Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13082 articles
Browse latest View live

3. Kuźniański Półmaraton Leśny: Jest koszulka, medal to tajemnica

$
0
0

Już 14 kwietnia odbędzie się 3. Kuźniański Półmaraton Leśny RAFAMET 2018. Organizatorzy zaprezentowali już koszulkę startową. Specjalne, przestrzenne pamiątkowe medale pozostaną niespodzianką aż do dnia wydarzenia.

W tym roku wydarzenie będzie miało miejsce w sobotę (poprzednie dwie edycje odbyły się w niedzielę). Biegacze będą mieli do pokonania dystans ponad 21 km ścieżkami lasów Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Trasa wiedzie lasami Nadleśnictwo Rudy Raciborskie i posiada atest PZLA.

– Cieszymy się, że już po raz trzeci lasy Nadleśnictwa Rudy Raciborskie, mieszczące się pomiędzy Kuźnią Raciborską a Rudami, będą mogły gościć biegaczy. Tu, na Śląsku, las pełni funkcje społeczne, a jedną z nich jest możliwość biegania wśród drzew, utwardzonymi drogami. Smaczku dodaje fakt, że zdecydowana część trasy jest wyznaczona na terenach, które ucierpiały w czasie wielkiego pożaru w 1992 roku. Las odradza się nie tylko w wymiarze przyrodniczym, ale także społecznym – podkreślał Robert Pabian, Nadleśniczy Nadleśnictwa Rudy Raciborskie.

Zawodnicy pobiegną asfaltowo-szutrowymi ścieżkami. – Trasa jest malownicza, a jednocześnie bezpieczne – mówił nadleśniczy Robert Pabian. Przypomniał, że huragan, który spustoszył w lipcu ubiegłego roku Kuźnię Raciborską nie dotknął terenu, po którym poruszać się będą biegacze. Jak dodał, trasa jest sprawdzana przed samym biegiem, sportowcy mogą więc czuć się bezpiecznie.

Dla biegaczy, którzy zameldują się na mecie przygotowano także pamiątkowe, przestrzenne medale. Jak zapowiada Michał Fita, z uwagi na ich wyjątkowy kształt i liczne detale, przygotowanie medali wymaga wielkiej precyzji, ale efekt końcowy będzie wart wysiłków. Projekt póki co jest owiany tajemnicą i pozostanie niespodzianką aż do dnia zawodów.

Podczas spotkania prasowego premierowo zaprezentowano za to koszulki techniczne biegu. Wyróżniają się one pełnym nadrukiem i - jak przystało na leśny półmaraton - znajdującymi się na niej liśćmi w soczystym odcieniu zieleni. Jak głosi metka, to koszulka „o sportowym usposobieniu, z przeznaczeniem do pokonywania własnych barier i słabości”.

Uczestnicy otrzymają pakiet startowy i posiłek regeneracyjny. Będzie też profesjonalna rozgrzewka, a o regenerację organizmu po biegu zadba zespół studentów-masażystów z Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Raciborzu.

Dla najlepszych zawodników w kategorii open przygotowano nagrody pieniężne oraz puchary, a zwycięzcy kategorii wiekowych (18-29, 30-39, 40-49, 50+) otrzymają nagrody rzeczowe. Organizatorzy przewidują także nagrody dla Najlepszego Leśnika i Najlepszej Mieszkanki/ Najlepszego Mieszkańca Gminy Kuźnia Raciborska. Jedyną swego rodzaju pamiątką dla zawodników, ale także kibiców będą sadzonki drzew, które będzie można otrzymać podczas wydarzenia.

W tym roku organizatorzy przygotowali także atrakcję dla miłośników… marszów nordyckich – na miłośników marszów z kijami czeka trasa o długości 10 km. „Dyszka z Kija” to wydarzenie adresowane do osób w każdym wieku, które uprawiają Nordic Walking. Rajd rozpocznie się o godzinie 9:00. Dla zawodników, którzy najszybciej pokonają leśną trasę o długości 10 km także przewidziano nagrody.

W ubiegłym roku „bieg w czterech porach roku” – hasło najlepiej oddaje kaprysy pogody, z którymi zmierzyli się zawodnicy – ukończyło 155 osób. W tym roku zapisało się już ponad 200 biegaczy. – Mimo niesprzyjającej aury wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni. Impreza była udana, mamy nadzieję, że w tym roku będzie podobnie – powiedział Michał Fita, dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury Sportu i Rekreacji w Kuźni Raciborskiej, organizator wydarzenia.

Współorganizatorami biegu są Urząd Miast Kuźnia Raciborska, OSP Kuźnia Raciborska oraz Nadleśnictwo Rudy Raciborskie. Po raz trzeci wydarzenie wspiera firma RAFAMET S.A., która jest nierozerwalnie związana z Kuźnią Raciborską. Specjalne upominki będą czekały także na pracowników firmy, którzy najszybciej zameldują się na mecie.

–To kapitalna impreza na terenie miasta, w którym znajduje się nasza firma! Chcemy uczestniczyć w jego promowaniu również poprzez wydarzenia sportowe tak atrakcyjne jak biegi długodystansowe. Imponuje nam pasja oraz waleczność zawodników, z radością wspieramy inicjatywy promujące zdrowy styl życia – mówił E. Longin Wons, Prezes Zarządu firmy RAFAMET S.A.

Informacje organizacyjne:

  • Bieg rozpocznie się o godz. 10:00, w sobotę, 14 kwietnia br. przy ul. Tartacznej w Kuźni Raciborskiej. Limit czasu wynosi 3 godziny.
  • Biuro zawodów będzie zlokalizowane na Stadionie Miejskim (przy ul. Kozielskiej 30) i będzie czynne od godz. 7:30 do 9:30.
  • Rajd Nordic Walking wystartuje o godz. 9:00, biuro zawodów będzie czynne od godz. 7:00.
  • Zapisy nadal trwają! Swój udział można zgłaszać pod TYM adresem.
  • Regulamin wydarzenia jest dostępny TUTAJ.
  • Strona imprezy: www.polmaraton-kuznia.pl

mat. pras. / opr. red.

fot. Magdalena Matusik, Adventure Media



Maratony na świecie: Izrael – maraton po pustyni na wyciągnięcie ręki

$
0
0

Maraton Piasków? Brzmi poważnie. Ale to nie jedyny maraton po pustyni. Eilat Desert Marathon to impreza, która jest dosłownie na wyciągnięcie ręki: trasa, choć pustynna, jest przystępna a bezpośrednie połączenia tanimi liniami lotniczymi umożliwiają szybkie dotarcie do Ejlatu.

Sam Ejlat jest najdalej na południe wysuniętą częścią Izraela, portem położonym na obrzeżu pustyni Negew, wciśniętym w przedziwny sposób między Egipt i Jordanię. To kurort, który cieszy się ogromnym zainteresowaniem turystów rosyjskich… i polskich. Nasi rodacy upodobali sobie to miejsce zwłaszcza odkąd mamy możliwość dostać się tam szybko i tanio. Pogoda jest niemal gwarantowana, nawet kiedy u nas panuje siarczysty mróz, w Ejlacie temperatura nie spada poniżej 20 stopni. Autobusy do Jerozolimy kursują stamtąd kilka razy dziennie, wyjazd można więc połączyć ze zwiedzaniem.

Dlaczego warto wybrać się do Izraela na maraton? Z pewnością nie po życiówkę, bo ani trasa, ani warunki klimatyczne jej nie sprzyjają. Warto jednak spróbować biegania w dość ekstremalnych warunkach, poznać inną kulturę, zwiedzić okolicę a może zakończyć w wyjątkowy sposób sezon startowy.

Maraton odbywa się w piątek, wyjazd wymaga więc co najmniej dwóch dni wolnego. W sobotę za to na zawodników czeka uroczysta gala połączona z koncertem i wręczeniem nagród.

TERMIN

Maraton odbędzie się w piątek 30.11.2018.

POGODA

Średnia temperatura pod koniec listopada wynosi jeszcze nieco ponad 20 stopni, maksymalna może dochodzić niemal do 30. Powietrze jest suche, co w połączeniu z pylistą nawierzchnią znacznie utrudnia oddychanie na trasie biegu.

TRASA

Start i meta mieszczą się na promenadzie, nad brzegiem Morza Czerwonego. Większa część trasy wiedzie jednak po pustyni.

Pierwsze 3 km trzeba pokonać po asfalcie, mijając między innymi pas startowy lotniska. Dalej zaczyna się utwardzana droga przez pustynię. Po drodze na biegaczy czekają tez podbiegi – w końcu bieg startuje z poziomu morza a najwyższy punkt trasy znajduje się na wysokości 280 m n.p.m.

Wyjątkowo męcząca dla zawodników jest też długa prosta na pustyni – ciągnie się przez 5 km, rozgrzane słońcem powietrze faluje a brak cienia mocno daje się we znaki.

Na szczęście organizatorzy zadbali o nawodnienie zawodników – punkty odżywcze znajdują się co 2,5 km. Są też trzy punkty z żelami energetycznymi.

Końcowe kilometry trasy to groble słonych jezior, w których można zobaczyć stada flamingów i samo miasto.

IMPREZY TOWARZYSZĄCE

Półmaraton, 10 i 5 km oraz biegi dla dzieci.

ZAPISY

Zwykle są uruchamiane z końcem kwietnia na TEJ stronie. W roku 2017 start w maratonie kosztował 250 nowych szekli, czyli około 245 zł. Opłata obowiązywała do końca września, od października wzrosła do 310 szekli. Należy mieć ukończone 18 lat.

WYMAGANE DOKUMENTY

Konieczny jest paszport.

WYJAZD

Do Eilatu można dolecieć bezpośrednio z Gdańska, Katowic, Krakowa, Poznania i Warszawy. Ceny biletów są bardzo różne. Przy odrobinie szczęścia można nawet trafić na loty w cenach niższych niż 100 zł.

KOSZTY POBYTU

Ejlat jako kurort nie należy do tanich miejsc. Jednak przy odpowiednio wczesnej rezerwacji, można znaleźć pokoje w cenie 140-150 zł za dwie osoby.

Ceny w lokalach są dość wysokie. Za porcję frytek czy kanapkę zapłacimy 20-30 zł, za danie obiadowe dwa-trzy razy tyle.

INNE BIEGI

Maraton w Jerozolimie, Tel Aviv Marathon.

Strona Eliat Desert Marathon: https://desertrun.co.il/en/

KM


Pomagają Nepalczykom dotrzeć na MŚ w Trailu. Ci mogą wygrać

$
0
0

Mają miejsce na liście startowej, przygotowane formularze wizowe i plany podróży. Są ambitni i świetnie przygotowani. Każdy z nich mógłby zostać indywidualnym mistrzem świata. Jeśli zbiorą odpowiednią kwotę pieniędzy, po raz pierwszy będą mogli zawalczyć o mistrzostwo świata w drużynie.

Team Nepal składa się z 6 osób. Samir Tamang to jak większość członków drużyny, biegający żołnierz. W 2014 r. był drugim zawodnikiem TDS. W ubiegłym roku został zwycięzcą 50-kilometrowego Ultra-Trail Australia. North Pole Marathon ukończył na trzecim miejscu. Chociaż podczas startów wyjazdowych korzysta z pomocy sponsorów, swoje własne pieniądze przeznacza na pomoc charytatywną. Szczególnie bliskie jego sercu są dzieci, które utraciły szkołę w wyniku trzęsienia ziemi w 2015r.

Tirtha Tamang ma na koncie m.in. zwycięstwo w Hong Kong 100 (2014 r.) i w Mont Everest 60k Extreme Ultra Marathon (2017 r.). W 2016 r. stał na najniższym stopniu podium Matterhorn Ultraks.

Bed Sunuwar wygrał Hong Kong 100 przed rokiem. Chhechi Sherpa okazał się najszybszym zawodnikiem 1600-kilometrowego Great Himal Race.

Purna Tamang stała na najwyższym stopniu podium The North Face 100 w 2013. Z kolei Minikala Rai to triumfatorka 54-kilometrowego Courchevel X-Trail.

Marzeniem całej szóstki jest start w mistrzostwach świata w trailu, które odbędą się 12 maja na 85-kilometrowej trasie hiszpańskiego biegu Penyagolosa Trail. Nie mają jednak na to funduszy. A potrzebują niemało. Przeloty, zakwaterowanie, transport na miejscu, buty, odżywki, koszulki itd. to koszt ponad 10 tys. euro.

„Tak, to dużo pieniędzy i mamy nadzieję, że mamy też dużo przyjaciół. Jeśli będziemy mieli szczęście 500 osób wpłaci po 20 EUR” - napisali organizatorzy publicznej zbiórki pieniędzy dla Nepalczyków. Jeśli uda im się wystartować, będzie to pierwszy start nepalskiej drużyny na międzynarodowej imprezie tej klasy. Każdy może pomóc.

Informacje o zbiórce: TUTAJ 

IB


W Grand Prix Warszawy „dzielą się lasem”. Jabłoński vs. Polak - wygrywa... [ZDJĘCIA]

$
0
0

Po świątecznej przerwie wróciło Grand Prix Warszawy. Uczestnikom dzisiejszego biegu na Kabatach dopisała słoneczna pogada, zachęcając do nucenia przeboju Marka Grechuty „Wiosna, ach to ty”.

W czwartym etapie cyklu wystartowało ponad 200 osób. Nie jest to największa liczba uczestników w tym roku, co może zaskakiwać. Zaskoczonym jednak być nie można. Jak mówiła przed startem organizatorka Alina Sakwa, kalendarz startów na ten weekend jest bogaty i wśród organizatorów panuje spora konkurencja. Wielu ze stałych uczestników udało się na maraton do Dębna, czy też do Babic, na tamtejszą „dziesiątkę”. Jutro blisko Warszawy odbędzie się z kolei Bieg Raszyński.

Ci, którzy zdecydowali się wybrać Ursynów, na pewno nie mają czego żałować. Zawody rozgrywane były w miłej, kameralnej atmosferze. Nie brakowało stałych bywalców jak i debiutantów. Uczestnikom nie przeszkadzały tłumy spacerowiczów przechadzających się po leśnych duktach. Zresztą jeszcze miesiąc temu wszyscy o takiej o pogodzie mogli tylko marzyć. Podczas ostatniego etapu Grand Prix Warszawy biegacze mijali bowiem... narciarzy, a aura przypominała tę z zimowych Igrzysk.

– Biegam od czterech lat, ale w tym roku debiutuje w tym Grand Prix. Brałem udział wielu imprezach, dwa lata temu ukończyłem 80 zawodów w okolicach Warszawy, ale zakochuje się w tym biegu. Jest tu fajna trasa, prowadząca zielonymi terenami. Odpowiada mi atmosfera, bo są też znajomi. Dodatkowo zawody odbywają się blisko mojego miejsca zamieszkania. Zdecydowałem się na udział w całym cyklu, to też jest jakąś motywacją – powiedział nam Jacek Seferyniak.

Tradycyjnie biegano na dystansie 10 km. Start i meta znajdowały się w okolicach stacji techniczno-postojowej metra. Jako pierwsza zmagania rozpoczęła grupa mieszana, złożona z pań oraz biegaczy, którzy chcieli pokonać dystans w czasie powyżej 60 minut. Chwilę później sygnał do startu dostali pozostali uczestnicy.

Najszybciej dystans pokonali Artur Jabłoński, który po 8. kilometrze wyszedł na prowadzenie i nie oddał go do mety. Bieg pań rozstrzygnęła na swoją korzyść Marta Kaźmierczak, która od początku kontrolowała przebieg rywalizacji. Dzięki wygranej, oboje biegaczy umocniło się na prowadzeniu w klasyfikacji generalnej cyklu.

– Obudziłem się dziś z potwornym bólem głowy. Może nie jestem chory, ale jakoś te przesilenie chyba dało się we znaki – mówił po biegu Artur Jabłoński. – Biegłem taktycznie, był to mocny trening. Ten ostatni fragment, półtora kilometra, szarpnięty po 3:10 min./km kosztował mnie trochę energii. Czuje w nogach przygotowania do Mistrzostw Świata w trailu. Objętości są większe i czuje, że nogi są cięższe. Ale jestem zadowolony, bo to czwarta wygrana w tym roku. Przybliża mnie ona do zwycięstwa w klasyfikacji generalnej – cieszył się Jabłoński, szczególnie, że znów mógł się pościgać z największym rywalem w cyklu – Sebastianem Polakiem.

– Dziś mogliśmy się sprawdzić w równych warunkach, bo wcześniej ja biegałem w kolcach, a on zwykłych butach. Szczerze go podziwiałem, bo potrafił wytrzymać mocne tempo – komplementował rywala biegacz i trener grupy Dream Run.

Ze swojego startu zadowolona była też Marta Kaźmierczak.

– Cały czas trzymałam jakąś przewagę nad dziewczynami. Obejrzałam się dopiero pod koniec. Warunki mieliśmy dziś bardzo dobre. Wcześniejsze etapy były bardziej zimowe, wtedy czuć było różnice w sposobie biegania. Dziś nie było tego grzebnięcia. Spacerowicze absolutnie nie przeszkadzali, chociaż pani Ala wcześniej ostrzegała, żeby na nich uważać. Podzielmy się tym lasem, niech ludzie korzystają z przyrody zwłaszcza w takie dni – powiedziała po biegu Marta Kaźmierczak.

Kolejny, piąty bieg cyklu rozegrany zostanie 28 kwietnia. Będzie to ostatnia odsłona przed zakończeniem „rundy wiosennej”. Grand Prix Warszawy składa się z 8 imprez. O klasyfikacji końcowej decyduje suma punktów zdobytych w maksymalnie 6 wyścigach. Klasyfikacja przejściowa:

Mężczyźni:

1. Artur Jabłoński
2. Sebastian Polak
3. Marcin Stupan

Kobiety:

1. Marta Kazimierczak
2. Marta Jusińska
3. Anna Sawicka

RZ


Rekord Czech przyćmił triumfy Kenijczyków w Pradze

$
0
0

Była narciarka biegowa, mistrzyni Czech w biegu na 5000m z 2014 r., 26. zawodniczka maratonu olimpijskiego w Rio de Janeiro i 14. zawodniczka maratonu mistrzostw świata w Londynie Eva Vrabcova-Nyvltova wprawdzie Półmaratonu Praskiego nie wygrała, ale to właśnie ona stała się sensacją biegu.

Linię mety przekroczyła z czasem 1:11:01 – o sekundę poprawiła czeski rekord w biegu na 21,097 km, który od 24 lat należał do Aleny Peterkovej. Swoją życiówkę z 2016 r. Vrabcova-Nyvltova poprawiła o 5 sekund.

Osiągnięcie rodaczki wzbudziło euforię wśród kibiców i całkowicie puściło w niepamięć nieudany start podczas MŚ w Walencji. Czeska zawodniczka odzyskała optymizm, zajęła 7. miejsce wśród kobiet i już liczy na realizację swoich planów na lekkoatletycznych mistrzostwach Europy w Berlinie.

Najszybszą zawodniczką na trasie, na której w zeszłym roku Joycline Jepkosgei poprawiła 4 rekordy świata, została tym razem Kenijka Joan Melly. Zwyciężczyni ubiegłorocznych półmaratonów w Bostonie i Berlinie, w Pradze nabiegała wynik 1:05:02 (netto).

Joan Melly wyprzedziła swoją rodaczkę Kipkirui Caroline Chepkoech (1:06:07) i zwyciężczynię z 2015 r. i drugą zawodniczkę sprzed roku Worknesh Degefę (1:08:07).

Wśród panów, w swoim drugim półmaratonie w życiu, triumfował Benard Kimeli. Jeden z przedstartowych faworytów spełnił nadzieję organizatorów i uzyskał czas poniżej godziny (59:47).

W czasie poniżej godziny zmieścili się zresztą wszyscy zawodnicy stojący na podium. Drugie miejsce zajął Geofrey Yegon (59:56). Podium dopełnił Peter Kwemoi (59:58).

Dwudziesta edycja Praskiego Półmaratonu została zdominowana przez zawodników z Kenii, którzy w rywalizacji mężczyzn zajęli pierwsze 9 miejsc. Bieg ukończyło 10 000 uczestników. Pochodzili z 78 krajów. Wśród nich byli również Polacy.

Najlepiej wśród biało-czerwonych biegaczy z trasą rozpoczynającą się na Placu Jana Palacha, poradził sobie Tomasz Kozłowicz, który z czasem 1:14:38 zajął 69. miejsce w klasyfikacji open i 58. wśród mężczyzn. Najszybszą Polką była Małgorzata Brok, która z czasem 1:33:40 zajęła 67. miejsce.

Pełne wyniki: TUTAJ

IB


100 Miles of Istria: Polka najlepsza na 110 km!

$
0
0

Wielką, sportową klasę pokazali polscy biegacze podczas kolejnej rundy cyklu Ultra-Trail World Tour - 100 Miles of Istria w Chorwacji.

W 110-kilometrowym biegu towarzyszącym wygrała Kamila Głodowska - dziesiąta zawodniczka Biegu 7 Dolin w 2016 r., szósta na mecie Transylvania One Hundred. Zawodniczka Muay Running Team przekroczyła metę z czasem 15:38:07, zajmując 31. miejsce w klasyfikacji open i trzecie wśród Polaków. Wszystko to mimo wysokiej temperatury i słońca.

Z kolei z rywalizacji panów, na tym samym dystansie 9. miejsce zajął kolega klubowy zwyciężczyni, Daniel Gajos, który nabiegał czas 14:00:02 i chyba ma się czym martwić. Z wypowiedzi umieszczonej na profilu klubu wynika, że biegł poniżej swoich planów. Konsekwencją jest wprawdzie radość z miejsca w pierwszej dziesiątce, ale także konieczność zgolenia brody.

Wygrał Roberto Mastrotto. Włoch, który przed rokiem zajmował 32 .miejsce w CCC i 17. w Lavaredo, uzyskał czas 11:31:55.

W głównym, zaliczanym do cyklu UTWT 100-milowym biegu, z powodu zmiennej pogody nastąpiła korekta trasy. W rywalizacji pań niespodzianek nie było. Francesca Canepa wystartowała w Chorwacji po raz czwarty, co jak napisała na swoim profilu, jest wynikiem pięknej trasy i wyjątkowej atmosfery, i po raz czwarty bez problemów wygrała. Linię mety przekroczyła po 22 godzinach, 49 minutach i 33 sekundach.

Wśród panów po zwycięstwo sięgnął 9. zawodnik ubiegłorocznego Western States 100 i trzeci przed rokiem w Chorwacji - Brytyjczyk Paul Giblin. Na pokonanie 100 mil potrzebował 21:06:53.

Wśród Polaków najwyżej uplasował się Andrzej Kowalik, który z czasem 24:13:41 zajął 32. miejsce w open.

Pełne wyniki: TUTAJ

IB

wideo: Kingrunner ULTRA


Wiatrem przewiani, słońcem spaleni - w ważnym celu. 2. ICZMP Run [ZDJĘCIA]

$
0
0

Wiosenne słońce i silny wiatr towarzyszyły drugiej edycji charytatywnego biegu ICZMP Run wokół łódzkiego Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki. Zawody organizuje załoga Instytutu, przeznaczając dochód na zakup specjalistycznej aparatury medycznej. Limit 500 miejsc rozszedł się w zapisach już kilka tygodni przed biegiem. Ostatecznie wystartowało 426 osób, w tym liczna reprezentacja środowiska medycznego – niektórzy debiutujący w zawodach biegowych. Udział wzięła także całkiem pokaźna grupa niepełnosprawnych zawodników na wózkach.

Biegacze mieli do pokonania dwie pętle wokół terenu szpitala. Pierwsza, dłuższa, zahaczała o sąsiednie osiedle. Druga za to zaczynała się od brukowanego podbiegu na górny poziom Instytutu. Po zakończeniu biegów dziecięcych w dwóch kategoriach wiekowych, o 11:00 wystartował bieg główny.

Ubiegoroczny zwycięzca, czołowy łódzki średnio- i długodystansowiec Tomasz Osmulski (Trucht.com), i tym razem nie dał szans rywalom. Zwyciężył z wynikiem 17:07, wyprzedzając Adama Olkusza (18:29) oraz Jarosława Szewczyka z Razem Trenujemy Sport (18:47). Obronić zeszłoroczną wygraną udało się także Natalii Grzegorczyk (Wanda Panfil Team/AZS AWF Warszawa), która z czasem 19:59 zajęła 10. miejsce open. Damskie podium dopełniły Angelika Szczepaniak z CERI/Razem Trenujemy Sport (20:18) i Anna Pieprz z Everrun (21:29). Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

Do mety jako trzecia z pań dobiegła Ewa Pietruszewska (Rysioteam), która aż do momentu dekoracji była przekonana, że stanie na podium. Jak się jednak okazało, o miejscu w klasyfikacji według tegorocznego regulaminu decydował czas netto, który jej rywalka miała o 6 sekund lepszy.

– Byłam cały czas na czwartym miejscu – opowiadała nam wcześniej Ewa – biegłam swoje i nie wyrywałam, za co bardzo dziękuję zającującemu mi Konradowi. Na ostatnich kilkuset metrach poleciałam ile miałam pary w nogach i wyprzedziłam jeszcze jedną współzawodniczkę.

Jak twierdzili znajomi Ewy z drużyny, jeszcze niedawno na stronie internetowej biegu umieszczony był zeszłoroczny regulamin, według którego pierwszych 50 zawodników było klasyfikowanych wg czasów brutto. Aktualny regulamin prawdopodobnie znajdował się tylko na stronie firmy mierzącej czas i prowadzącej zapisy. Jak sprawdziliśmy już po zakończeniu zawodów, regulamin na stronie biegu jest już ten właściwy...

– Na początku biegłem koło 5-6 miejsca – wspominał trzeci dziś Jarek Szewczyk – potem stawka się przerzedziła, na półmetku już byłem trzeci i tak zostało. Nie biegłem tu w ubiegłym roku, ale teraz już dopilnowałem, żeby się szybko zapisać. Na tyle szybko, że przydzielono mi trzeci numer. To zobowiązywało do zajęcia takiego, a nie innego miejsca! – śmiał się. Druga pętla mnie trochę zaskoczyła górką, ale nie była ona aż tak duża. Znacznie większą trudnością był wiatr w twarz. Na finiszu było trochę slalomu, bo musieliśmy dublować wielu zawodników, ale tak bywa na biegach po pętlach.

– Zdecydowanie trudniej mi się biegło, niż w zeszłym roku – stwierdziła zwyciężczyni obu edycji Natalia Grzegorczyk. Pogoda niby jest dobra dla biegaczy, ale ten wiatr dał nam ostro popalić. Miejscami aż mnie pochylało, szczególnie na prostej nie było się gdzie schować. Czas też miałam dużo gorszy niż poprzednio, chyba właśnie przez ten wiatr.

Tomek Osmulski ubiegłoroczne zwycięstwo odniósł mimo wychodzenia z kontuzji, a tym razem pobiegł już w pełni zdrowia. – Nawet nie pamiętam, czy poprawiłem zeszłoroczny wynik – opowiadał na gorąco. – Jestem w trakcie treningu do półmaratonu w Łodzi za tydzień. Naprawdę nie chodziło mi o walkę z czasem, pobiegłem treningowo dla zabawy i szczytnego celu, o to naprawdę chodziło w tym biegu. Na finiszu bawiłem się razem z publicznością, przybijałem piątki i dopingowałem dublowanych zawodników. Tym razem na mecie już mnie dobrze skierowali – zakończył ze śmiechem, wspominając zabawną sytuację sprzed roku, kiedy na finiszu musiał przeciskać się przez barierki.

Jak wspominaliśmy, w ICZMP Run wystartowała wyjątkowo liczna grupa sportowców na wózkach. Jednym z celów biegu jest bowiem aktywacja i integracja osób niepełnosprawnych. Wśród zawodników na wózkach najszybsi okazali się Karolina Wyrwicz i Łukasz Jankowski.

– Trenuję rugby i koszykówkę na wózkach, a imprezy biegowe traktuję jako dodatek – opowiedział nam Łukasz Jankowski – ale to jest fajna forma sprawdzenia się. Kiedy jest oficjalny pomiar czasu, są dodatkowe emocje i można się pościgać z innymi. To, co dla biegnących na dwóch nogach jest prawie niezauważalną górką, z perspektywy wózka jest dużo bardziej odczuwalne. Pod górę jadę 5 km/h, a w dół 15. Zależy to też od rodzaju nawierzchni, tu na tej kostce brukowej było dosyć ciężko, ale na szczęście to był jedyny taki podjazd na całej pięciokilometrowej trasie.

Karolina Wyrwicz, jak przyznała, startuje w każdym długodystansowym biegu w Łodzi, gdzie organizatorzy dopuszczają zawodników na wózkach. – W zeszłym roku również tu wygrałam – opowiadała – i teraz było łatwiej, bo już znałam trasę i wiedziałam, gdzie są niedogodności. Od podjazdu po kostce gorsze były dla mnie progi zwalniające na osiedlowej uliczce. Następny start mam już za dwa tygodnie na 5 km w biegu towarzyszącym Maratonowi Łódzkiemu.

Wiosenny termin – jak pokazuje praktyka, gwarantujący ładną pogodę – i integracyjny charakter imprezy, sprzyjają licznej frekwencji, która od ubiegłego roku poprawiła się o prawie 100 osób. Mimo niezbyt łatwej trasy sporo osób wywalczyło dziś życiówki. Dla wielu innych była to po prostu okazja do dobrej zabawy. A dla wszystkich, z pewnością, najważniejsze było wsparcie szczytnego, charytatywnego celu.

KW


Medale MP w Maratonie Nordic Walking rozdane [ZDJĘCIA]

$
0
0

Sezon startowy dla najlepszych zawodników nordic walking w kraju rozpoczął się mocnym uderzeniem. Jeszcze przed rozpoczęciem zmagań w ramach Pucharu Polski zmierzyli się na królewskim dystansie, startując w 5. Mistrzostwach Polski w Maratonie Nordic Walking oraz 7. Sztafetowych Mistrzostwach Polski Nordic Walking w Jastrowiu. Na starcie stanęło prawie 300 osób, z czego większość wybrała start sztafetowy.

Pełny królewski dystans wybrało 97 osób, z czego 7 nie ukończyło zmagań. Najszybciej z trudną technicznie trasą wokół jastrowskich jezior poradził sobie Piotr Niechwiejczyk. Pokonanie ponad 42 km zajęło mu 4:50:27. Drugie miejsce zajął Krzysztof Członkowski (4:52:35) a trzecie prowadzący przez większość trasy Andrzej Dziedziewicz (4:54:38). Na starcie zabrakło trzykrotnego zwycięzcy mistrzostw i rekordzisty świata w maratonie nordic walking Marcina Michalca, który przed rokiem na tej samej trasie poprawił własny rekord świata, kończąc zmagania z czasem 4:34:23.

Rywalizacja wśród pań była równie zacięta. Ubiegłoroczna zwyciężczyni Mariola Pasikowska do ostatnich metrów walczyła z Białorusinką Eugenią Puchtij, wygrywając ostatecznie o mniej niż sekundę (Pasikowska 5:23:42.8, Puchtij 5:23:43.7). Na trzecim miejscu zmagania zakończyła Marzena Spychała (5:26:21).

– Miałem plan, żeby przede wszystkim ukończyć maraton a po drugie poprawić czas – mówił na mecie zwycięzca Piotr Niechwiejczyk. – Udało się, w stosunku do ubiegłego roku poprawiłem wynik o 6 minut. Muszę tutaj podziękować mojemu koledze Andrzejowi Dziedziewiczowi, który świetnie mnie pociągnął na trasie, prawie przez cały dystans. Potem los zadecydował… Tak bywa, że niektórzy słabną a inni nie. Ale do siódmego okrążenia szliśmy razem. Trasę oceniam jako bardzo fajną, ale piasek, który tutaj jest dał popalić. Na ostatnich okrążeniach było czuć, że skurcze zaczynają łapać – przyznał.

Bardzo zróżnicowana pod względem nawierzchni trasa dla wielu zawodników okazała się niemal traumą. Szybkie i częste zmiany z ubitej leśnej ścieżki na grząski piasek na plaży u wielu osób sprowokowały bolesne skurcze mięśni. Ostre zejścia i podejścia oraz podmokły i grząski fragment trasy stanowiły dodatkowe utrudnienia. Należało je pokonać aż osiem razy, bo tyle pętli musieli zaliczyć soliści. Doświadczenie maratonu z kijami okazało się szczególnie męczące dla debiutantów.

Swój pierwszy królewski dystans zaliczył dzisiaj Mirosław Gliszczyński: – To mój pierwszy w życiu maraton, niesamowite emocje. Ale nie da się ukryć, że było trudno. Najgorsze było szóste i siódme kółko, bo łydki bardzo cierpiały. Nie przygotowałem się do tego maratonu tak, jak trzeba. Ale atmosfera tutaj jest niesamowita, pogoda wspaniała a entuzjazm współzawodników niósł i dodawał energii.

Czteroosobowe sztafety klasyfikowano w trzech kategoriach: męskiej, żeńskiej i mieszanej (dwie kobiety, dwóch mężczyzn). Najszybsza okazała się sztafeta męska TKKF Krzna Biała Podlaska w składzie Wetoszka, Biłek, Laskowski, Gajewski, która 42 km pokonała w czasie 4:44:30. Wśród sztafet kobiecych triumfowała drużyna KS Metraco Polkowice w składzie Jędrasiak, Okrzesik-Frąckowiak, Kurzawska, Grygorowicz (5:21:16) a w grupie mieszanych Nordic Walking Poland 1 (Deląg, Brzozowski, Jachimowicz, Kubiszyn) – 4:48:57.

Pełne wyniki: TUTAJ

Przed nami sezon pełen wrażeń. We wrześniu spotykamy się w Krynicy na 7. MIstrzostwach Polskich w Górskim Nordic Walking i 4. Mistrzostwach Polski w HILL Nordic Walking. Niebawem szczegóły tej części 9. Festiwalu Biegowego - szykujemy niespodzianki! 

KM



Paryż: Maratonka vs. maratończyk [WIDEO]

$
0
0

Jak atrakcyjna jest rywalizacja płci w maratonach ulicznych, pokazała 42. edycja Schneider Electric Marathon de Paris.

Formułę korespondencyjnego pojedynku kobiet i mężczyzn na trasie upowszechnili organizatorzy maratonu w Los Angeles. Głównie za sprawą wysokich nagród. Kobieca elita startuje zawsze z przewagą czasową obliczoną z różnicy najlepszych wyników obu płci na danej trasie – w Paryżu było to 16 minut (2:20:55 kobiet vs. 2:05:04 mężczyzn).

Bieg pań przez większość dystansu prowadzony był na wynik ok. 15 sekund gorszy od aktualnego rekordu. Panowie biegli wolniej, co sugerowało, że to właśnie słabsza z płci wyjdzie z tego pojedynku z tarczą. I wtedy zaatakował Paul Lonyangata.

Kenijczyk, obrońca tytułu przypuścił frontalny atak na liderkę Betsy Sainę. Ta jeszcze zerwała się do długiego finiszu, ale nie dała odeprzeć ataku rodaka. Lonyangata wyprzedził Sainę dopiero kilkadziesiąt metrów przed metą.

Paul Lonyangata wygrał w czasie 2:06:25 – dziesiątym wynikiem na listach światowych w sezonie 2018. Betsy Saina nabiegała wynik 2:22:55 – piętnasty na listach światowych. Dla podkreślenia rywalizacji, panie i panowie stanęli razem na podium.

Podium biegu zdominowali Kenijczycy. 

Wyniki:

Mężczyźni

Kobiety:

Niebawem więcej.

red.

fot. Eurosport / wideo: źródło własne


1088 / 1500. Dołącz do drużyny Mateuszka w 5. Biegu SGH. POMAGAJ!

$
0
0

Już ponad tysiąc osób zgłosiło się do 5. Biegu SGH, który 15 kwietnia wystartuje na Mokotowie w Warszawie. Do dużo, ale i mało, bo cel imprezy jest konkretny. Warto się przyłączyć!

Do wymarzonego przez organizatorów poziomu 1500 uczestników brakuje już niewiele. Cel jest ważny – całkowity dochód z imprezy trafi do małego Mateuszka, cierpiącego na rdzeniowy zanik mięśni. 1500 uczestników biegu przełoży się na kwotę 30 000 zł, które wesprze proces leczenia chłopczyka.

Robiąc tak niewiele, możemy zrobić tak wiele!

Dlaczego jeszcze warto pobiec w Warszawie?

Do wyboru są dwa dystanse - 5 i 10 km. Obie trasy posiadają atest PZLA, a każdy wynik tu uzyskany – czy to rekord kraju czy życiówka - będzie miał status oficjalnego.

Miasteczko biegowe zlokalizowane jest w dogodnym punkcie komunikacyjnym - na start dojedziesz metrem, tramwajem, autobusem... 

Rywalizacja na krótszym czy dłuższym z dystansów to barometr formy dla uczestników ORLEN Warsaw Marathon, który przebiegnie ulicami stolicy tydzień później. - Taki trening podbije twoją dyspozycję startową przed biegiem docelowym – podkreśla Jakub Nowak, wicemistrz kraju w maratonie z 2015 r., Ambasador 5. Biegu SGH.

Wpisowe do biegu to skromne 55 zł. Tymczasem na uczestników imprezy czeka bogaty pakiet startowy– z koszulką startową, upominkami od partnerów imprezy i pięknym medalem na mecie.

Patronat nad biegiem objęły najważniejsze media biegowe w Polsce. Ambasadorami imprezy są mistrzowie sportu i biegania - Szymon Kołecki, Krzysztof „Diablo” Włodarczyk, Julia Kotecka, Michał Bernardelli czy Łukasz Oskierko. „Biegając możemy nie tylko zrobić coś dobrego dla siebie, ale także dla innych. Nie robiąc nic szczególnie wielkiego, możemy pomoc choremu chłopcu” – zachęca popularny Oskier. Warto się przyłączyć!

Rejestracja do 5. Biegu SGH: TUTAJ. Zapisy potrwają do 13 kwietnia – WARTO POMAGAĆ!

red.


Hanower: Henryk Szost z problemami, ale w Top 5

$
0
0

W niedziele w stolicy Dolnej Saksonii rozegrano już 28. edycją HAJ Hanover Marathon. Dobry bieg zaliczył rekordzista Polski w maratonie Henryk Szost, ale na wynik i ostateczną pozycję cieniem położyły się problemy z nogą.

Biegacz z Muszyny do tego startu przygotowywał się na podczas zgrupowania w Nowym Meksyku. W Albuquerque na wysokości 1600-1700 m n.p.m trenował wraz z grupą czołowych polskich maratończyków: Błażejem Brzezińskim, Arturem Kozłowskim czy Mariuszem Giżyńskim. Jak sam mówił podczas ostatniego z treningów, w Niemczech liczył na wynik poniżej 2:10:00.

Od początku bieg toczony był w wysokim tempie. W czołówce plasowali się wyłącznie zawodnicy z Afryki, oraz nasz rodzynek. Sylwetką wyróżniał się w tłumie rywali.

Pierwsze 10 km grupa pokonała w czasie 30:26 - 30:27. Na półmetku ośmiu zawodników zameldowało się z wynikiem 1:04:12-13. Główny faworyt zmagań, Kenijczyk Gilbert Kirwa - zwycięzca maratonów w Wiedniu i Frakfurcie, tracił wówczas do Szosta minutę i zajmował dziesiąte miejsce.

Na 30. kilometrze nasz reprezentant zanotował międzyczas 1:31:56. Prognoza wyniku wskazywała na rezultat 2:09:19 na mecie. Niestety Szostowi nie udało dało się utrzymać narzuconego tempa i zaczął delikatnie odstawać od grupy.

Szost nie bardzo miał też z kim biec, bo nad kolejnym zawodnikiem Mihailem Krassilovem miał... aż siedem minut przewagi. Kolejne kilometry musiał pokonywać samotnie, co nie pomagało w walce upragnione złamanie 2:10:00. Do tego przyplątały się problemu z mięśniami nogi.

Bieg wygrał Etiopczyk Seboka Negussa Erre z czasem 2:09:44.

Negussa wyprzedził Michaela Njenga Kunyuga z rezultatem 2:10:16 (Kenijczyk zupełnie opadł z sił przewracając się, metę przekroczył… na czworakach.

Trzeci był Duncan Cheruiyot Koech z wynikiem 2:10:19.

Piąty na mecie Henryk Szost uzyskał czas 2:13:37.

Polak przekroczył linię mety z grymasem bólu na twarzy...

... po chwili usiadł na ziemi łapiąc się za udo.

– Hannover Marathon kończę na 5 miejscu z wynikiem 2:13:37 jako pierwszy z europejczyków. Czas nie jest szczytem moich marzeń, liczyłem na wynik poniżej 2.10. Niestety organizm odmówił mi posłuszeństwa. Na trasie wielokrotnie łapały mnie skurcze. Zatrzymywałem się aż 3 razy, żeby rozprostować nogi. Jak widać na ostatnich metrach moje tempo biegu bardzo spadło. Marzyłem tylko żeby dotruchtać do mety. Podczas biegu towarzyszyło mi wiele kryzysów, spowodowanych okropnym bólem. Mimo wszystko walczyłem do końca i dobiegłem na niezłej 5 pozycji. Teraz muszę wyciągnąć należyte wnioski. Prawdopodobnie za mocno trenowałem w górach, co niekorzystnie wpłynęło na wynik końcowy maratonu. Nie zawsze więcej oznacza lepiej! Mimo wszystko jestem szczęśliwy, że wytrwałem do końca przygotowań i udowodniłem sobie, że potrafię walczyć jak lew. Dziękuje Wam serdecznie za doping. Teraz postaram się pozbierać myśli, chwilę odpocznę i pokaże się Wam z jak najlepszej strony podczas Mistrzostw Europy – podsumował na facebooku swój start Henryk Szost.

Z wysokiego miejsca może cieszyć się wspomniany wcześniej Kazach Krassilov, który zajął szóste miejsce z wynikiem 2:24:24.

Przypomnijmy, że Henryk Szost ma już wypełnione minimum na Mistrzostwa Europy w Berlinie. Polak w październiku we Frankfurcie uzyskał czas 2:10.09. Wskaźnik PZLA poniżej 2:13:30 ma wypełniony jeszcze tylko Błażej Brzeziński.

Wśród pań najlepsza była Kenijka Agnes Jepkemboi Kiprop, która uzyskała wynik 2:32:35. Faworytka gospodarzy i ubiegłoroczna zwyciężczyni Fate Tola zeszła z trasy przed półmetkiem. Dziesiąte miejsce zajęła Polka - Dorota Gapys - 3:20:17.

W historii Maratonu Hanowerskiego zapisali się Marek Adamski, który wygrywał pierwszą edycje w 1991 roku, oraz Waldemar Glinka który zwyciężył dziewięć lat później.

Wyniki:

Mężczyźni:

Kobiety: 

Pełne wyniki: TUTAJ

RZ

fot. www.photorun.net


11. PKO Półmaraton Rzeszów: Rekord frekwencji i Polacy na podium [WYNIKI]

$
0
0

Kenijczyk Bernard Muinde Matheka (1:06:31) i Wegierka Zita Kacser (1:15:54) wygrali jedenastą edycję Półmaraton Rzeszów. Polacy też cieszyli się z podium.

Trzecie miejsce wywalczył Paweł Ochal (1:08:40), który po dłuższej przygodzie z "zającowaniem" (m.in. Koszyce, Warszawa) pobiegł wyłącznie sam dla siebie. Na trasie stoczył pasjonującą walkę o podium ze zwycięzcą Silesia Marathonu, trzecim zawodnikiem ubiegłorocznej edycji rzeszowskiej połówki - Damianem Pieterczykiem. Na mecie obu panów dzieliła tylko sekunda.

Do drugiego na mecie Abela Kibeta Ropa Polacy stracili ponad pół minuty.

Na uwagę zasługuje wysoka, trzynasta lokata open Marcina Michalca – rekordzisty Polski w maratonie… nordic walking.

Druga w rywalizacji kobiet była żona Pawła Ochala – Olga Kalendarova-Ochal (1:18:19), która zdecydowała się na start w Rzeszowie w ramach przygotowań do wiosennego maratonu (nie zdradziła jeszcze którego). Podium uzupełniła typowana wcześniej do wygranej - Kenijka Yunes Moraa Onyacha (1:20:13).

Co ciekawe, nagrody w kat. open i „Najlepszy Polak/Polka sumowały się, dzięki czemu to Polacy zarobili najwięcej.

Ostatnim polskim zwycięzcą Półmaratonu Rzeszów jest Jakub Burghardt. W 2007 r. uzyskał czas 1:06:17. Wśród kobiet seria jest jeszcze dłuższa i sięga epoki sprzed reaktywacji imprezy, czyli przed rokiem 2012. W 2005 roku górą była Renata Antropik z rezultatem 1:21:56 ale była to jednak impreza zupełnie innego kalibru (nieco ponad 50 osób na mecie).

W tym roku do rywalizacji w Rzeszowie przystąpiło ponad 1300 osób, co pozwalało realnie myśleć o rekordzie frekwencji imprezy. Organizatorzy liczyli na złamanie ubiegłorocznego wyniku 1304 finiszerów.

I nie przeliczyli się – do mety zlokalizowanej na dziedzińcu CH Millenium Hall dotarło 1326 osób.

Wyniki (open):

Pełne wyniki: TUTAJ

red.

fot. Organizator


Karolina Pilarska mistrzynią Polski w maratonie A.D. 2018! Dała z siebie wszystko [WIDEO]

$
0
0

Niedziela w Europie stała pod pod znakiem maratonów. Nie inaczej było także w naszym kraju. Oczy kibiców i zawodników zwrócone były na Dębno, gdzie biegano już po raz 45. W ramach imprezy rozegrano 38. Mistrzostwa Polski kobiet w maratonie.

MIstrzowskie aspiracje do złota potwierdziła Arleta Meloch, czyli trzykrotna mistrzyni kraju w maratonie z lat 2007, 2011 i 2014. Biegaczka po 1,5 km prowadziła w nie tylko w klasyfikacji Mistrzostw Polski, ale w całej rywalizacji kobiet. Osiem sekund za biegaczką GKS Olimpi Grudziądz podążały Kenijka Hellen Jepkosgei Kimutai oraz rodaczka Matebo Ruth Chemisto.

Harce Polki nie trwały jednak długo. Na 5. kilometrze kontrolę nad biegiem przejęły Afrykanki, którym szyki chciały pokrzyżować zawodniczki z Białorusi i Ukrainy. Meloch była wówczas piąta, pozostając wciąż najlepszą z Polek. Tuż za nią podążała Karolina Pilarska, dla której były to dopiero drugie zawody na tym dystansie w karierze. Debiutowała w 2016 roku podczas Wojskowych Mistrzostw Świata w Turynie (2.43:29), zdobywając złoto w drużynie. Na co dzień trenuje z Adamem Draczyńskim.

Na dziesiątym kilometrze w rywalizacji kobiet prowadziła Białorusinka Iryna Somawa (międzyczas 37:08). W walce o medale Mistrzostw Polski liderką była faworytka - Arleta Meloch (międzyczas 38:22). Pilarska traciła do niej tylko cztery sekundy. W tamtym momencie na podium czempionatu znajdowały się Wioletta Paduszyńska oraz Karolina Waśniewska, które miała identyczny międzyczas - 39:03. Zapowiadała się więc wyrównana walka.

Na półmetku Karolina Pilarska pojawiła się z wynikiem 1:21:17. Dawało jej to wówczas czwarte miejsce wśród wszystkich uczestniczek maratonu w Dębnie. Lepsza była tylko wspomniana Białorusinka i dwie Kenijki. Tylko i aż 21,097 km dzieliło biegaczkę Mety Lubliniec i młodą mamę (córka Pola ma ledwie 10 miesięcy) od największego sportowego sukcesu w karierze. Nad Arletą Meloch Pilarska miała prawie minutę przewagi. Trzecia była Wioletta Paduszyńska z wynikiem 1:23:40. Sekundę za nią utrzymywała się Karolina Waśniewska.

Takiej wyrównanej końcówki chyba nikt się jednak nie spodziewał. Zmęczona Karolina Pilarska podążała w kierunku mety nie okazując zbytnio radości. Czekającą na nią taśmę przerwała ostatkiem sił, padając tuż za metą. Została mistrzynią kraju uzyskując wynik 2:49:06. W rywalizacji open kobiet zajęła czwartą lokatę.

​Niespodziewanie na drugim miejscu w MP zmagania ukończyła Karolina Waśniewska, która zachowała sporo sił na długi finisz. Zawodniczka UKS Technik Radom trasę pokonała w 2:49:34.

Brąz przypadł Arlecie Meloch, która przez większość zmagań była na drugim miejscu w klasyfikacji Mistrzostw Polski. Doświadczona biegaczka uzyskała czas 2:49:51. To już dziewiąty krążek MP w dorobku biegaczki z Grudziądza, paraolimpijki.

W mistrzostwach sklasyfikowano 16 zawodniczek (wymagana licencja PZLA i wcześniejsze zgłoszenie).

Zwyciężczynią 45. Maratonu Dębno została Iryna Somawa, która uzyskała czas 2:39:06. Był to jej debiut na królewskim dystansie. Druga finiszowała Kenijka Matebo Ruth Chemisto, z rezultatem 2:44:01, a trzecia Hellen Jepkosgei Kimutai, która uzyskała wynik 2:44:27.

Bieg open wygrał Kenijczyk David Kiprono Metto, pokonując trasę w 2:14:48.Tym samym powtórzył on swój sukces z 2012 roku. Drugi był jego rodak i ubiegłoroczny triumfator - Nduva Boniface Wambua, który uzyskał wynik 2:16:21. Trzeci był Białorusin Wladislaw Pramau z rezultatem 2:17:16.

Najlepszym z Polaków okazał się Mateusz Sala, który trasę pokonał w 2:35:42, co dało mu 9. miejsce.

Pełne wyniki 45. Maratonu Dębno: TUTAJ

RZ


#TurboChajzerNBrun: Frekwencja przerosła oczekiwania [ZDJĘCIA]

$
0
0

By New Balance przekazał dzieciom sprzęt o wartości 30 tys. zł, wystarczyło spełnić dwa warunki. Po pierwsze znany dziennikarz i prezenter Filip Chajzer musiał zadebiutować na dystansie 10 km, a do tego, na linii mety musiało mu towarzyszyć co najmniej 300 osób. Skala przedsięwzięcia okazała się jednak o wiele większa!

W słoneczną niedzielę 10 rund dookoła Stadionu Narodowego w Warszawie pokonało nie 300, a raczej 2000 biegaczy! Dokładna liczba uczestników nie jest możliwa do sprawdzenia, bo nie było pomiaru czasu, oficjalnych zgłoszeń, listy i numerów startowych. Nie było też wpisowego. W #TurboChajzerNBrun mógł wziąć udział każdy, kto chciał pomóc zebrać fundusze dla dzieci i wyposażyć je w sprzęt sportowy.

Co więcej, żeby uzyskać cel, wcale nie trzeba było przebiec 10 km. Przy frekwencji znacznie przekraczającej wymagane 300 osób, można było robić przerwy i omijać kolejne okrążenia. Dzięki temu w nietypowym biegu wzięły udział także osoby, które na co dzień nie biegają.

- Ja właściwie nie jestem biegaczką. Po prostu uważam, że warto pomagać i chciałam zrobić coś dobrego, miałam wolny czas, więc tu przyszłam - wyjaśniała nam Julia, jedna z uczestniczek biegu która nie zaliczyła całego dystansu.

- Nigdy jeszcze nie pokonałam 10 km. Mój rekord to 5 km, ale dzisiaj dam z siebie wszystko i mam nadzieję przebiec co najmniej 6 km - dodała Julia.

Przerwę w pokonywaniu okrążeni dookoła stadionu zrobiła sobie także Monika.

- Mój synek jest chory. Choruje na mukowiscydozę. Ta choroba bardzo obciąża układ oddechowy, więc lekarze zalecają nam sport. Ćwiczymy, biegamy, jesteśmy aktywni. Dzisiaj biegnę ja i babcia. Pokazujemy mu, że można i trzeba i przy okazji pomagamy - mówiła Monika.

Dłuższą przerwę zrobił sobie uczeń o imieniu Julian. - Pobiegłem, ile mogłem. I teraz odpoczywam, ale inni biegną. Na trasie została moja mama, tata i jeszcze dziadek. Teraz im kibicuję, ale myślę, że dołączę do nich na mecie – mówił Julian.

W biegu nie było zwycięzcy. Stawka biegła za Filipem Chajzerem, który narzucał „januszowe” - jak sam stwierdził - tempo. W wyzwaniu nie chodziło o osiągnięty wynik, a o pomoc. Po godzinie uczestnicy #TurtboChajzerNBrun, prowadzeni przez dziennikarza... nadal nie osiągnęli mety. Nikomu to jednak nie przeszkadzało.

Bieg, chociaż zabezpieczony, z zapasem wody i spikerką Tomasza Zimocha, przypominał trening biegowy uzupełniony rodzinnym piknikiem. Biegacze jeszcze w trakcie biegu, zastanawiali się nad kolejną edycją takiego wydarzenia. A najczęściej powtarzanym słowem było „super”. 

IB


"Gdzie jest ten gość, który to wymyślił?" Maraton Leśnik jeszcze trudniejszy niż zwykle

$
0
0

„Gdzie jest gość, co wymyślił taką końcówkę?”– takie słowa gościły najczęściej na ustach biegaczy, kończących pierwszą w tym roku, wiosenną odsłonę cyklu Maraton Leśnik w Beskidzie Małym, organizowanego po raz czwarty przez Fundację „Aktywne Beskidy”, czyli Michała Kołodziejczyka i jego ludzi, znanych przede wszystkich z BUT (Beskidy Ultra-Trail). A Michał, jak to Michał, śmiał się tylko i powtarzał wszystkim: – To, co trudne, daje największą satysfakcję. Musi być przygoda, tylko takie biegi ludzie zapamiętują na długo. Ja dla siebie też zawsze wybieram trudne biegi, bo wtedy najbardziej mnie cieszy, że to zrobiłem.

Cykl Maraton Leśnik jest organizowany od 2015 roku, obejmuje 4 biegi w Beskidach na dystansie okołomaratońskim, każdy w innej porze roku i na innej trasie. Głównemu dystansowi towarzyszą ostatnio także PółLEŚNIK (20-25 km) i NadLEŚNIK (+50 km).

Tegoroczny maraton rozciągnął się do 51 km (choć anonsowano 49) i ponad 2400 m przewyższenia, PółLEŚNIK liczył 26 km (1400 m+), a NadLEŚNIK miał blisko 90 (prawie 4500 m+).

Wydłużenie dystansu wynikało przede wszystkim z chęci usunięcia z trasy jak największej ilości asfaltu. Ale jak to w górach: często nie da się poprowadzić prostej trasy i trzeba kluczyć po szlakach. A jeśli takie rzeczy robi Michał Kołodziejczyk, musisz spodziewać się nie tylko wydłużenia, ale i znacznego utrudnienia trasy. Ten typ po prostu tak ma: źle się czuje jak jest łatwo. A raczej nie bardzo trudno.

Na krótkiej przedbiegowej odprawie organizator uprzedzał biegaczy, że na ostatnich, tych dołożonych, kilometrach trasy czeka ich niespodzianka. Mało kto spodziewał się, jak szatańska ona będzie.

Ale po kolei... Prawie 30 śmiałków wystartowało do NadLEŚNIKA o 4 rano. Start Leśnika (blisko 160 osób) i PółLEŚNIKA (230 biegaczy), zaplanowany na 8, został opóźniony o kilka minut, tak wiele uczestników zdecydowało się na odbiór numerów startowych w ostatniej chwili. Piękna, słoneczna pogoda, na niebie nawet małej chmurki. Tylko chłodno, a wręcz zimno, około 2 stopni C. Gdy o 7:15 w pobliskim Międzybrodziu Bialskim wsiadałem do samochodu, szyby po nocy były solidnie zamarznięte.

Na stadionie LKS Porąbka, gdzie znajdowały się biuro zawodów, start i meta, niemal wszyscy szczelnie opatuleni. Część pobiegnie w krótkich spodenkach, tylko nieliczni ruszą w krótkim rękawku. A był to, jak się okazało, najlepszy wybór, bo pod wpływem słońca temperatura bardzo szybko zaczęła rosnąć. W pewnym momencie odczuwalna wynosiła grubo powyżej 20 stopni.

Na „dzień dobry” ponad 4-kilometrowe podejście na Bukowski Groń (767 m n.p.m.). Potem trochę płasko i fajne zbiegi. Pierwszy maratoński punkt z piciem i suchym jedzeniem na 13 km na Przełęczy Kocierskiej.

Prawie 14 km było wspólne dla wszystkich dystansów, potem trasa rozwidlała się. Oznakowanie tego miejsca było bardzo wyraźne, co jednak nie przeszkodziło kilkunastu PółLEŚNIKOM pobiec w lewo, na trasę maratonu. Blisko 10-osobowa grupa z jedną z najszybszych kobiet, chyba mocno między sobą zagadana, zorientowała się w pomyłce na tyle późno, że dołożyła do swego dystansu około 5 kilometrów.

Od pewnego czasu biegłem z dziewczyną, która, jak się okazało na półmetku, była liderką kobiecego maratonu. Dla Joanny Janus szansa na zwycięstwo wydawała się zupełnie nieistotna. – Nigdy nie zakładam, że będę na podium w kategorii open, liczę tylko na sukces w kategorii. Zawsze zaczynam wolniej, dopiero z upływem dystansu przyspieszam i ile mogę, tyle z siebie daję. A mogę chyba sporo, bo parę sukcesów na koncie już mam. Najważniejsze, bo na własnych, lubuskich „śmieciach”, były zwycięstwo w Gwincie 110 km i drugie miejsce w Ultramaratonie Zielonogórskim 110 km – mówi Asia, która ostatnio przeprowadziła się z Zielonej Góry do Katowic i w Beskidy ma teraz znacznie bliżej.

Kocierz i Jaworzyna biegowe, potem ostro w dół (cóż za rozkosz dla tych, co lubią się puścić!) i drugi punkt żywieniowy na 23 km przy zaporze w Tresnej. Stąd dopiero zaczął się prawdziwy bieg, selekcjonujący zawodników.

Zaraz za punktem trudne, strome podejście na Czupel, najwyższy szczyt Beskidu Małego (930 m n.p.m.), o długości ok. 4 km i przewyższeniu 600 m. Było już dość gorąco, a że na niemal całej długości podejścia próżno było szukać cienia, wielu biegaczy ucierpiało od upału i prażącego słońca, do których w tym roku nie było jeszcze kiedy się przyzwyczaić. Niektórym życie ratowały zakupy w schronisku na Magurce Wilkowieckiej, bo trzeci (i ostatni) punkt maratonu z napojami organizatorzy umieścili dopiero po Przegibku i Chrobaczej Łące, po kolejnych 23 km dystansu (czyli na 45-46 km).

W starej wersji trasy tu skręcało się już do Porąbki i ponad 3 km biegło asfaltową drogą do mety na stadionie. Po nowemu asfaltu nie było, była za to... obiecana na starcie niespodzianka. – Dużo ludzi jeszcze u mnie nie biegało, więc nie znają znaczenia tego słowa – śmieje się organizator. Niespodziankę Michał Kołodziejczyk zaserwował nawet podwójną, bo na dołożonych 6 km trasy były dwa ostre (to drugie niemal pionowe) podejścia, z których równie ostro trzeba było zbiec. Dla dodatkowej frajdy biegaczy ostatni zbieg był upstrzony dziesiątkami powalonych drzew. Nudzić się nie dało.

O skali trudności świadczy fakt, że najlepsza kobieta Leśnika, Joanna Janus, finałowe podejście pokonywała... na czworaka. Iść nie była w stanie. – Wiedziałam, że to będzie trudny bieg, bo trasę wiosennego Leśnika (bez tej szalonej końcówki) biegałam kilka razy treningowo. Te podejścia przed metą po prostu mnie zabiły. Mięśnie czworogłowe ud odmówiły mi posłuszeństwa, chętnie bym już tam została (śmiech). Ale mimo to, wystartuję w Leśniku–Lato. Już się zapisałam. I to na... NadLEŚNIKA, choć teraz się zastanawiam, czy to dobra decyzja. Muszę jeszcze raz przemyśleć kwestię dystansu (śmiech).

Znacznie spokojniej do morderczej końcówki podszedł zwycięzca Maratonu Leśnik. – Ja to nazywam „michałowym podejściem” i „michałowym zbiegiem”, czyli pionowo w górę i zaraz tak samo w dół. Końcówka na czworaka to u tego organizatora norma – mówi Paweł Przybyła. – Ale rzeczywiście ludzie przeklinają, na którymś z końcowych podejść spotkałem panią z PółLEŚNIKA, która tam po prostu siedziała i używała różnych epitetów pod adresem pomysłodawcy trasy (śmiech). A ja tam zapewniłem sobie zwycięstwo, wyprzedziłem ostatniego rywala. Trochę tylko się potem zdziwiłem, bo na zbiegu rozpocząłem finisz, ale gdy miałem już wbiec na metę i paść na ziemię, nagle pojawiło się jeszcze jedno, pionowe podejście. Było ciężko, ale cóż, trzeba było przed startem dokładniej obejrzeć profil trasy... – opowiada ze śmiechem i Paweł i zdradza swoja biegową taktykę.

– Zawsze zaczynam spokojnie, biegnę w okolicach 10-15 miejsca i dopiero potem stopniowo się rozkręcam. Na podejściu z Czernichowa, gdzie są 2 kilometry z nachyleniem 23-24 %, wyprzedziłem 2 biegaczy i byłem drugi. Przemęczyłem się na płaskim i ostatniego, który był przede mną, dogoniłem na szczycie Kozubnika. W ten sposób zrealizowałem swój plan, tyle że później pojawiła się jeszcze ta niespodziewana ściana (śmiech).

Paweł Przybyła to etatowy bywalec leśnikowych podiów. Biegów w poszczególnych porach roku wiele nie wygrał, obstawia raczej niższe stopnie. Rokrocznie za to triumfuje w klasyfikacji generalnej całego cyklu. – Warto, bo dzięki temu mam zagwarantowany bezpłatny start w kolejnym roku – śmieje się biegacz z pobliskiego Szczyrku, który drugiego na mecie Mariusza Ciapę wyprzedził o 4,5 minuty. – Bardzo lubię dystanse około 45-50 km, zwłaszcza, że Michał dba o to, by były na nich duże przewyższenia, które uwielbiam.

– Wiosenny Leśnik podoba mi się najmniej, bo jest bardzo płaski, ma tylko 2500 m przewyższenia na 50 km. Leśnik-Lato w Szczyrku ma na tym samym dystansie 3500 m w górę. Bardzo lubię tak się bawić – zdradza – bo o ile zbiegam przyzwoicie, nie odstając od najlepszych, to jestem bardzo mocny na podejściach i tu zwykle zyskuję przewagę. Tak wygrywam zawody. Stoki o nachyleniu do 20 procent często podbiegam, bardziej strome mocnym krokiem podchodzę.

Bawić się w tak ekstremalny sposób uwielbia także Mateusz Talanda, który z przewagą godziny nad swymi krajanami z Bielska-Białej, Marcinem Jankowskim i Grzegorzem Kubisiem, wygrał 90-kilometrowego NadLEŚNIKA. – Jak to zrobiłem? Prosta zasada: lewa, prawa, oddychaj! – śmieje się. – Nie patrzyłem na to, że od startu mam dużą przewagę. Starałem się robić swoje. Żona czeka na mnie w domu, kazała mi szybko skończyć i wracać, więc trzeba było zastosować się do wytycznych – żartuje bielszczanin.

Na mecie szybko okazało się, że Mateusz Talanda też mocno „maczał palce” w morderczej końcówce trasy. – Mieszkamy z Michałem Kołodziejczykiem, organizatorem biegu, w tym samym mieście, często razem trenujemy w Beskidzie Małym i czasami pomagam mu układać przebieg tras. Bardzo lubię to pasmo górskie, bo Beskid Mały, choć po profilu i przewyższeniach wydaje się dość lekki, oferuje bieganie cały czas góra-dół, inaczej niż Beskid Śląski czy Żywiecki – tłumaczy.

– Końcówkę wiosennego Leśnika rzeczywiście wymyśliłem ja. Michałowi się spodobała i ją zatwierdził, dlatego tak dziś wszyscy finiszowaliśmy – opowiada. – Michał ma zacięcie do tworzenia ciężkich tras, ale to jest fajne, bo można się solidnie zmęczyć, a jednocześnie zobaczyć coś ciekawego w okolicy. Na trasie NadLEŚNIKA byliśmy na przykład w jaskini i w skałkach, trzeba tam było nieco odbić ze szlaku do punktów kontrolnych.

Tradycja Leśnika są także nagrody dla tych, co postanowili najdłużej cieszyć się urokami Beskidu Małego i do mety docierają jako ostatni. To urocze maskotki stworzone rękami Małgorzaty Wojtkiewicz. W tym roku trofeum towarzyszył także specjalny medal. 

Druga, letnia odsłona Maratonu Leśnik, odbędzie się 16 czerwca w Szczyrku i ma być znacznie bardziej wymagająca niż bieg wiosenny. Zresztą, jak zdradził nam Michał Kołodziejczyk, Leśnik-Wiosna za rok znów będzie trudniejszy. – Ale zmiana jest jedna i to mała – zastrzega od razu. – Chcę jeszcze bardziej ograniczyć asfalt, więc trasa pójdzie tak, że będzie trochę bardziej pod górę. Ociupinkę.

No to za rok trzeba będzie się przekonać, co Michał Kołodziejczyk rozumie pod pojęciem „ociupinka”...

Pełne wyniki: TUTAJ

Piotr Falkowski



11. Półmaraton Dąbrowski: „Wiele się tutaj zmienia na plus” [ZDJĘCIA]

$
0
0

Na mecie jedenastej edycji Półmaratonu Dąbrowskiego próżno było szukać zawodników, którzy trafili tutaj po raz pierwszy. Większość miała na koncie kilka startów w Dąbrowie Górniczej. Bo tutaj się wraca. Wystarczy przyjechać raz, potem toczy się samo. Poziom organizacyjny jest z roku na rok coraz wyższy. Za to w temacie trasy nie zmienia się nic: od jedenastu edycji biegaczy startują w Ujejscu i finiszują w centrum miasta, przy hali sportowej.

To pierwsza duża impreza biegowa, która postawiła na wodę z kranu na trasie i mecie, kreując nowe trendy. Co roku można tutaj liczyć na dobrą organizację biura zawodów, sprawny dowóz autobusami na start i… słoneczną pogodę. Tym razem było jeszcze cieplej niż przed rokiem temperatura sięgała 25 stopni. To aura dobra dla kibiców, ale biegacze na dość wymagającej trasie musieli się sporo namęczyć, bo organizmy nieprzyzwyczajone do ciepła po zimowym sezonie, buntowały się podczas biegu. Za linią mety część biegaczy dosłownie padała z nóg a karetka pogotowia musiała kilkakrotnie interweniować.

– To mój ósmy start w Dąbrowie i muszę przyznać, że wiele się tutaj zmienia na plus. Jest coraz więcej biegaczy i organizacja jest coraz lepsza. Trasa też jest świetna. Do tego z roku na rok coraz więcej wolontariuszy, lepsza organizacja startu i mety. Wszystko odbywa się sprawnie, mimo rosnącej liczy zawodników – chwalił na mecie Radek z Katowic. – Dzisiaj biegło się trudno, bo od południa bardzo dokuczało słońce. Ale ważne było, żeby skończyć, bo to mój pierwszy wiosenny półmaraton. Czas na wyniki jeszcze przyjdzie.

Paweł Królikowski ukończył Półmaraton Dąbrowski aż dziesięć razy. Także i on tym razem nie walczył o wynik, ale o… medal dla swojego syna: – Borys ma pięć miesięcy i dzisiaj pierwszy raz przekroczył ze mną metę biegu. Jest bardzo szczęśliwy i chyba podoba mu się medal, cały czas próbuje go zjeść – mówił dumny tata. – Mieszkam w Sosnowcu, taka fajna impreza jest po sąsiedzku, więc trzeba być, spotkać się ze znajomymi, przebiec… Do tego trasa sympatyczna, choć dzisiaj przeszkadzało słońce.

Po raz kolejny zwycięzcami dąbrowskiej połówki zostali kenijscy biegacze. Jako pierwszy do mety dotarł Kimayio Hillary Kiptum Maiyo, który uzyskał wynik 1:07:47. Drugi był kolejny reprezentant Benedek-Team Chebolei Daniel Rotich (1:09:28) a podium dopełnił najszybszy Polak Adam Czerwiński (1:12:09).

Wśród kobiet z ogromną, bo wynoszącą aż 12 minut przewagą, zwyciężyła Oigo Christine Moraa. Uzyskała czas 1:17:50 i uplasowała się na siódmej pozycji open. Drugie miejsce zajęła Aneta Szecówka (1:29:41) a trzecie Dominika Brol (1:30:13).

Równolegle z biegiem na dystansie półmaratonu rozegrano zawody nordic walking na pięciokilometrowej trasie. Bezkonkurencyjny okazał się tutaj Piotr Niechwiejczyk, który zaledwie dzień wcześniej zwyciężył w Mistrzostwach Polski w Maratonie Nordic Walking w Jastrowiu. Pokonanie mierzącej ok. 5,2 km trasy zajęło mu 31:18. Na drugim miejscu podium stanął Bogdan Cyrus (32:09) a na trzecim Ryszard Garbat (również 32:09). Najlepsze wśród kobiet okazały się Dorota Bagińska (34:59), Wioletta Mól (36:51) oraz Sabina Kozłowska (37:09).

Pełne wyniki: TUTAJ

KM


8. Półmaraton Pabianicki – tradycyjny szok termiczny [ZDJĘCIA]

$
0
0

W ostatnich kilku latach stało się już tradycją, że podczas pabianickiego półmaratonu biegacze przeżywają szok termiczny. Nie inaczej było podczas dzisiejszej, ósmej edycji. Jeszcze niedawno trenowaliśmy w mrozie, a ostatnie dni też były chłodne. Zdecydowane ocieplenie przyszło właśnie na półmaratoński weekend. W dzień biegu prognozy temperaturę powyżej 21 stopni. Odczuwalna miała być oczywiście jeszcze wyższa.

Zapisany na pabianicką połówkę byłem już dawno. Potrzebowałem mocniejszego asfaltowego przetarcia przed górskimi startami. Z planowanych treningów jednak niewiele wyszło – jak nie przeziębienie, to kłopoty z kolanem. Cztery lata temu na tej dość płaskiej i szybkiej trasie, w zimnie i deszczu (co się stało?) udało mi się po doskonałym taktycznie biegu wykręcić życiówkę 1:39:51. Teraz realnie oceniałem swoje szanse na około 1:50, a biorąc pod uwagę prażące słońce, raczej powyżej tej granicy.

Już na rozgrzewce czuję się zgrzany. Na starcie na bieżni stadionu MOSiR ustawiam się sporo za zającami na 1:50. Do półmetka plan na bieg trochę wolniej od nich, a potem się zobaczy. Po pierwszym kilometrze zaczyna się długa prosta na wschód. Głównie pod górę i cały czas pod wiatr. Szybko odechciewa mi się marzyć o godzinie pięćdziesiąt. Trzymam jednak tempo około 5:15 na km. Baloniki się oddalają – niby planowo, ale podejrzanie szybko. Tracę je z oczu na długo przed skrętem w prawo na 6 km.

Później się dowiem, że zające delikatnie mówiąc dali ciała. Jeszcze przed półmetkiem wyprzedzili mojego kolegę, który biegnąc równo, na mecie był w 1:47. Kawałek dalej postanowili się zatrzymać, by zaczekać na swoją grupę, którą... po drodze zgubili.

Na 8 km łapię równo 42 minuty. Aż dziwne, że tak dobrze idzie. Gdybym za półmetkiem lekko przycisnął... ale gdybać to sobie mogę. Najpierw nieodczuwalnie, później coraz wyraźniej zaczyna się do mnie dobierać słońce. 5:20, 5:25... każdy następny kilometr jest coraz wolniejszy. Nawet wiatr w plecy nie pomaga. Coraz więcej współzawodników mnie wyprzedza.

Najgorszy jest podbieg na wiadukt na 16 km. Ledwo truchtam pod górę i kilometr wchodzi w 6:20. Co gorsza, żaden z kolejnych – już płaskich – nie będzie wiele szybszy. Stawiam sobie za punkt honoru, by nie przejść w marsz. Widok karetki pędzącej na sygnale do jakiejś ofiary upału niespecjalnie dodaje mi mocy. Na 18 km wolontariusz mnie dwa razy pyta, czy wszystko w porządku. Muszę już naprawdę kiepsko wyglądać.

Na kilometr przed metą słyszę za sobą rozmowę. – Nie za szybko ciśniemy na dwie godziny? – ktoś pyta. – Mamy pół minuty zapasu – odpowiada jego kolega. O w mordę, to zające na 2:00! Budzą się we mnie resztki sponiewieranej dumy i dociskam resztką sił. Wpadam na stadion, ten zryw mnie drogo kosztuje, znowu muszę zwolnić. Do mety doczłapuję w 1:58:42, odbieram medal i wodę i siadam jak nieżywy pod barierką.

Kiedy kilkanaście minut później robię wywiady ze zwycięzcami piątki i półmaratonu, jeszcze ledwo stoję na nogach i mam mroczki przed oczami...

* * * * *

W towarzyszącym biegu na 5 km najszybszy był pochodzący z Pabianic łodzianin Maciej Jagusiak (17:17) przed Przemysławem Obarą z Płocka (17:23) i Michałem Jamiołem z Kielc (17:55). Wśród pań wygrała pabianiczanka Kamila Rydzyńska (24:02) przed Anetą Goździk-Zarębą z Łodzi (25:34) i Angeliką Pilch (25:46). W biegu wzięło udział 116 osób. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– Najważniejsze jest dla mnie zwycięstwo w moich rodzinnych Pabianicach – przyznał zwycięzca piątki, który obronił ubiegłoroczny tytuł – a wynik jest sprawą drugorzędną. Na ten bieg szykowałem formę, chciałem wygrać i marzenie się spełniło. Słońce dyktowało warunki, wiatr niby delikatny ale też przeszkadzał, szczególnie że nie biegliśmy w grupie. Biegłem cały czas drugi, na pół kilometra przed metą miałem jeszcze przynajmniej 30 metrów straty do prowadzącego, ale finisz na stadionie rozegrałem już po swojemu!

W półmaratonie nie zawiódł główny faworyt. Nasz olimpijczyk z Rio Artur Kozłowski pewnie zwyciężył z czasem 1:06:10, wyprzedzając Ukraińca Wołodymyra Timaszowa (1:13:00) i Damiana Glapiaka z Bucza (1:13:30). Miejscowa zawodniczka Zuzanna Mokros nie okazała się gościnna dla rywalek, zwyciężając z wynikiem 1:21:43 (21. open). Damskie podium dopełniły Ukrainka Olena Kytytsia (1:23:37) i Izabela Sobańska z Drużbic (1:35:43). Wystartowało 820 zawodników. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

– Na początku biegłam druga – opowiadała zwyciężczyni, która przed rokiem zajęła tu drugie miejsce – z założeniem, by pobiec tempem maratonu, bo za dwa tygodnie startuję w Warszawie (Orlen Warsaw Marathon – red.). W drugiej części dystansu trochę przyspieszyłam, najpierw doszłam rywalkę, a potem ją zostawiłam na 13 kilometrze. Mimo że biegłam treningowo, to przy okazji chciałam wygrać (śmiech).

Przetrzeć się przed mistrzostwami kraju zamierzał również Artur Kozłowski. – Ściganie z rywalami nie było dziś najważniejsze – przyznał. Chciałem równo przebiec cały dystans w dobrym czasie. Cały początek był pod mocno odczuwalny wiatr, natomiast na drugiej połowie zaczęło mi się naprawdę fajnie biec i tempo wzrosło. Dzięki wiatrowi słońce trochę mniej dawało się we znaki, ale na mecie już mi się od niego trochę zakołowało w głowie.

– Czuję, że dyspozycja rośnie i szczyt formy przyjdzie za dwa tygodnie – opowiadał mistrz Polski w maratonie – i może wtedy nie będzie tak ciepło, jak dziś. Chociaż w Warszawie to zwykle wiatr rozdaje karty. Oprócz ścigania o mistrzostwo, jak zwykle wraz z kolegami będziemy celować w jak najwyższe miejsca w międzynarodowej stawce. Od początku trzeba będzie iść z pierwszą grupą, a jak się uda, to na końcu zaatakować. W tym roku poziom MP będzie dużo wyższy, ale chciałbym obronić tytuł. Drugim celem jest kwalifikacja na sierpniowe ME w Berlinie, które będą dla mnie najważniejsze w drugiej połowie roku.

W klasyfikacji najszybszych pabianiczan zwyciężył, nie po raz pierwszy zresztą, Andrzej Pietrzak (10. miejsce open). – Pojawiło się dużo młodych, dobrze biegających zawodników – opowiadał nam na gorąco – więc musiałem się starać. Udało się dzięki mocnej końcówce. Poza tym bardzo lubię słońce i dobrze znoszę upał.

Mimo znakomitej i chwalonej przez wszystkich organizacji, frekwencja była w tym roku mniejsza, niż w poprzednich edycjach. W porównaniu z rekordową ubiegłoroczną spadła aż o prawie jedną trzecią. Głównym powodem jest prawdopodobnie zaledwie tygodniowy odstęp przed Maratonem Łódzkim, któremu w tym roku towarzyszy także półmaraton. Czy ze strony łódzkich organizatorów jest to dobry pomysł, okaże się już za tydzień. Obszerne relacje z Łodzi pojawią się również na naszym portalu.

KW


Polak wysoko na pierwszym etapie MdS

$
0
0

Ponad 1000 biegaczy z 49 krajów wyruszyło na piaski Sahary i rozpoczęło 33. edycję Maratonu Piasków.

Pierwszy etap biegu prowadził przez 30,6 km trudnego podłoża i wydm. Nie jest zaskoczeniem, że pierwsi na mecie etapu pojawili się bracia El Morabity. Zwycięzcą został Mohamed, któremu to wyzwanie zabrało 2 godziny 11 minut i 30 sekund. 12 sekund później dołączył do niego 5-krotny zwycięzca imprezy Rachid.

Podium etapu dopełnił trzeci Marokańczyk Abdelkader El Mouaziz.

Z piaszczystym biegiem nadzwyczaj dobrze poradził sobie Krystian Ogły. Polak z wynikiem 2:36:58, zajął 17. miejsce. Biegacz z Sobótki, podobnie jak inni uczestnicy biegu, ma ograniczony dostęp do telefonu i Internetu, ale mimo to można mu przesyłać wiadomości i zagrzewać go do dalszej walki za pośrednictwem serwisu organizatora – ZOBACZ

http://marathondessables.com/en/marathon-des-sables-maroc/write-to-a-racer.

Słowa wsparcia przydadzą się także innym polskim biegaczom. Maciej Pawlicki był dzisiaj 510. Rafał Dziurka – 512.

Wśród pań, pierwsza przekroczyła linię mety faworytka całej imprezy Natalia Sedykh - 2:38:47. Za nią etap ukończyła zawodniczka o polskich korzeniach Magdalena Boulet - 2:43:09. Trzecia była Dunka Bouchra Eriksen. Z kolei Polka – Sabina Skala przybiegła na 84. pozycji.

Jutro przed zawodnikami kolejny etap i 39 km do przebiegnięcia. Trzeci dzień zmagań przyniesie konieczność pokonania 31,6k m. Zaraz potem, na uczestników czeka ultramaraton 86,2 km, a po nim zamiast regeneracji-pełny maraton. Wszystko zakończy się 7,7-kilometrowym finałem.

IB


Czwarta Dycha do Maratonu Lublin – pięknie wiosenna i... rekordowa! [ZDJĘCIA]

$
0
0

1553 – tylu biegaczy ukończyło niedzielną, Czwartą Dychę do Maratonu. Jest to najliczniejsza liczba finisherów biegu głównego w tej serii (Pierwsza Dycha –1472, Druga Dycha - 1392, Trzecia Dycha - 1500), a zapewne i w całej historii lubelskich „Dych”. Nie są to jednak wszyscy uczestnicy imprezy gdyż przed głównym biegiem na 10 km rozegrany zostały krótkie wyścigi dla najmłodszych adeptów sztuki biegowej.

Bieg odbył się na starej i powszechnie lubianej trasie nad Zalewem Zemborzyckim, na obrzeżach Lublina. Trasa z atestem PZLA, raczej płaska a więc szybka, z dwoma niewielkimi podbiegami na ostatnich dwóch kilometrach. Tu rozgrywane są dwie, spośród czterech „Dych”, te najcieplejsze – jesienna pierwsza „Dycha” oraz wiosenna, czwarta. Miejscówka nad wodą wspaniale nadaje się na zawody, gdy pogoda dopisuje.

A tym razem dopisała, może aż za bardzo. Zawody przypadły na pierwszy naprawdę ciepły i słoneczny weekend tego roku. Temperatura wynosiła około 20 stopni, świeciło słońce. Wiatr był średni lecz miejscami dmuchał silnie. Piszący te słowa, który też biegł (i nabiegał 25 miejsce) miał dziwne uczucie, że dmuchało od przodu zarówno w pierwszej połowie biegu, jak i w zupełnie przeciwnej, drodze powrotnej. Dziwne te lubelskie wiatry.

Spotkani na mecie biegacze często chwalili piękną wiosnę. - Trasa jest dobra, z powrotem lepiej się biegnie. Warunki bardzo dobre – mówił na mecie Mirosław Brzozowski z Hrubieszowa. Niektórzy jednak narzekali na gwałtowny wzrost temperatury, w tak krótkim czasie. W przypadku przeszarżowania z tempem mogło to prowadzić do omdleń. Rzeczywiście, na ostatnich kilometrach można było oglądać biegaczy, którzy leżeli na poboczu i którym pomocy udzielali kibice oraz załoga ambulansu.

Wśród biegaczy, którzy ukończyli bieg i którzy z uśmiechem na ustach oraz medalem na szyi spacerowali niedaleko mety znaleźli się Dariusz Figura i Krzysztof Badowski z Komediowego Duetu Muzycznego „On i On”. Obaj panowie, znani w środowisku artyści- biegacze jak sami o sobie mówią „biegają, grają, śpiewają i kibicują”. Są autorami piosenki o wszystko mówiącym tytule „Pokochaj bieganie w Lublinie” (piosenka do obejrzenia na YouTube). Po biegu zamieniliśmy kilka słów:

Który raz tu biegniecie?

[On i On] Na tej trasie biegłem trzeci raz, natomiast „Dyszki” staramy się jako duet, regularnie od dwóch lat biegać. Dzisiaj trochę pogoda wymęczyła, było gorąco. Myślę, że przydała by się jeszcze z jeden albo dwa dodatkowe punkty z wodą bo widać było, że kilku biegaczy padało na trasie. Od 7 kilometra myślę, że marzeniem wszystkich było, żeby ktoś wylał kubeł zimnej wody. Ale ogólnie dobrze, rozbieganie po zimie, po świętach – w sam raz przed maratonem. [...]

Spośród czterech „Dych do Maratonu” ta trasa jest najlepsza czy lepsze są te w mieście?

Ja chyba wolę te w mieście bo one bardziej do maratonu przygotowują. Choć w tym roku maraton będzie nad zalewem [Zemborzyckim – redakcja], tak że może i dobrze.

A życiówki porobiliście dzisiaj?

Dzisiaj nie, ale na kolejnych „Dychach” mamy zamiar zrobić. Dzisiaj robiliśmy „przeżyciówki”, żeby przeżyć (śmiech). Ogólnie każdemu polecamy Cztery Dychy do Maratonu, to chyba najlepsze biegi w Lublinie, na jakich przyszło nam biegać.

O zwycięstwo w biegu głównym OPEN rywalizowały zacięcie dwa Michały. Lepszy o sekundę okazał się Michał Piróg, który przekroczył linię mety z wynikiem 33:48 brutto. To jego pierwsza wygrana „Dycha” w tej serii, w drugiej, listopadowej „Dysze” był piąty. Tuż za nim wbiegł Michał Biały (00:33:49) który kończy serię czterech startów na bardzo wysokich pozycjach: z jednym zwycięstwem i trzema drugimi miejscami. Trzecim zawodnikiem OPEN był Cezary Bednarz (00:34:22).

Wśród Pań najlepszą okazała się Patrycja Maśloch z Wilkołaza, która uzyskała wynik 00:39:53. Jest to jej drugie zwycięstwo w serii (wygrała też drugą „Dychę”) oraz najlepszy w tej serii czas. Druga przybiegła Ilona Mandziuk (00:40:40), trzecia Dominika Łukasiewicz (00:41:00).

Pełne wyniki: TUTAJ

Serdecznie gratulujemy i zapraszamy na 6. Maraton Lubelski, który już 13 maja wystartuje wyjątkowo na nowej trasie nad Zalewem Zemborzyckim.

Paweł Pakuła


Sztafeta Górska - udany debiut. Robert Faron classics [ZDJĘCIA]

$
0
0

W minioną sobotę w Kudowie - Zdroju odbyła się pierwsza edycja Sztafety Górskiej. W imprezie wystartowało 112 zespołów oraz ponad 100 zawodników na dystansie Solo. W rywalizacji zespołowej zwyciężył zespół z Czech: SPA SCALIANO / XC / LIFE TEAM, przed Inov-8 oraz zespołem Dacza turysty i biegacza. Rywalizację Pań wygrał zespół Salomon Suunto Team.

Sztafeta Górska to przede wszystkim rywalizacja zespołowa, na której wynik składały się inywidualne czasy zawodników na danym etapie. Do pokonania było w sumie ponad 70 km. Co więcej odcinki nie były wcale równe, najdłuższy wynosił ponad 29 km, a najkrótszy niespełna 22 km. Zróżnicowana była też ilość przewyższeń na poszczególnych zmianach sztafety. Start wymagał więc nie tylko przygotowania sportowego, równego zespołu, ale też taktyki.

Od kilku tygodni wiadomo było, że udział w zawodach zapowiedziały najlepsze polskie i czeskie zespoły, co dodatkowo zwiększało atrakcyjność imprezy. Gośćmi specjalnymi zawodów byli: Tom Owens i Holly Page, którzy dołączyli do zespołów Salomona.

Zawodnicy wystartowali punktulanie o godzinie 7, a tempo pierwszych kilometrów nie pozostawiało złudzeń, że będziemy świadkami świetnej rywalizacji. Pierwszy, bezsprzecznie najtrudniejszy etap najszybciej pokonał Tom Owens z zaspołu Salomon Suunto, który w strefie zmian pojawił się z dwuminutową przewagą nad Kamilem Leśniakiem z Teamu Inov-8. Tuż po nim pojawił się Rafał Klecha z Daczy turysty i biegacza. W rywalizacji Pań świetnie pobiegła Holly Page, która przekazała zmianę Natalii Tomasiak na szóstej pozycji Open.

Drugi, równie techniczny, ale nieco krótszy etap biegu był tak samo zacięty jak pierwszy. Czołówka biegła blisko siebie, a niesamowitą formę pokazał czeski biegacz Dominik Sadlo, który wyprowadził swoją sztafetę z czwartej na drugą pozycję. Pierwszy na stefę zmian przybiegł jednak Bartek Przedwojewski z Salomon Suunto Team, który miał nad Dominikiem 3 minuty przewagi. Walka o pierwsze miejsce zapowiadała się niesamowicie.

W zespole Salomona na ostatnią zmianę wyruszył Robert Faron, który w ostatniej chwili zastąpił w sztafecie Pawła Dybka, w zespole czeskim na trasę ruszył Pavel Brydl, jeden z najlepszych czeskich biegaczy górskich. Wydawało się, że Panowie rozegrają walkę o zwycięstwo między sobą. Kolejne sztafety: Dacza turysty i biegacza oraz Inov-8 miały już stratę kilkunastominutową. Jednak odpowiednio Tomasz Koczwara i Wojtek Probst wyruszyli na trasę z niesamowitą determinacją. I rzeczywiście trzeci etap kompletnie przemeblował klasyfikację. Już na czwartym km swojej zmiany, prowadzący Robert Faron... zgubił trasę (nie pierwszy już raz w karierze) i spadł na drugą pozycję. Świetnie dysponowany tego dnia Paveł Brydl znalazł się zatem na pierwszej pozycji i nie oddał już jej do końca.

Tymczasem walka o drugie miejsce stawała się coraz bardziej ciekawsza. Wojtek Probst rozpędzał się z każdym kilometrem i gonił Roberta Farona. Kiedy na ostatnich kilometrach Robert... ponownie pomylił trasę, stało się jasne, że prowadzący całe zawody Salomon Suunto Team będzie poza podium. Wojtek Probst zameldował się na drugim miejscu, a trzeci na metę wpadł Tomasz Koczwara.

Wśród Pań, rywalizacja przebiegała w całości pod dyktando zespołu Salomon Suunto. Biegnąca na drugiej zmianie Natalia Tomasiak, powiększyła przewagę nad rywalkami. Kasia Solińska, która wystartowała na trzeci odcinek, mimo sporej przewagi nad rywalkami pobiegła równie mocno i przypieczętowała zwycięstwo swojego zespołu. Warto dodać, że dziewczyny z Salomon Suunto zajęły siódme miejsce w klasyfikacji Open

Najlepszym zespołem w klasyfikacji Mix okazał się City Trail Team, mimo problemów z trasą na pierwszym etapie rywalizacji.

W rywalizacji na dystansie Solo zwyciężyli biegacze zagraniczni. Najlepszym wśród mężczyzn okazał się Jan Napravnik, a najszybszą kobietą Elena Callvillo Arteaga z Hiszpanii.

Sztafeta Górska to zupełnie nowa, niespotykana do tej pory w Polsce formuła zawodów w biegach górskich. Start i meta usytuowane w urokliwej Kudowie-Zdroju, przepiękna trasa przeprowadzona po najpiękniejszych zakątkach Gór Stołowych po polskiej i czeskiej stronie przyciągnęły na start rzesze biegaczy w tym kilka świetnych zespołów. Mamy nadzieję, że tego typu formuła zawodów spodobała się biegaczom i znajdzie się na stałe swoje miejsce w ich kalendarzach startowych.

Pełne wyniki: TUTAJ

Przemysław Ząbecki

fot. Organizator


Viewing all 13082 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>