal ze szklanej mozaiki. Medale te co roku nawiązują do mozaiki w jednej z bazylik i są wykonywane ręcznie przez niemal rok. Dla wielu osób to największa ozdoba biegowej kolekcji.

W tym roku maraton ukończyło 1190 osób, półmaraton 1540, a jeszcze większa grupa wystartowała w biegu Good Morning Ravenna na dystansie 10,5 km.

Z Ravenny KM


6. Powiatowy Bieg Niepodległości Zduńska Wola - Strońsko, czzyli “Kabhi kushi, kabhie gham”

$
0
0

Musicie mi wybaczyć, że relację z Biegu Niepodległości zaczynam cytatem z hinduskiego filmu,  ale pewne skojarzenia nasuwają się same. Zresztą szaleństwa panny Linki nie powinny już Was dziwić.

A było tak...

„Na judaa honge hum, kabhi kushi, kabhie gham”
(kto oglądał - ten wie, kto nie zna- niech żałuje i nadrobi zaległości)

A teraz do rzeczy.

Jak najlepiej można uczcić Dzień Niepodległości, najważniejsze święto każdego POLAKA? Ano, tak jak to czujemy - prosto z serducha! Szczerze!

Historia pokazuje, że my Polacy jesteśmy niesamowitym narodem. Jedynym takim, który zwycięsko wychodzi z każdej opresji. Uginamy się jak trzcina na wietrze, by ostatecznie powstać i zostać „Mesjaszem Narodów”. Mocni w Bogu, w poczuciu własnej wartości, w biało-czerwonych barwach.

Tutaj mogłabym się rozpisać... wychowana na „Trylogii” wielbicielka pasowanych rycerzy oraz państwa pierwszych Piastów. Ciągle szperająca w pomroce dziejów samozwańcza „medievalistka”... wspomniałam, że próbuję nauczyć się łaciny?

No nie, dobra... nie o tym miałam pisać i nie zamierzam Was zanudzać. Strona jest o bieganiu - niech zatem tradycji stanie się zadość!

Zgadnijcie teraz od czego zacznę... no ba! Pewnie, że od pogody - to jasne, jak chińska czołówka! Czemu znów od tego? Ano...bo ja jestem biegaczem wykwintnym i wybrednym. Do życiówek potrzebny mi mróz, sucha szosa i płaski teren. Zduńska Wola natomiast, przywitała mnie słońcem, deszczem, gradem, wiatrem i podbiegami! Całe zło świata skumulowane w jednym biegu. Walka!

Zazwyczaj 11.11 stawałam na starcie Łódzkiego Biegu Niepodległości. Tego roku jednak, już zapoznana z biegami „pomarańczowych”, postawiłam właśnie na Rajsport Active i wylądowałam w Zduni - nie zawiodłam się!

Ogólnie, nie miałam tego dnia dyspozycji. Byłam zmęczona, śpiąca, bolały mnie nogi po leśnej piętnastce, bolały po stepie... marzyłam o roztrenowaniu i ogólnie ten bieg, miał być biegiem krajoznawczym. Takim na zakończenie sezonu.

Moje malkontenctwo sprawdziło się już na pierwszym kilometrze: czułam, że wystartowałam na 4:45, a zegarek pokazał 5:30! No myślałam, że się popsuł! Shit happens...trudno, biegnę dalej.

Z trudem udało mi się wejść na „swoje obroty” ale ciągle było ledwie poniżej 5:09...

Na trzecim kilometrze poczekałam nieco na Kamkę, której zegarek się ofochał i nie chciał współpracować, a potem „poszłam w trupa” by jak najszybciej dobiec do mety.Dobijały mnie podbiegi, dobijał wiatr ( Biegaczowi, to zawsze wiatr w oczy...) dobijało ostre słońce i deszcz. Przyznam jednak bez bicia, że sama trasa była piękna! Tereny jak w Gorcach!

Wiktor na horyzoncie, ale jakoś nie udało mi się go dogonić.

Mimo przeciwności, osiem kilometrów minęło mi nadspodziewanie szybko. Dopiero ostatni zdemotywował mnie srodze. Widzę zakręt. Myślę- o kurcze, teraz będzie z górki! 

I co? I kurde podbieg pod linię mety....aaaargh!

Już było mi wszystko obojętne. Krebsik - pabianajs runner natomiast bardzo „wspierał i motywował” na ostatnich metrach, dzięki czemu wymęczony uśmiech wpełzł na mą twarz... Wpadam na linię mety i z głośników słyszę „Nasza BiegaLinka”! No totalny czad! Michał Piotrowicz  - dodałeś mi skrzydeł!
Najlepszą jednak nagrodą był mój mąż czekający na mecie! Nie ma nic lepszego na świecie niż kochana mordka na mecie! ( no to mi się zrymowało)

Ukończyłam bieg z czasem 51:13. 

Chciałam lepiej, jednak ultra wrzesień, ultra październik i życiówka w Sieradzu, zebrały swój żołd.
Wygrzałam się przy ognisku (kurtka nadal śmierdzi grillem), pogadałam ze znajomymi, wypiłam ciepłą herbatkę- są wyniki!

Zerkam bez entuzjazmu. Szósta w swojej kategorii.

- „Nie jest tak źle” myślę sobie. W ogóle nie walczyłam o podium, nie liczyłam na podium, w najśmielszych marzeniach nie spodziewałam się... MIEJSCA TRZECIEGO W KATEGORII! No i jak tu nie myśleć, że jestem „Królową trzecich miejsc”? Sigridą Storradą najniższego stopnia ?

Kiedy Michał Piotrowicz wyczytał moje nazwisko poczułam się jak Buholtz! 

- „Ich bin Buholtz - ja mogę robić, co podoba mnie się”! 

Podium w takim dniu, to jak Olimpiada!

Miałam jednak mały niedosyt, bo znając możliwości Kamila- powinna być miejscu drugim. Bieg jednak to suma wszystkich strachów- nigdy nie wiadomo co się wydarzy.

Rajsport Active - jesteście niesamowici! Wasze biegi przynoszą mi szczęście. Szczęściu jednak należy dopomagać, a najlepszym pomagierem mojego jest Trener Adam! Rok pracy z tym sympatycznym gościem dał mi poprawę życiówki na 10 km o dobre 6 minut i 5 pudeł w roku!

Dziękuje też serdecznie Catering dietetyczny - Schudnij ze smakiem, bo dzięki Wam udało mi się schudnąć i dzięki temu, musiałam mniej dźwigać podczas biegu.

#Team-sc, zawsze dla Was!

Jednak najbardziej dziękuję mojemu mężowi, którego poznałam przez sport, który zaraził mnie miłością do sportu  i który ciągle mnie motywuje! Kocham Cię bardzo Paweł Szyktanc!

Wiem, było słodko, więc już Wam daję spokój! 

Pamiętajcie... Keep it Real! 

Linka Szyktanc, Biegalinka


Rekordowy Beirut Marathon. Rafał Wilk nie do zatrzymania!

$
0
0

Rafał Wilk znów najlepszy w Beirut Marathon!. W niedzielę w Libanie zamknął swój sezon startowy, w tym roku zwieńczony tytułem wicemistrza świata.

W pierwszej dziesiątce zmagań kolarzy ręcznych uplasowali się również: na szóstym miejscu Marek Wiśniewski i na dziesiątej pozycji - Robert Nowicki.

W rywalizacji biegowej tej imprezy padły dwa rekordy trasy. Wśród mężczyzn długo wydawało się, że Edwin Kiptoo, ubiegłoroczny zwycięzca, może już cieszyć się kolejnym triumfem. Biegł w swoim tempie, nie zdradzając oznak zmęczenia i nie będąc zagrożonym przez innych biegaczy.

Sytuacja zmieniła dwa kilometry przed metą. Kiptoo poczuł ból Achillesa i wyraźnie zwolnił. Tę niedyspozycję wykorzystali rywale, a przede wszystkim Dominic Ruto. Kenijczyk postawił wszystko na jedną kartę i niemal sprintem pobiegł do mety. Jej linię przekroczył z czasem 2:10:41 ustanawiając nowy rekord trasy.

Ruto wyprzedził Adane Amsalu (2:10:45), który miał problemy techniczne i stracił cenne sekundy na konieczność ponownego przekroczenia maty pomiarowej na 30. kilometrze. Kiptoo z czasem 2:11:56 zajął ostatecznie trzecie miejsce.

Rekord trasy padł także w rywalizacji pań. Tu walka o zwycięstwo rozgrywała się pomiędzy ubiegłoroczną triumfatorką Tigist Girmą a Eunice Chumbą.

Chumba, zwyciężczyni półmaratonów w Kopenhadze i Lizbonie, zapowiadała atak na rekord jeszcze przed biegiem. Zaatakowała na 34. kilometrze. Tigist Girma próbowała ją gonić, ale - jak przyznała na mecie - Etiopka była poza jej zasięgiem.

Ostatecznie Chumba wygrała z czasem 2:28:38, natomiast Girma Tigist z rezultatem 2:29:00 zajęła drugie miejsce i poprawiła swój rekord życiowy. Trzecie miejsce przypadło w udziale Debebe Gatachwe (2:30:31).

W Beirut Marathon startował również polski biegacz Andrzej Więcław, który z czasem 3:39:25 zajął 131. miejsce. Pełne wynki - TUTAJ.

IB

fot. facebook Rafała Wilka



Małżeński triumf w 20. Biegu Niepodległości na warszawskiej Białołęce

$
0
0

11 listopada na warszawskiej Białołęce odbył się już 20. Bieg Niepodległości.  

Trasa prowadziła ścieżkami lasu niedaleko restauracji „Dziki Zakątek”. Była wymagająca, na trasie było dużo piachu i trzeba było uważać na korzenie.

W pierwszej kolejności na trasę ruszyły dzieci, potem seniorzy i chodziarze z kijkami. Na koniec główny bieg na 5 km. 

Bieg wygrało małżeństwo z Białołeki - Łukasz i Izabela Parszczyńscy. Podium uzupełnili M. Biernacki i D. Wieczorkiem, oraz A. Żuraniewska i A. Szlendak. 

Irina Hulanicka, Ambasadorka Festiwalu Biegów


CITY TRAIL: Bieg Niepodległości w Lublinie i warszawskie szybkie bieganie

$
0
0

Weekend 11-12 listopada był szczególnym. W całej Polsce odbyło się ponad 100 biegów upamiętniających 99. rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości. Jednym z nich był sobotni – pierwszy w Lublinie CITY TRAIL Bieg Niepodległości. Z kolei w niedzielę, w tradycyjnej odsłonie przełajowego cyklu, startowali warszawscy biegacze. Obie imprezy odbyły się na 5-kilometrowych trasach.

Lublin

CITY TRAIL Bieg Niepodległości wystartował 11 listopada, o godz. 11:11. Zawody miały z jednej strony charakter biegu okolicznościowego z okazji Święta Niepodległości, ale były jednocześnie częścią cyklu Grand Prix. Bieg ukończyło 490 dorosłych, co jest rekordem frekwencji lubelskiej odsłony CITY TRAIL.

Dodatkowo startowały dzieci i młodzież – na czterech dystansach pobiegło blisko 100 uczestników.

Był to niezwykły bieg. Rota na starcie, pamiątkowe medale z ręcznie malowanym biało-czerwonym akcentem, flagi na twarzach i w rękach zawodników budowały podniosłą atmosferę.

– To nasza kolejna edycja CITY TRAIL. Ten cykl jest dla nas na tyle wyjątkowy, że na udział w nim zdecydowali się nasi pracownicy, którzy dopiero tutaj stawiają swoje pierwsze biegowe kroki. To dało nam motywację, by wyróżnić każdy bieg w edycji. Dzisiejsze zawody były połączone ze Świętem Niepodległości, więc uznaliśmy, że to wyjątkowa okazja, by uczcić je nie tylko na biegowo, ale także poprzez symbole – flagę w ręce i flagi namalowane na policzkach. Od startu wiedziałyśmy, że nie będziemy walczyć o czas i faktycznie zamykałyśmy stawkę, ale dobiegłyśmy do mety bardzo szczęśliwe – mówiła po zawodach Aneta Hernas z Centrum Medycznego Ortooptymist, w którego barwach startuje liczna grupa osób biegających w CITY TRAIL.

Nie wyniki były tego dnia najważniejsze, ale warto zaznaczyć, że w sobotnim biegu zwycięstwo odnieśli Sebastian Smoliński (czas 17:08) i Joanna Wasilewska (20:26).

– Nie startowałem dzisiaj na 100 proc możliwości, bo jestem w trakcie roztrenowania. Przyznam, że nie musiałem się za bardzo wysilić, żeby wygrać. Mniej więcej na 4 km wyszedłem na prowadzenie i już do końca trzymałem bezpieczną przewagę – mówił na mecie Sebastian Smoliński, czterokrotny medalista mistrzostw Polski. – Start w Biegu Niepodległości to okazja, by w sportowy sposób uczcić ten dzień i pokazać, że jesteśmy swego rodzaju wspólnotą biegaczy – dodał.

Najbliższe zawody CITY TRAIL nad Zalewem Zemborzyckim w Lublinie są zaplanowane na 9 grudnia. Cykl potrwa do 17 marca 2018. Zawody wspiera Miasto Lublin.

Warszawa

Przełajowe biegi w Lesie Młociny wpisały się w kalendarze warszawskich biegaczy na stałe - mimo, że wielu uczestników brało udział również w sobotnim 29. Biegu Niepodległości, nie zrezygnowali ze startu w niedzielnej, cyklicznej imprezie. Linię mety minęło 574 dorosłych.

W biegach dla dzieci i młodzieży pobiegło ponad 270 zawodników.

Zwycięstwo na 5-kilometrowej trasie biegu głównego odniósł Kamil Jastrzębski, który uzyskał czas 14:59. Drugą lokatę wywalczył najlepszy zawodnik poprzedniego sezonu – Łukasz Oskierko (15:32), a trzeci na mecie zameldował się Paweł Szostak (15:57).

Najlepszą w kategorii pań okazała się Antonina Biała (wynik 19:00). – To mój pierwszy bieg CITY TRAIL. Byłam zaskoczona, że jest to tak szybka trasa – spodziewałam się bardziej wymagającej, tymczasem okazuje się, że można tutaj wykręcać bardzo dobre czasy i bić swoje rekordy – podkreśliła na mecie zwyciężczyni biegu – Antonina Biała. – Uważam, że jeżeli impreza jest powtarzalna, to należy ukończyć cały cykl, więc planuję wystartować we wszystkich kolejnych biegach edycji. Dzisiejsze pozytywne wrażenia utwierdziły mnie w tym postanowieniu – dodała.

Drugie miejsce zajęła Agnieszka Kowalczyk (19:20), a trzecie – Sara Dytłow (19:37).

Niemałą grupę stanowią w CITY TRAIL osoby dopiero rozpoczynające swoją biegową przygodę i takie, które właśnie w CITY TRAIL stawiają, bądź stawiały pierwsze kroki na zawodach. – Biegałam w CITY TRAIL już w poprzedniej edycji – za namową koleżanki, ale wtedy byłam dopiero początkującą biegaczką i muszę przyznać, że zraziła mnie pogoda. Zabrakło mi samozaparcia, stwierdzałam, że „jestem z cukru” i na pewno się rozpuszczę, więc odpuściłam po dwóch biegach. W tym roku powiedziałam sobie, że będę silniejsza i ukończę cały cykl – mówiła po biegu się jedna z uczestniczek niedzielnej imprezy – Kasia Sadowska. – Dzisiaj było super. Dobra pogoda, chociaż trochę ślisko, ale miałam świetne towarzystwo - startowałam z koleżanką, która podobnie, jak ja przed rokiem dopiero zaczyna biegać. Na pewno będzie nam łatwiej wytrwać przez całą zimę, kiedy będziemy się wzajemnie motywować.

Najbliższe zawody CITY TRAIL w Lesie Młociny w Warszawie odbędą się 17 grudnia. Cykl potrwa do 18 marca 2018.

Cykl Grand Prix CITY TRAIL z Nationale-Nederlanden ma wymiar ogólnopolski - uczestniczą w nim: Bydgoszcz, Gdańsk, Gdynia, Katowice, Lublin, Łódź, Olsztyn, Poznań, Szczecin, Warszawa i Wrocław. W najbliższy weekend – 18-19 listopada zawody odbędą się w Poznaniu (sobota), Bydgoszczy i Szczecinie (niedziela).

Informacje o imprezie oraz zapisy znajdują się na stronie www.citytrail.pl..

mat. pras.


Biegacz... postrzelony w głowę [ZDJĘCIA]

$
0
0

- Poczułem jakby cios w szyję. Myślałem, że to kij baseballowy. Odruchowo przyłożyłem rękę, zobaczyłem krew - relacjonuje Sébastien Delvenne, który podczas treningu w lesie został postrzelony w głowę. 

Do zdarzenia doszło w minioną sobotę w Waremme w Belgii. Wieczorem 21-latek biegał na otwartym terenie, po łące. Miał szczęście - kula nie zatrzymała się w jego ciele, a rany to efekt rykoszetu. Konieczna była jednak operacja i dwudniowa hospitalizacja. Ze szpitala wyszedł z 25 metalowymi szwami.

Nie wiadomo kto strzelał do biegacza. - Widziałem odjeżdżający samochód, prawdopodobnie nissana. Nie dostrzegłem numeru rejestracyjnego, ponieważ nie było wystarczająco dużo światła. Myślę, że strzały padły z okna samochodu - opowiadał portalowi rtbf.be Sébastien Delvenne. 

Rodzina biegacza prosi świadków zdarzenia o kontakt z policją. 

red. 

źródło: rtbf.be


4. Bieg Niepodległości w Jeleniej Górze - świąteczna radość z biegania

$
0
0

Ciemne chmury nadciągające znad Karkonoszy sypnęły kilka razy deszczem ze śniegiem, było zimno i wietrznie, ale biało - czerwony Bieg Niepodległości w Jeleniej Górze jest wyjątkowo odporny na ataki ze strony pogody.

Biegaczom tego dnia nie przeszkadza nic - ani przenikliwe zimno ani porywisty wiatr. Uśmiechnięci uczestnicy tych wyjątkowych zawodów z chłodem radzą sobie doskonale, a ich energia i radość udziela się wszystkim wokół. Znów mieliśmy więc rekord frekwencji, znów trzeba było podnosić limit startujących, znów podczas imprezy panowała świąteczna i radosna atmosfera.

To bieg inny niż wszystkie, bieg który nie tylko jest jednym z elementów miejskich obchodów Święta Niepodległości, ale wciąż pozostaje sportowym wyzwaniem - z atestowaną i szybką trasą. Można się więc tego dnia pobawić sportem i zamanifestować swój patriotyzm, można też zrealizować kolejny ambitny sportowy cel. Ważny jest natomiast fakt, że robimy to wspólnie, pod biało - czerwonym sztandarem.

Bieg główny, na trasie z Placu Ratuszowego na Plac Piastowski w Cieplicach - Zdroju, wygrał Michał Kulesza, który prowadzenia nie oddał praktycznie od samego początku. Kilkanaście sekund po nim bramą Parku Zdrojowego wybiegł Michał Dymitroca, a pasjonującą walkę na ostatnich metrach o miejsce trzecie stoczyli Michał Kur z Jakubem Jolibskim. Lepszy, o ułamki sekund, okazał się Kur.

Elżbieta Kowalewska wygrała wśród kobiet, pokonując Justynę Pomarańską i Sylwię Gardecką. Bieg na 5 km to jednocześnie III Memoriał Piotra Schmidla - pracownika cieplickiego uzdrowiska, które, pamiętając o zmarłym koledze - pasjonacie sportu, ponownie wystawiło silną biegową reprezentacją, zostając najliczniejszym biegowym teamem IV Biegu Niepodległości. Na tym dystansie najszybszy był Krzysztof Hadas, przed Łukaszem Klatką i Mateuszem Kaźmierczakiem. Najszybsza kobieta to Hanna Kaźmierczak, druga na mecie była Ewelina Szabelska, a trzecia Jagoda Durkalec.

Znów mieliśmy więc w Jeleniej Górze wszystko co potrzebne aby bieg uliczny był udany. Znakomitą atmosferę, szybką trasę, dobrą frekwencję, a do tego świąteczną otoczkę, która

pokazała jak radosne, szczere i oczywiste może być okazywanie patrotyzmu i szacunku dla narodowych symboli i naszej historii. Było więc też bardziej oficjalnie i podniośle - było przemówienie prezydenta miasta, były patriotyczne legionowe pieśni, biało - czerwone flagi i kotyliony.

Za rok jubileuszowy, piąty bieg, a rocznica odzyskania niepodległości jeszcze bardziej zobowiązująca, bo setna. Organizatorzy planują w związku z tym małe zmiany i dodatkowe atrakcje. Zmiany szykują się też na wiosennym Półmaratonie Jeleniogórskim, a amatorów biegania w górach już teraz wypada zaprosić na cykl Runner's World Super Bieg 2018. Biegowy sezon niby się kończy, ale właściwie zaczyna się już nowy...

mat. pras.


Jest nowy rekord świata na 100 mil!

$
0
0

W miniony weekend, na trasie biegu Tunnel Hill w USA padł nowy rekord świata. Camille Herron pokonała 100 mil w czasie 12:42:39 i przy okazji zajęła pierwsze miejsce w klasyfikacji open. Pokonała wszystkie kobiety i wszystkich mężczyzn!

Odbywający się w USA bieg Tunnel Hill to wylęgarnia rekordów. Ma certyfikowaną trasę, chociaż jej profil budzi wątpliwości. Wprawdzie jest płaska, ale nie można jej zaliczyć do typowo ulicznych. Prowadzi terenowym szlakiem pieszym. Z tego względu nie jest do końca wiadomo, który poprzedni rekord pobiła Herron. Była jednak szybsza zarówno od ubiegłorocznego wyniku Giny Slaby, która na bieżni uzyskała czas 13:45:49, jak i od Ann Trason, która w 1991 r. dystans 100 mil pokonała w czasie 13h47, tyle że zrobiła to na asfalcie.

Dla Camille Herron był to pierwszy ukończony bieg 100-milowy. Wcześniej odnosiła sukcesy na krótszych dystansach. W 2015 r. została mistrzynią świata na dystansie 50 km. W tym samym roku zdobyła mistrzowski tytuł na 100 km. W 2017 r. próbowała swoich sił w Western States 100, ale nie poradziła sobie z warunkami atmosferycznymi i szybko odpadła z rywalizacji. Wygrała za to Tarawera Ultra i zajęła drugie miejsce w Bandera Ultra.

Najgłośniej zrobiło się o niej, gdy jako pierwsza od 20 lat Amerykanka wygrała Comrades Marathon. Na trasie tego największego ultramaratonu w Afryce również toczyła korespondencyjny pojedynek z... Ann Trason, która wygrała Comrades Marathon w 1996 i 1997 r. Herron jest zaledwie drugą Amerykanką w historii zwycięstw tego biegu, jednak od swojej poprzedniczki była wolniejsza.

IB


Znamy zwycięzców Triady Biegowej w Warszawie

$
0
0

Warszawska Triada Biegowa w swoich liczbach robi ogromne wrażenie. Łącznie we wszystkich imprezach wystartowało w tym roku blisko 29 000 osób! Jednak tylko niecały tysiąc  ukończyło wszystkie biegi. W tym roku po raz pierwszy stworzono klasyfikacje dla najbardziej konsekwentnych.

    

W samym tylko 29. Biegu Niepodległości na mecie zameldowała się rekordowa liczba  15 014 uczestników. Łącznie 9 700 osób rywalizowało na dwóch dystansach 5 i 10 km podczas 27. Biegu Powstania Warszawskiego. Cały cykl rozpoczął Biegu Konstytucji 3 maja, gdy na mecie zjawiło się 4960 biegaczy. 

Przed listopadowym biegiem szansę na ukończenie Warszawskiej Triady Biegowej w klasyfikacji 5-5-10 miały 563 osoby. Natomiast na dystansie „5-10-10” było to 1373 biegaczy.  Dla  zwycięzców w klasyfikacji generalnej przewidziano nagrody. Pod uwagę brano łączny czas uzyskany we wszystkich trzech biegach.

Ostatecznie w pierwszej z kategorii sklasyfikowanych zostało 301 uczestników, w tym 138 kobiet. W drugiej 634 osoby, z czego 141 to panie. Historycznymi zwycięzcami pierwszej edycji tego oryginalnego Grand Prix zostali odpowiednio Maciej Badurek i Marta Zalewska oraz Kamil Jastrzębski i Anna Łapińska.  

Klasyfikacja wynagradza wytrwałość biegaczy. Jedna ze zwyciężczyń triady – Marta Zalewska, Bieg Konstytucji ukończyła na piętnastej pozycji (21:26), w Biegu Powstania Warszawskiego uplasowała się na jedenastym miejscu z czasem 21:28, natomiast w Biegu Niepodległości była 70., z rezultatem 43:38. Za rok o zwycięstwo powinno być jednak trudniej. 

Warszawska Triada Biegowa - klasyfikacja „5-5-10”:

Mężczyźni:

1. Maciej Badurek - 1:02:56 ( suma czasów) 
2. Paweł Czyżkowski - 1:09:03 
3. Michał Łasiński - 1:09:59 
4. Tomasz Lipiec – 1:10:50
5. Mariusz Piotrowski - 1:12:42 
 
Kobiety 

1. Marta Zalewska - 1:26:32 
2. Joanna Trzaskowska - 1:34:10 
3. Weronika Jęksa - 1:34:11 
4. Agnieszka Gontek - 1:39:23 
5. Patrycja Kujawa - 1:39:49 

Warszawska Triada Biegowa - klasyfikacja „5-10-10”

Mężczyźni:

1. Kamil Jastrzębski - 1:16:22 (suma czasów)
2. Jędrzej Josypenko - 1:27:29 
3. Robert Zając - 1:29:00 
4. Marcin Wysocki - 1:31:02
5. Wojciech Piszczatowski - 1:31:19 

Kobiety:

1. Anna Łapińska - 1:30:10 
2. Justyna Kostrzewska - 1:41:26
3. Karolina Epa - 1:49:05
4. Magdalena Dobaj- Zarek - 1:49:06
5. Anna Gadomska 1:50:28 

Pełne wyniki: TUTAJ i TUTAJ.

RZ


Karolina Nadolska o maratonie: „Mam jeszcze chrapkę na szybkie bieganie"

$
0
0

Ze zwyciężczynią 5. PKO Biegu Niepodległości w Rzeszowie, nieoficjalną rekordzistką Polski w półmaratonie rozmawiał Paweł Pakuła.

Jak się biegło w Rzeszowie? 

Super, był dziś taki fajny chłodek do biegania. Biegacze to lubią i ja też bardzo. Dziś troszeczkę ten wiatr utrudniał, były momenty na trasie że dawał się we znaki. Wszystko byłoby fajnie, gdyby można było z kimś współpracować. A mój bieg wyglądał tak, że w zasadzie dziewczyny przytrzymały mnie do drugiego kilometra, potem troszeczkę szarpnęłam i już zrobiła się luka i już zostałam sama. Ani nie było mężczyzny który by mi pomógł; grupa mężczyzn z czołówki była za mocna dla mnie i zostałam sama. Te 8 km musiałam pokonać sama. To jeszcze nie byłby wielki problem gdyby nie ten wiatr momentami. Bo człowiek zostaje sam i dostaje taki wiatr w twarz to on troszeczkę przeszkadza, a wiemy, że to stracimy pod wiatr to nigdy nie zyskamy z wiatrem. A ta trasa była jeszcze tak dziwnie dziś ułożona, że wydawało się, że gdzieś powinno być z wiatrem a ten wiatr zawsze gdzieś był niesprzyjający. On trochę dziś utrudniał bieganie i ten wynik dzisiejszy, leciutko powyżej 33 minut, myślałam, że uda mi się tu połamać 33 minuty. Ale jak na samotny bieg, w takich warunkach to jest to przyzwoicie aczkolwiek wydaje mi się że tak 32:30-32:40 jestem w stanie na tą chwilę pobiec. W takiej jestem dyspozycji.

Skąd pomysł na ten start? Dlaczego 10 km, właśnie teraz?

Ja bardzo lubię dystans 10 km, do półmaratonu. Oczywiście ostatni maraton, który miałam to był 3 lata temu, bo jestem po urodzeniu dziecka. Co prawda córka ma 2,5 lata ale od tego czasu nie ukończyłam żadnego maratonu. Ostatni mój maraton był przed ciążą i przed narodzinami córki. Teraz miałam próbę, pierwszy maraton po dziecku w Chicago. Wydawało się że wszystko jest w porządku natomiast tego biegu nie ukończyłam ze względów nie wiadomo jakich. Po prostu nie był to mój dzień. Wraz z rodziną podróżuję i przygotowuję się w wysokich górach w Colorado, tam mamy takie swoje miejsce i tam też przed tym biegiem wszyscy razem wyjechaliśmy i naprawdę zostawiłam dużo serca w tym treningu. Chciałam po 3 latach nieobecności na dystansie maratonu wrócić do niego. Nie szło mi od początku. Nigdy z czymś takim nie spotkałam się w swojej karierze. Nie ukończyłam tego maratonu, troszeczkę to zabolało. Zawsze jak to w takich sytuacjach bywa człowiek mówi „nigdy więcej tego maratonu”.

A nie jest tak, że chciałoby się odkuć?

Właśnie nie, pierwszy moment jest taki że człowiek mówi „nie” – to jest jednak dużo wyrzeczeń, dużo poświęceń, nie tylko moich ale też całej mojej rodziny. I nie wychodzi i to bardzo boli. A jak wiemy tego maratonu powtórzyć nie możemy. Aczkolwiek ja zeszłam w takim momencie, że mogłam go powtórzyć, na 27. kilometrze. Nawet mąż i trener Zbyszek Nadolski namawiał mnie żeby bardzo szybko jeszcze raz podejść do maratonu bo wiedzieliśmy, że to jest jakiś wypadek przy pracy, który się zdarzył. Ale ja mentalnie i psychicznie nie byłam w stanie się zebrać. I dlatego jestem napracowana, „natrenowana” tym treningiem wysokogórskim i muszę teraz startować bo zeszłam z maratonu ale wiem, że ta dyspozycja jest. I to też było widać dzisiaj: z dużym luzem i swobodą biegłam dzisiaj 33 minuty z maleńkim kawałkiem a więc to więc widać że ta dyspozycja jest.

W niedzielę biegnie Pani półmaraton w New Delhi...

To duży półmaraton, natomiast problem New Delhi to oczywiście pogoda: Indie czyli ciepło i teraz organizatorzy mierzą się z problemem związanym z zanieczyszczeniem powietrza. Na tą chwilę nie wiadomo w ogóle czy ten półmaraton się odbędzie. Natomiast bilet mam, i jestem gotowa na podróż. Może się nawet zdarzyć tak, że się doleci i bieg się nie odbędzie ze względów naszego bezpieczeństwa. To jest mój najbliższy bieg. Potem oczywiście biegi krótsze w Europie. Zakończę biegiem sylwestrowym i pomyślimy o jeszcze jednej próbie maratońskiej. Bo wiem, że mogę ten maraton jeszcze bardzo szybko pobiec. Moja życiówka to 2:26:31, dwa razy ocierałam się o rekord Polski, tak naprawdę i byłam już bardzo blisko. Ja nie mówię oczywiście, że ten rekord będę bić czy będę próbowała bić, ja muszę najpierw wrócić na dystans maratonu w sensie przyzwoitego wyniku. Ale też mam jeszcze chrapkę na szybkie bieganie w maratonie.

A w jakich miesiącach chciałaby Pani ponownie wystartować w maratonie? Styczeń, luty?

Nie to jest za szybko. Bardziej nas interesuje marzec. Żeby było bezpieczeństwo dobrej pogody. Dopiero po tym Chicago zaczynam dojrzewać do tego, że może jeszcze raz ale jeszcze potrzebuję troszeczkę czasu. Pewnie za chwilę znowu wyjedziemy do Colorado, tam mamy taką swoją bazę, swoje miejsce dobrze się tam czujemy, i życiowo, i treningowo i sportowo. Gdyby się okazało, że jakiś maraton będę miała zakontraktowany to oczywiście z przygotowaniami Ameryce.

Rozmawiał Paweł Pakuła



Nie zwycięstwo a zdrowie kolegi. Wzorowa postawa młodego biegacza! [ZDJĘCIA]

$
0
0

Wielkie nazwiska, uczeń w karetce, pomylona trasa, walka o miejsca i bohater, który zrezygnował ze zwycięstwa. Tak przebiegała w weekend w Warszawie biegowa rywalizacja ok. 160 uczniów z 16 szkół im. Józefa Piłsudskiego.

Zaczęli od Mili Niepodległości. Ten bieg był zainaugurował tegoroczny, rekordowy 29. Bieg Niepodległości w Warszawie.

Rozpoczął się jako mila, ale zakończył jako Młodzieżowy Bieg o Puchar Ministerstwa Sportu i Turystyki. Wszystko dlatego, ze skupieni na rywalizacji i chęci zwycięstwa uczniowie... nie zauważyli gdzie pojechały prowadzące ich pojazdy.

W efekcie skręcili przed czasem i pokonali o połowę krótszy dystans niż planowano. Nie zaważyło to na kwalifikacji, bo cała grupa młodych biegaczy obrała ten sam wariant trasy. Warunki biegu były więc dla wszystkich takie same.

Puchar Ministra trafił w ręce Julii Zegan z Warszawy oraz Krzysztofa Różnickiego z Sierakowic. Drużynową rywalizację wygrali ze Szkole Podstawowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Podhorcach.

Biegający uczniowie mieli w tym dniu doborowe towarzystwo. Rozgrzewkę prowadził Jan Marchewka - zwycięstwa pierwszej edycji Biegu Niepodległości. Wraz z nim w imprezie wzięli udział: Bogusław Mamiński - wicemistrz świata z 1983 roku na 3000 m z przeszkodami oraz rzadko widziany w Polsce były (1990 r.) rekordzista kraju w maratonie (2:09.41) Antoni Niemczak.

Uczniowie po przekroczeniu linii mety nie mieli czasu na długi odpoczynek. Jeszcze tego samego dnia sprawdzali swoją formę w Teście Coopera, a w niedzielne przedpołudnie przyjechali do Centrum Olimpijskiego, by wystartować w Mili Olimpijskiej. Tę rywalizację wygrali w kategoriach wiekowych Julia Zegan i Maciej Bielski (ze SP nr 94 w Warszawa) oraz Antonina Król i Krzysztof Różnicki (SP Sierakowice). W klasyfikacji zespołowej pierwsze miejsce zajęła Szkoła Podstawowa nr 41 w Częstochowie.

Jednak to nie zwycięzcy byli tego dnia najważniejsi. Jakub Kozak ze SP. im. Józefa Piłsudskiego w Mełgwi był w ścisłej czołówce. Mógł ten bieg wygrać, ale gdy zobaczył, że jeden z uczniów nie może dalej biec, zrezygnował z walki o miejsce. Całą energię włożył w jak najszybszy powrót na metę i zawiadomienie nauczyciela oraz ratowników medycznych o problemie.

Poszkodowanemu nic poważnego się nie stało. Wymagał jednak pomocy medycznej. Trzeba też przyznać, że kondycją wykazał się nauczyciel, który zdenerwowany sytuacją również pokonał biegiem dystans do ucznia i z powrotem. Jakub Kozak za swoją postawę otrzymał specjalną nagrodę „Fair Play”.

- Tak, mogłem to wygrać - przyznał bohater biegu.

W niedzielę uczniom również towarzyszyła zasłużona dla sportu osoba. - Postawcie sobie taki sam cel, jak ja, gdy byłam w waszym wieku - powiedziała brązowa medalistka olimpijska, mistrzyni świata z 2007 r. i dwukrotna wicemistrzyni świata Zofia Klepacka i wystartowała młodzieżową Milę Olimpijską.

IB


Chomiki pobiegły i pomogły. Z rozmachem. Czterech na podium! [ZDJĘCIA]

$
0
0

W czwartek na warszawskim Ursynowie rozegrano trzeci już Bieg Chomika. Udział w imprezie był darmowy, a uczestnicy wsparli podopiecznych „Fundacji Znajdki” przynosząc na start karmę, koce i zabawki dla potrzebujących zwierząt. - Zebraliśmy 300 kg karmy, podkłady, środki czystości, zabawki, smycze - informują z dumą organizatorzy. 

Porównując tę edycję z pierwszymi zawodami, rozegranymi rok temu dostrzegalna była spora różnica niemal w każdym aspekcie organizacji imprezy. Dyrektor zawodów nie zasypywał gruszek w trocinach... tzn w popiele, mówiąc, że ta edycja będzie ekskluzywna. Nie było już biura zawodów zlokalizowanego w bagażniku auta, a zawodnicy nie tłoczyli się na parkingu. W zamian biegacze mieli do dyspozycji miejscowy skatepark (co tylko niezbyt podobało się miłośnikom jeżdżenia na deskorolce - red).

Wśród ramp i „funbox'ów” pojawiło się m.in. stoisko do wydawania pakietów, a także stół do masażu. Na jednej z przeszkód skateparku narysowano... podium. Kredą. Co ważniejsze, meta nie była już namalowaną linią na ziemi, jak to bywało poprzednio, w zamian pojawiła się dmuchana brama. W ten sposób uleciała kameralna otoczka zawodów, przypominających minioną epokę biegów. Uczestnicy otrzymali bowiem dobrze zorganizowany, mały bieg na ok. 200 osób z transmisją na portalach społecznościowych. XXI wiek...

„Chomiki” rywalizowały na dystansie 10 km. Trasa składa się z sześciu okrążeń i prowadziła wokół Parku Przy Bażantarni. Od biegania w kółko mogło się zakręcić w głowie, ale uczestnicy niczym gryzonie w kołowrotku cierpliwie kręcili kolejne rundy. Nie brakowało pomyłek wynikających ze zmęczenia. Niektórzy chcieli kończyć rywalizację za wcześnie, inni biegli o jedno okrążenie więcej niż trzeba.

Tempo biegu nadawali Wojciech Kopeć i Mikołaj Raczyński. Co jakiś czas zawodnicy zmieniali się na prowadzeniu. Mijały kolejne rundy, ale nikt nie decydował się na ucieczkę. Ostatecznie obaj w biegli solidarnie na metę, unosząc ręce w geście zwycięstwa. Co prawda według aparatury o ułamki sekund szybszy był Wojciech Kopeć - brązowy medalista MP w półmaratonie z 2014 roku, ale obu przypisano identyczny czas – 33:27 i pierwsze miejsce ex aequo. Dzięki temu na... drugie miejsce awansował Marek Wilczura z wynikiem 35:39. Na najniższym stopni upodium znalazł się Daniel Karolkiewicz, który metę przekroczył jako czwarty z rezultatem 36:25.

- Podczas biegu powiedzieliśmy sobie, że jest to bieg charytatywny i nie ma sensu się ścigać. Zarówno ja jak i Mikołaj chcieliśmy zrobić dobry trening. Chciałem pobiec po 3:20 min./km ten dystans i sprawdzić się trochę. To tempo odpowiadało Mikołajowi. Zmienialiśmy się na prowadzeniu. Na ostatnim okrążeniu uzgodniliśmy, że złapiemy się za ręce przed metą, żeby nie było żadnych niedomówień, że ktoś kogoś wyprzedził - powiedział nam po biegu Wojciech Kopeć.

- Ten pomysł mi się bardzo podobał. Jak dobiegłem do Wojtka to ustaliliśmy, że robimy mocny bieg ciągły. To jest super bieg z fajną inicjatywą. Nie zawsze trzeba walczyć o sekundy i miejsca. Wygrałem bieg zimą, ale wtedy biegłem sam i tempo było wolniejsze. Teraz, biegnąc we dwójkę, było super - dodał Mikołaj Raczyński, zwycięzca Mikołajkowego Biegu Chomika.

Wśród pań od początku prowadziła Weronika Brzuchalska. Biegaczka ma za sobą niezwykle zabiegany czas. W przeciągu trzech dni startowała w trzech imprezach – we wtorek w mityngu Warsaw Track Cup, w środę razem z koleżankami zwyciężyła w Nocnej Sztafecie Janusza Kusocińskiego, a teraz była najlepsza w Biegu Chomika, z rezultatem 42:22.

- Uwielbiam takie biegi, gdzie się biega w kółko. Mój ulubiony dystans to 10 000m na bieżni. Pokonywanie rund nie stanowi dla mnie problemu. Atmosfera była super, uczestnicy dopingowali się wzajemnie. Starałam się biec obok jednego z kolegów, więc przypadkowo dorobiłam się pacemakera, który mi sporo pomógł (śmiech). Po każdym kilometrze mówił mi jaki mamy czas. Bardzo mu dziękuje. Oczywiście wynik mógłby być lepszy, ale to był bardziej treningowy start. Czuję, że jestem już trochę zmęczona. Teraz dochodzi jeszcze sesja i egzaminy. To jest moja trzecia nieprzespana noc. Gdybym odpoczęła... - opowiadała zwyciężczyni.

Drugie miejsce zajęła Róża Bartnicka zwyciężczyni pierwszej edycji imprezy, która tym razem uzyskała czas 43:11. Trzeci była Natalia Gałązka, z wynikiem 44:35.

Po biegu na uczestników czekały medale (w formie magnesów, które można powiesić na lodówce), dekoracja zwycięzców oraz losowanie nagród. Wśród nagród był losowany Pakiet VIP na 8. PKO Festiwal Biegowy do Krynicy- Zdroju. Szczęśliwcem został Bartłomiej Sternik.

- Cieszę się, że padło na mnie. Z programu Festiwalu Biegowego najbardziej interesuje mnie Życiowa Dziesiątka. To jest ciekawy bieg, słyszałem, że można tam wykręcić dobry wynik. Chętnie poprawie swój rezultat. Z resztą oferty jeszcze muszę się zapoznać - powiedział nam Bartłomiej.

FestiwalBiegów.pl jest patronem medialnym Biegu Chomika.

RZ

O życiu, o bieganiu... Spotkaj się z Ambasadorem w Opolu

$
0
0

Prelekcje i warsztaty będą towarzyszyć w weekend Opolskiemu Festiwalowi Biegowemu. Jednym z prelegentów będzie Paweł Góralczyk, Ambasador Festiwalu Biegów. 

Paweł miał być piłkarzem. Jednak epilepsja zniszczyła jego karierę. Choć pokonał tę chorobę, to przyszedł kolejny cios. Teraz jednak jego życie nabiera rozpędu, a sport i bieganie pełnią w nim istotną rolę.  

Historię Pawła mieliście okazję poznać w naszym długim wywiadzie z biegaczem - TUTAJ. Paweł chętnie dzieli sie swoim doświadczeniem, bo wie jak ważne jest wsparcie.

- W Opolu będę mówił o swojej walce z życiem, o drodze z piekła do nieba. Opowiem jak to się stało, że nagle musiałem walczyć z kilkoma chorobami na raz, i jak udało mi się wyjść na prostą - zaprasza Paweł. 

Wiara, determinacja, waleczność, nadzieja - wszystko to znajdzie sie w książce, a także w filmie biograficznym Pawła, który ma powstać. W Opolu będzie okazja zapytać o kulisy tych projektów. 

Spotkanie z Pawłem Góralczykiem zaplanowano na piątek 17 listopada na godz. 19:30. W sobotę Paweł dołączy do uczestników biegu na 10 km.

red.


Ateny chcą być jak Nowy Jork. W jednym mają niepodważalną przewagę

$
0
0

Aż 18,5 tys. uczestników i 100 tys. kibiców ustawionych wzdłuż trasy zgromadził w niedzielę 35. jubileuszowy Maraton Ateński (Athens Marathon - The Authentic). W kolejnych latach może być jeszcze ciekawiej.

Grecka federacja lekkoatletyczna (SEGAS) zwróciła się do greckiego rządu z prośbą o wsparcie wydarzenia. W opinii działaczy, bieg może i powinien gościć jeszcze więcej uczestników oraz w pełni wykorzystywać swoją historię.  

- Jeśli greckie państwo wzmocni finansowo mięśnie Maratonu Ateńskiego, elita czy po prostu Ci, którzy chcą pobiec szlakiem Filipidesa, będą mogli powiedzieć jak zwycięzca niedzielnego biegu - "bieganie tutaj to nadzwyczajne przeżycie" - stwierdził Kostas Panagopoulos, szef SEGAS.        

W szczególe, działacze chcą przede wszystkim rozbudować strefę startu w mieście Maraton, skąd ruszają uczestnicy historycznego biegu. - W maratonie może wystartować 25 tys. i więcej biegaczy - twierdzi Kostas Panagopoulos. Podkreśla, że grecka ekonomia podnosi się z kolan i niezbędne inwestycję mogą zostać zrealizowane nawet dzisiaj. - Grecja ma dziś ma takie możliwości - podkreślił. Zaangażowanie państwa w wydarzenie uznał za kluczowe. 

Działania SEGAS to także bezpośrednie następstwo kongresu AIMS, który towarzyszył w tym roku Maratonowi Ateńskiemu. Odbierając nagrodę "Maratonki Roku" Mary Keitany stwierdziła, że chciałaby pobiec w Atenach. Trasę biegu przyrównała do tej w Nowym Jorku, podkreślając jednocześnie historię greckiego maratonu. - Chciałabym spróbować - stwierdziła Keitany. 

red.

fot. SEGAS-AMA


"Czesząc chaszcze, grzebiąc w krzakach" Nasze GEZnO w Krynicy-Zdroju [ZDJĘCIA]

$
0
0

Krynica, 11 listopada, 7:58. Organizator wynosi na plac przed ośrodkiem „u Leśników” kilka koszyczków i rozstawia je na trawniku pośród tłumu około 350 zawodników. Ich zawartość to mapy dla poszczególnych kategorii. Wraz z Jarkiem ambitnie zapisaliśmy się do VMM1, czyli „młodszych dziadów”, jak sami się nazwaliśmy. Obaj mamy trochę doświadczenia w biegach górskich, lecz jesteśmy orientacyjnymi nowicjuszami. Większość uczestników Górskich Ekstremalnych Zawodów na Orientację to starzy wyjadacze.

Rozgrywana po raz 16. impreza odbywa się co roku w innym miejscu i zyskała sobie kultowy status wśród orientalistów. Tradycyjnie ma ona dwudniową formułę. W sobotę biega się scorelauf, czyli wyścig z dowolną kolejnością zaliczania punktów kontrolnych, a w niedzielę kolejność jest wyznaczona. Od jakiegoś czasu GEZnO biega się w drużynach dwuosobowych, a w kategorii rekreacyjnej dozwolone są także większe zespoły.

Ty pójdziesz górą...

Na sygnał bierzemy mapy i szybko postanawiamy lecieć przeciwnie do wskazówek zegara, zaczynając od wywalonego na pd-zach. punktu 32. Tu warto dodać, że każda z ośmiu kategorii ma inną trasę. Nasza VMM1 jest chyba najmniej licznie obsadzona – tylko 7 par, lecz za to bardzo mocnych i doświadczonych – oprócz nas, znaczy się. Najpierw jednak gromadnie lecimy na południe główną drogą na Muszynę, czując się jak na festiwalowej Życiowej Dziesiątce. Po porannym deszczu nie ma śladu. Wychodzi słońce, które będzie nam towarzyszyć cały dzień.

Nie jesteśmy jedyni, którzy odbijają w prawo w wiejską drogę przy drugiej stacji benzynowej. Kilometr dalej pod linią energetyczną wbijamy się w jar, w którego rozwidleniu wg opisu ma być punkt. Część grupki drze górą. Mi już wszystko jedno, bo nowe buty i tak przed chwilą ochrzciłem w błotnej kałuży. Lampion siedzi zgodnie z opisem. Podbijamy karty perforatorem i wracamy górą, bo tak szybciej. Jak to śpiewają w Szkocji, you'll take the high road and I'll take the low road...

Żółtodzioby dwa

Towarzystwo się rozrzedza. Nie wiemy, czy jeszcze ktoś leci stąd na PK53 po przeciwnej stronie głównej drogi. Jarek zdecydowanie odrzuca mój pomysł przejścia w bród Kryniczanki, więc grzecznie wracamy naokoło przez stację benzynową. Wiejska droga, stromy dukt zrywkowy, coraz mniej wyraźna ścieżka i wreszcie bezdroża doprowadzają nas do następnego lampiona na dnie jaru. Tu już zostajemy zupełnie sami.

Dotąd nawigacja była prosta, nawet dla takich żółtodziobów jak my. Chociaż sobie nieźle radzę z mapą i kompasem w nieznanym terenie, to mam za sobą tylko po jednym leśnym i miejskim BnO u siebie w Łodzi. Jarek m.in. ma za sobą dwukrotnie setkę B7D, a niedawno ukończył morderczy 300-kilometrowy PTL w Alpach – z jednym z jego partnerów z tamtej imprezy, jego imiennikiem Jarkiem Haczykiem, niedawno rozmawialiśmy– ale w orientacyjnej zabawie jest zupełnie zielony. Jego zaletą jest natomiast dobra znajomość szlaków i ścieżek wokół Krynicy, ponieważ ze względów rodzinnych często tu bywa. Teraz naszym jedynym celem na obydwa dni jest dotarcie do mety w 8-godzinnym limicie, podbijając po drodze wszystkie punkty. Dziś mamy ich jedenaście.

Przelot całej trasy po krótkiej dyskusji mamy ustalony. Po chaszczowaniu przez jeżyny, na grzbiecie na krótko łapiemy znany Jarkowi niebieski szlak, ale zaraz go opuszczamy spadając na pn-wsch. narciarskimi stokami. Za parkingiem prosto pod górę na azymut łapiemy PK49. Jakiś inny zespół równocześnie nabiega z zachodu i razem spadamy na drugą stronę grzbietu do Tylicza. Droga, ścieżka pod górę, trzeci już dziś jar i mamy PK55.

Dół, pozycja strzelecka

Może nie najprostszym, ale skutecznym wariantem osiagamy grzbiet z czarnym szlakiem prowadzącym na zachód na Huzary. PK45, obrazowo opisany jako „dół, pozycja strzelecka”, rzeczywiście namierzamy w pozostałościach okopów po dłuższej rozkminie i czesaniu terenu. Z pobliskiej strzelnicy gdzieś z dołu słychać strzały, co tylko dodaje klimatu. Spotykamy tam znaną mi z górskich biegów Anię, która mnie namówiła na GEZnO. Dziś napiera wraz z Magdą – żoną Bartka Karabina, dwukrotnego zwycięzcy BUT305. W końcowej klasyfikacji zajmą 2. miejsce w kat. KK.

Udaje mi się namówić Jarka na wariant na szagę do PK48. Szybko spadamy na południe do szosy i rypiemy stromo na azymut na kolejny grzbiet. Przy lampionie jak spod ziemi wyrastają napieracze, zjawiający się równocześnie ze wszystkich stron świata. Mamy ponad połowę punktów, to już regulaminowo można na piwo i na metę! – śmiejemy się. Na skuśkę na azymut w dół, łapiemy orientacyjny potok, przekraczamy leśną drogę i namierzamy rozwidlenie strumieni. Do głęboko skitranego PK50 prowadzi dupozjazd ścianą jaru rodem z myślenickiego Runmageddonu.

Cywil, przeszkoda!

Wracamy na drogę i lecimy na zachód w kierunku Krynicy. Po niecałych 2 km spadamy między działkami w kierunku potoku, gdzie „na górce” ma być PK43. Niedowiarek Jarek nie wierzy w górkę pośrodku strumienia, a ja już ją widzę oczyma duszy.

Dobiegamy do ogrodzenia z siatki. Nie ogradza niczyjej działki, tylko po prostu oddziela nasz potok od reszty świata. Z jego drugiej strony pojawia się inny zespół. Pytają, jak to przejść. Mamy ten sam problem – odpowiadam. Bez zastanowienia przeskakuję płot, rozdzierając gacie na tyłku. Pozostała trójka po chwili zastanowienia idzie w moje ślady. Jarek później stwierdzi, że jestem jak pies Cywil ze starego serialu.

Szybko łapiemy oczywistą górkę w rozwidleniu potoków, ale punktu nie ma. Rozdzielamy się – Jarek w lewo, ja w prawo. Po chwili woła, że ma lampiona. Jest na następnym rozwidleniu, które z mapy raczej nie wynikało. Ale rzeczywiście na górce...

Teraz czas na Jarka i jego znajomość terenu. Przed nami Góra Parkowa, po której często biega. Na zmianę drogami i chaszczami, przez szczyt trafiamy na położony po jej północnej stronie niezbyt oczywisty PK40. Krótki przelot przez miasto, ulicą pod górę na północ, ścieżką przez las. Drąc przez jeżyny i krzory, wariantem na azymut godnym mistrzów orientacji wpadamy prosto na PK36, ukryty w rozwidleniu jarów.

Śladami Małysza?

Po własnych śladach wracamy do Panoramy, skąd Jarek zna skrót schodami i ścieżką do centrum Krynicy, prawie pod sam stok narciarski na Krzyżowej. Nim w górę aż do niebieskiego szlaku z Runku, którym finiszuje festiwalowy B7D. Tam spotykamy znajomych Tomka i Adama, biegnących w kategorii MMX.

Nasz ostatni, jedenasty PK34 zupełnie się nie zgadza z opisem. Nie mamy pojęcia, skąd organizatorzy wymyślili tekst „mulda, ślady skoczni narciarskiej”. Namierzamy go grupowo z kilkoma innymi zespołami, w tym następnymi znajomymi Marzką, Arturem i ich psem. Jutrzejszy etap pobiegną w czwórkę, z jeszcze jednym psiakiem.

Ścieżką, ulicą, a na koniec 2 km główną drogą wracamy do bazy. Jarkowi chyba się włącza tryb ścigacza. Ale i tak zajmujemy zaszczytne przedostatnie miejsce w naszej kategorii, z czasem 5:30:30 i prawie godzinną stratą do piątej pozycji. To było do przewidzenia, że z takim towarzystwem nie mamy co konkurować. Ale i tak jesteśmy zadowoleni z wypełnienia planu. Zero wtop nawigacyjnych, wszystkie punkty zaliczone z dużym zapasem czasu. Elektroniki nie używaliśmy, ale wg moich późniejszych wyliczeń wyszło ze 29 km i coś koło 1500 m+.

Prawdziwa cnota...

12 listopada, 7:00. Najszybsi z poszczególnych kategorii startują według wczorajszych czasów, a cała reszta grupowo o 7:30. Wbrew przewidywaniom nie rzucili nas w stronę Jaworzyny, tylko znów na południowy wschód. Już nie jest tak ładnie jak wczoraj. Jak śpiewa Mezo, siąpi, ziąb i... Ale za to dziś mamy do podbicia tylko sześć punktów.

No i znowu główną drogą na południe, ale skręcamy z niej dużo wcześniej, i tym razem w lewo. Wiejska droga przechodzi w dukt, nasz pierwszy punkt nr 65 zgodnie z opisem na jego przecięciu ze strumykiem. Na kolejny PK54 wybieramy może trochę za długi, ale łatwy nawigacyjnie wariant znanym nam częściowo z wczoraj niebieskim szlakiem. Wkrótce zostajemy na nim sami.

Za szczytem odbijamy ścieżką na południe i rozglądając się na boki łapiemy lekko schowany PK54. Chwilę wcześniej chyba mi się udało przekonać Jarka do przekroczenia Muszynki w bród. Trafił do niego argument o zaoszczędzeniu 3 km. Spadamy zrywkowymi drogami stromo na południe wprost w dolinę. Prawdziwy orientalista rzeki się nie boi – zachęcam partnera – tak jak cnota krytyki! Na Łemko mieliśmy kilkanaście takich potoków w pierwszą noc i było dużo zimniej!

Na przemytniczym szlaku

Woda do pół łydki przyjemnie chłodzi. Po kilkunastu krokach jesteśmy po drugiej stronie. Wbijamy się dokładnie w rozwidlenie na Wojkową. Jak opowiada Jarek, to wieś o wielowiekowych tradycjach przemytniczych, gdzie nawet Niemcy w czasie ostatniej wojny zostali przekupieni i spici w trupa, by nie przeszkadzali w działalności gospodarczej. Po chwili odbijamy w prawo w leśną dróżkę, by ukosem w górę przedostać się na PK67. Wynosi nas trochę za daleko na południe i musimy kawałek zawrócić, by na rozległej trawiastej przełęczy znaleźć drzewo z wiszącym lampionem. Pół roboty za nami.

Do następnego punktu czeka nas długi i skomplikowany nawigacyjnie przelot. Zaczyna się jednak łatwo – błotnistą, a w dole kamienistą łąką w dół linii energetycznej. Na zbiegu Jarek zalicza niegroźną glebę. Podnosi się za szybko, bym zdążył wyjąć aparat z kieszeni. Na przeciwny stok doliny wydaje nam się rozsądnie podejść dalej mniej więcej wzdłuż słupów. Ilość błota przywodzi na myśl pewien inny bieg, który raz miałem przyjemność ukończyć.

BŁOTnO

Buty głośno ciumkają w błotku, a czasem nawet chcą w nim zostać. Kiedy się tak ześlizgujemy trzy kroki w dół po każdych dwóch w górę, w głowie układam sobie alternatywne nazwy dla naszej imprezy. Beskidzko-Łemkowska Ostra Trasa na Orientację chyba najlepiej pasuje. Przynajmniej brzmi ładniej, niż Górska Ultra Wyrypa. Też na orientację...

Nasz wariant jest taki kompromisowy. Można było bardziej na wprost, ale z drugiej strony niektórzy podobno w ogóle omijali ten grzbiet drogami, dokładając sobie z półtora kilometra. Trzymając się poziomicy znajdujemy ścieżkę po jego zachodniej stronie. Trochę z jej pomocą, a dalej na szagę spadamy w dolinę i biegniemy kilometr gruntową drogą na południe. Przynajmniej deszcz przestał padać.

Po skręcie w stromy zrywkowy dukt doganiają nas Maciek Więcek i Paweł Moszkowicz we własnych osobach – zespół z 2. miejsca w najmocniejszej kategorii MM. Na szczycie podejścia znikają bez śladu w gęstym lesie. Na tym właśnie polega różnica między zawodowcami, a żółtodziobami. Nawet nie chodzi o samą szybkość. Oni już wcześniej mieli dokładnie zaplanowane co do metra, gdzie pocisnąć. Nam chwilę zajęło ustawienie azymutu.

PK66 jest na brzegu stawu. Z informacyjnej tablicy dowiadujemy się, że to rezerwat Czarna Młaka. Biało-czarnym szlakiem, a później łąkami spadamy z niego na północ do Powroźnika. Kawałek główną szosą i wchodzimy na doskonale znany Jarkowi niebieski szlak – ten sam, którym podążaliśmy wcześniej. W zaplanowanym miejscu odbicie na północ, chwila czesania terenu wraz z dwoma innymi napotkanymi zespołami i mamy PK63 w jarze przy leśnej drodze. Byśmy lepiej pomyśleli, to by poszło kilka minut szybciej. Zmylił nas duży jar, a punkt jest w mniejszym, który się z nim łączy.

Góra, której nie ma

Ścieżkami spadamy stromo w dolinę z drogą i domostwami. Zza płotu obszczekują nas psy. Po drodze do mety czeka nas ostatni PK37 na szczycie góry. Nie prowadzą na nią żadne szlaki ani ścieżki, wydaje się ona być poza wszelkim zainteresowaniem ruchu turystycznego. Może jest tam jakaś tajna baza albo lądowisko UFO? Dopiero później z innej mapy dowiemy się, że w ogóle ma nazwę. Szczob, cokolwiek by to nie znaczyło. 647 metrów n.p.m.

Azymut wprost na północ. Niby-ścieżka od razu zanika, stromo, chaszcze, krzory. Łąka i znowu las z jeżynowiskiem. Całe szczęście mam grube gacie. Lampion wisi na drzewie dokładnie w najwyższym punkcie wypłaszczonego wierzchołka.

Zbiegamy stromym lasem na pn-zach. i przekraczamy stokówkę, spadając na łąki. Stąd już w lewo do torów i kawałek wzdłuż nich. Jak usłyszysz gwizd, to skacz w bok! – śmieję się do Jarka. Po chwili przez pastwisko wracamy na główną drogę. W towarzystwie kilku zespołów z innych kategorii dobiegamy do mety.

Czas tym razem 4:14:47, wg późniejszych wyliczeń zrobione ok. 21 km i 1200 m+. Następna godzina straty do piątego miejsca, a zespół zamykający stawkę nie wystartował do drugiego etapu. Łącznie 9:45:17 na około 50 km w 2 dni. Plan jednak znów zrealizowany. Pół żartem stwierdzamy, że następnym razem trzeba wystartować w innej, liczniej obsadzonej kategorii. Choć czołówka tam też jest silna, to może nawet byśmy zajęli miejsce w górnej ćwiartce.

Zaliczyliśmy niezłą przygodę i dużo się nauczyliśmy. Jarek jest mocniejszy na dłuższych odcinkach biegowych, ja szybciej zbiegam, a bardzo strome podejścia robimy podobnym tempem – ale na tym polega współpraca, żeby się nawzajem ciągnąć. Nawigowaliśmy wspólnie, wykluczając w ten sposób wiele błędów. Poza nieuniknionymi drobnymi pomyłkami, żadna grubsza wtopa nam się nie przydarzyła. Prawdopodobnie każdy z nas samemu miałby gorszy wynik.


Łączne czasy najszybszych trójek w poszczególnych kategoriach (każda miała inną trasę, więc wyniki nie są porównywalne):

KK: 1. Harde Dziołchy (Kamila Lubak / Małgorzata Wicha) 7:48:06, 2. Polowanie na Wiewiórkę i Królika Stefana (Magda Stępień / Ania Witkowska) 8:08:43, 3. Bambaryły (Agnieszka Kocińska / Malwina Wysocka) 8:31:58

MIX: 1. Mogło być gorzej (Marysia Pabich / Mariusz Pabich) 8:04:23, 2. Piekna i Bestia (Wouter Hamelinck / Dorota Kosińska) 8:18:41, 3. Team 360 Stopni (Ireneusz Waluga / Sandra Mikołajczyk) 8:41:28

MM: 1. Orientuś Łódź (Łukasz Charuba / Maciek Marcjanek) 8:31:57, 2. Navigator/inov-8 (Paweł Moszkowicz / Maciej Więcek) 8:57:04, 3. Górale (Piotr Leja / Dawid Studencki) 10:45:06

MMX: 1. Chrupkie Drągi (Łukasz Chrupek Gryzio / Kuba Drągowski) 6:13:38, 2. Na jedną nóżkę (Wojtek Dudek / Adam Szmulkowski) 6:30:16, 3. Algraf Race Team (Dawid Sobański / Marcin Gaczyński) 7:16:52

R: 1. PK - land (Bartosz Gajkowski / Tomasz Pancerowicz) 4:58:43, Sercem w Krakowie (Katarzyna Dyzio / Łukasz Drewniak) 5:35:07, 3. Weź go do buzi (Piotr Dąbrowski / Bartosz Skalski) 6:16:18

VMIX: 1. Bawołki (Marek Wołowczyk / Ewa Wołek) 7:11:21, 2. Medik (Jozef Šimeček / Barbora Šimečková) 7:39:50, 3. Dziewiorki (Iwona Dziewior / Arkadiusz Dziewior) 8:12:43

VMM1: 1. 10BKPanc/SkyrunnigPoland (Mariusz Plesiński / Bogdan Rycerski) 6:38:31, 2. Navigator/Team 360. Brydżaszek-reaktywacja (Sławek Łabuziński / Igor Błachut) 6:39:33, 3. KS Hades Poznań (Remik Nowak / Wojciech Jaworski) 7:27:38

VMM2: 1. Rontil/KS Kandahar (Zbigniew Rajtar / Piotr Niessner) 7:17:15, 2. OK MASTERS/tATO (Jerzy PARZEWSKI / Tomasz NITSCH) 7:41:28, 3. OrienTUZY (Andrzej Krochmal / Krzysztof Wojarski) 8:43:19

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Na mecie zapytaliśmy czołowych zawodników o wrażenia z biegu i co sądzą o startowaniu w zespołach:

– Wiadomo, że z tak doświadczonymi rywalami, jak Paweł Moszkowicz i Maciek Więcek zawsze jest ciężko – powiedzieli zwycięzcy kat. MM Łukasz Charuba i Maciek Marcjanek z łódzkiego Orientusia – ale nieskromnie mówiąc chcieliśmy znów powalczyć o wygraną (dla Łukasza to czwarte GEZnO, w tym drugie zwycięskie – red.). – Chociaż współpraca jest czasem dodatkowym wyzwaniem, to bieganie w parach jest sensowne ze względów bezpieczeństwa – stwierdził Łukasz – a nawigacja jest łatwiejsza, jak się pilnuje mapy we dwójkę i wyklucza błędy. – Obecność partnera jest zabezpieczeniem – dodał Maciek – bywały przypadki, szczególnie w zimowych warunkach, że ludzie łamali nogi, to nie jest prosty teren do dotarcia, nie wszędzie jest zasięg... Nie licząc rajdów przygodowych, to chyba jedyne tej rangi zawody na orientację w Polsce, gdzie startuje się drużynowo.

Wspomniany Maciej Więcek – weteran rajdów przygodowych, BnO i ultra, do niedawna rekordzista Głównego Szlaku Beskidzkiego – wraca w tym roku do mocnego biegania. Jest on jednym z czterech biegaczy, którzy wzięli udział we wszystkich 10 edycjach festiwalowej setki B7D (innego z tej czwórki, Pawła Jachyma, również spotkaliśmy na trasie GEZnO). – Tegoroczne GEZnO jest według mnie trochę łatwiejsze orientacyjnie, niż ostatnim razem kiedy w nim startowałem – stwierdził Maciek – a mój partner Paweł Moszkowicz jest znakomitym nawigatorem i jakby było trudniej pod tym względem, to byśmy może jeszcze lepiej powalczyli – powiedział zdobywca drugiego miejsca w MM. – Sam trochę straciłem wprawę – przyznał – bo z nawigacją na tym poziomie, kiedy decyduje każdy szczegół, jest trochę jak z umiejętnościami kierowców wyścigowych, trzeba cały czas trenować, a ostatnio nie miałem do tego zbyt wielu okazji.

– Kilka lat temu miałem taki epizod, że startowałem w rajdzie Nocny Marek na ponad 50 km, całą noc, zupełnie sam. I stwierdziłem, że nigdy więcej! – przyznał Łukasz „Chrupek” Gryzio z Pabianic, zwycięzca w kat. MMX wraz z Kubą Drągowskim. – Tak że bieganie w parach dla mnie jak najbardziej, zwłaszcza w górach jest przyjemniej, no i nawiguje się też znacznie łatwiej.

– Już nie wiem, które to moje GEZnO – zastanawiała się Marysia Pabich z Pabianic, zwyciężczyni w kat. MIX. – Chyba siódme! – dodał jej partner, a prywatnie szwagier Marian Pabich. – Chyba nie było łatwiej niż w poprzednich latach, po prostu coraz lepiej się nawiguje, bo przez tyle lat się lepiej nauczyliśmy czytać mapy... – stwierdzili – a w parze biega się świetnie, w takim killkugodzinnym biegu raźniej być z kimś, no i bezpieczeństwo też jest ważne, zawsze ta druga osoba może pomóc!

Drugie miejsce w tej kategorii zajęli Dorota Kosińska i Wouter Hamelinck. Belgijskiego biegacza mieliśmy wcześniej okazję poznać w Andorze podczas zawodów Els 2900. – Dorota od dawna mieszka w Belgii – opowiadał Wouter – jest moją dobrą przyjaciółką i razem trenujemy, a ten bieg jest w parach, więc skorzystaliśmy z okazji i przyjechaliśmy do Polski. – Wcześniej u Was tylko raz wystartowałem w biegu ulicznym w Kudowie, to było wiele lat temu przy okazji wycieczki rowerowej – wspominał. – Zwykle więcej biorę udział w długich biegach liniowych, ale na orientację też mam trochę doświadczenia (jeden start słynnym Barkley Marathons – red.). Nie planowaliśmy walki o podium to było miłe zaskoczenie. Podobało nam się, może kiedyś sprowadzimy większą ekipę od nas – zakończył gość z Belgii.

Nam też się spodobało. Organizacja bez zarzutu, ciekawie rozmieszczone punkty z wykorzystaniem mniej znanych terenów wokół Krynicy, przebiegi wymagające pomyślenia i umiejętności poruszania się w trudnym terenie. Wszystkim góralom polecamy spróbowania czegoś nowego, a doświadczonych orientalistów chyba nie musimy dwa razy zachęcać. A miłośników biegania drużynowego, niekoniecznie na orientację, zapraszamy za niecały rok w to samo miejsce na Drużynowy Bieg 7 Dolin! Szczegóły konkurencji – TUTAJ.

Kamil Weinberg


Viewing all 13082 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>