Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13082 articles
Browse latest View live

Najszybsi biegacze-narciarze w Gorlicach to...

$
0
0

Na "Śnieżnych Trasach Przez Lasy" odbyły się Otwarte Mistrzostwa Gorlic w narciarstwie klasycznym. W dziesięciu kategoriach wiekowych wystartowało prawie 60 zawodników, którzy rywalizowali na dystansie od dwóch do 10 km.

Dużą grupę uczestników stanowiły biegaczki i biegacze z terenu powiatu gorlickiego. Pobiegli także uczniowie Szkoły Mistrzostwa Sportowego z Zakopanego.

- Moim celem w tych mistrzostwach było zwycięstwo i wygrałam z dużą przewagą, uzyskując czas 11.54. Bardzo dobrze biega mi się w Krzywej, w końcu tam odbywały się jedne z moich pierwszych zawodów. Mój kolejny start to zawody Pucharu Grupy Azoty w Ptaszkowej - mówiła na mecie Martyna Okarma, która zwyciężyła w kategorii juniorek C.

Tytuły mistrzów Gorlic w poszczególnych kategoriach wiekowych zdobyli: Karol Maciejowski, Martyna Okarma, Piotr Jarecki, Nikola Mróz, Konrad Przepióra, Antonina Kozak, Bartosz Bil,Wojciech Pelczar, Damian Ciborowski, Ewelina Kołtko oraz Wojciech Pelczar.

Szczegółowe wyniki: TUTAJ

Organizatorem zawodów było OSiR Gorlice, UM Gorlice oraz Stowarzyszenie Rozwoju Sołectwa Krzywa.

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów



Bieg Narciarski Beskidnik już 24 lutego

$
0
0

Bieg Beskidnika z biegówkami? Czemu nie!  Starostwo Powiatowe w Jaśle oraz Młodzieżowy Dom Kultury w Jaśle zapraszają amatorów, jak i bardziej doświadczonych narciarzy na I Bieg Narciarski Beskidnik, który odbędzie się 24 lutego. 

Trasa zawodów liczyć będzie około 18 km i prowadzić będzie od Jaworza przez Polanę Świerzowską do Folusza. Główna baza zawodów znajdować się będzie w Foluszu, a dokładniej przy parkingu koło szlabanu, od którego prowadzi ścieżka na Wodospad Magurski. W bazie zawodów mieścić się będzie biuro organizacyjne, skąd zawodnicy zostaną około godziny 10 przewiezieni autokarami na start w Jaworzu, przewidziany na godz. 11.

Bieg odbędzie się techniką klasyczną i z masowym startem.

Zgłoszenia przyjmowane są w formie elektronicznej poprzez wysłanie odpowiedniego formularza zgłoszeniowego na adres ciborr@wp.pl do 21 lutego.

Szczegółowe informacje znajdują się w regulaminie zawodów dostępnym TUTAJ.

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów


Po śniegu, z kijami, biegówkami lub bez, w stroju kąpielowym! Postaw suty - bystry Hard Core w Górach Bystrzyckich [ZDJĘCIA]

$
0
0

„… dawno nie zrobiłem tylu zdjęć uśmiechniętych twarzy… i to na trzeźwo!”. Damian Bednarz.

Za nami druga edycja wydarzenia pn. „Postaw suty w lutym-czyli bystry Hard Core”. Piękne tereny Gór Bystrzyckich, wymagająca, siedmiokilometrowa trasa, pogoda "igła", śnieg... i wielkie uśmiechy startujących. Dla wielu uczestników był to ich pierwszy raz!

Przygotowania do organizacji „Sutów” trwały rok, a rozpoczęły się tuż po zakończeniu pierwszej edycji, która odbyła się 3 lutego 2018 r. Już wtedy rozpoczęliśmy aktywną promocję poprzez udział w międzynarodowych targach sportowych i turystycznych (m.in. Go Active Show, World Travel Show).

Równocześnie wraz z gospodarzami schroniska PTTK Jagodna ustaliliśmy termin drugiej edycji stawiania sutów - 16 lutego 2019. Wtedy też zamówiliśmy pogodę. Następnie powstało aktualne logo wydarzenia, ulotki, banery i ostatecznie projekt medali FINISZERA.

Każdy uczestnik tegorocznej edycji w pakiecie startowym otrzymał okolicznościowy identyfikator na smyczy z logo, pyszną, ciepłą i zdrową zupę, herbatę z imbirem, cytryną i goździkami, 2 batony BeRaw od Ewy Chodakowskiej (idealny, zdrowy skład!), a na mecie piękny medal FINISZERA. Ewa Chodakowska przez cały rok wspierała promocyjnie nasze wydarzenie, stawiając na aspekt zdrowotny - kąp się z nami w śniegu wskakując z śnieżną zaspę!

Wyjątkowe w naszym wydarzeniu jest to, że łączymy 3 aktywności: bieg, nordic walking i narty biegowe. Dodajemy to tego w gratisie piękno kameralnych Gór Bystrzyckich, środek pięknej, polskiej zimy, zdejmujemy z siebie odzież wierzchnią i lecimy w samych strojach kąpielowych. Tego nie robi żaden inny organizator w kraju.

Ciekawe i niespotykane jest u nas również to, że aby otrzymać medal FINISZERA... nie trzeba przemierzyć całej trasy! Jesteśmy świadomi tego, że dla wielu uczestników to górskie 7 km to ogromne wyzwanie, dlatego dajemy możliwość wyboru dystansu - stawiamy na słuchanie własnego organizmu. Co jednak ciekawe, zarówno w tym, jak i w minionym roku nie było osoby, która przemierzyłaby krótszy dystans!

Nasze wydarzenie to przede wszystkim rekreacja i poprawa stanu zdrowia poprzez hartowanie zimnem, a także poprawa tolerancji zimna poprzez start w samych strojach kąpielowych. Nie rywalizujemy na czas, nie ma u nas wyścigów, nie prowadzimy żadnych klasyfikacji miejsc, nie nagradzamy uczestników za najlepsze czasy. U nas wszyscy są zwycięzcami i wszyscy są równi. Meta to dla każdego wielki finał walki z samym sobą.

Na liście startowej tegorocznej edycji znalazły się aż 303 nazwiska. Najwięcej chętnych zgłosiło się do klasyfikacji biegowej i nordic walking. Najbardziej kameralną grupą byli narciarze biegowi (styl klasyczny). Trasa narciarska różniła się od trasy biegowo-nordicowej i prowadziła po wyratrakowych torach narciarskich - wprost na szczyt Jagodna, który jest najwyższym szczytem Gór Bystrzyckich (zaliczany do Korony Gór Polskich). Trasa biegowo-nordicowa to z kolei szeroka, leśna droga, która prowadzi w stronę Rudawy.

Organizatorami i pomysłodawcami wydarzenia są: Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking i PTTK Jagodna. Naszymi partnerami w tym roku byli: Gmina Bystrzyca Kłodzka, która udzieliła nam pierwszy raz wsparcia finansowego, BeRaw i Purella FOOD z samą Ewą Chodakowską na czele (zdrowe batony BeRaw dla wszystkich uczestników), firma PS Studio, która zajęła się profesjonalną relacją VIDEO (powstaje właśnie wyjątkowy spot video z wydarzenia), firma Cartpoland - Polski Producent Kart Plastikowych (okolicznościowe identyfikatory dla wszystkich uczestników). Symboliczne nagrody HandMade (opaski i czapki) ufundowała dodatkowo pracownia krawiecka SZPILKA z Legnicy.

W tym miejscu chcemy serdecznie podziękować wszystkim partnerom za wsparcie i zaufanie oraz całej Załodze PSNW, a także wszystkim osobom, które pomogły nam w organizacji naszego wydarzenia. Wasza pomoc jest bezcenna. Cieszy mnie to, że chętnych do współpracy z nami wciąż przybywa, że po prostu lubicie Suty!

Kolejne wydarzenie w Górach Bystrzyckich odbędzie się już 23 marca - turystyczny rajd nordic walking na przywitanie wiosny pn. „Wataszka-Jagodna”. Zaprosiliśmy dodatkowo do współpracy jeszcze jednego partnera - „Wataszkę - Dom Gościnny” (miejsce z wyjątkowym klimatem i ciekawą historią), położony nieopodal Jagodnej, w Wójtowicach. Rajd to kameralne, rekreacyjne i całodzienne przejście trasy ok. 20 km szlakami w Górach Bystrzyckich.

A kiedy trzecia edycja Sutów? Zapisy ruszą już 1 kwietnia, ale gwarantujemy, że to będzie na pewno… luty!

Więcej o naszych wydarzeniach przeczytacie na naszej oficjalnej stronie internetowej www.psnw.pl

Piotr Kaczmarski, Paulina Ruta - Polskie Stowarzyszenie Nordic Walking


Dwa dni, dwa rekordy. Taki zając to skarb!

$
0
0

Holender Bram Som to człowiek od czarnej roboty. Stoi – czy raczej biega – zawsze w cieniu gwiazd, często bez własnego numeru startowego. W miniony weekend znów miał duże powody do zadowolenia, wydatnie przyczyniając się do dwóch rekordów świata.

Każdy kto choć raz startował w biegu ulicznym wie, jak ważna jest rola dobrego „zająca”. Pomogą oni utrzymać odpowiednie tempo, zmobilizują do wysiłku. Na profesjonalnych mityngach nie raz i nie dwa zawodnicy chwalili lub narzekali na ich poczynania. Jednak co zrobić, gdy pacemakerzy biegną na założony czas, ale nikt za nimi nie rusza? Trudna rola.

Prowadzenie biegów stało się popularne po tym jak dwaj Brytyjczycy - Chris Brasher i Chris Chataway - nadawali tempo Rogerowi Banisterowi w jego udanej próbie złamania 4 minut na milę w 1954 roku. Przez lata oczywiście pojawili się też przeciwnicy i zwolennicy „zającowania”. Dla tych pierwszych ściganie się jest ważniejsze od pogoni za rekordami.

W weekend Bram Som udowodnił, że jest fachowcem w swoim zawodzie (dobry zając inkasuje nie mniejsze honoraria niż uczestnicy biegów). W sobotę zawodnik prowadził bieg na 1500 m podczas mityngu w Birmingham, w którym rekord świata chciał ustanowić Etiopczyk Yomif Kejelcha. Oczy kibiców skierowane były na dwukrotnego halowe mistrza świata, któremu niedawno zabrakło setnej sekundy do rekordu świata na milę.

Zgodnie z planem organizatorów, którzy zatrudnili Soma, rekord padł, choć... ustanowił go ktoś inny - 19-letni Etiopczyk Samuel Tefera (3:31:04). Holender swoją rolę pełnił przez dwie rundy (400 m pokonał w 55.69)

W niedzielę Holender był już w Monako, by jako jeden z dwóch zająców prowadzić bieg męskiej elity na 5 km w ramach nowej imprezy Herculis 5k. To właśnie on skończył nadawanie tempa stawce w tunelu znanym z wyścigów Formuły 1.

Co ciekawe, nie zszedł z trasy, tylko zwolnił i ukończył bieg, z czasem 14:33. Dało mu to ostatnie 10. miejsce wśród męskiej elity i… zapewne dodatkową wypłatę.

O rekord świata Julien Wanders walczył jeszcze przez chwilę z kolejnym zającem. Do mety dotarł już sam. Misja zakończyła się powodzeniem, choć wynik młodego Szwajcara - 13:29 - zostawił sporo pytań i niejasności.

Julien Wanders i Sifan Hassan biją w Monako REKORDY ŚWIATA na 5 km! Szwajcar… pobiegł wolniej od rekordzisty Europy! [AKTUALIZACJA - wyjaśnienie IAAF]

20 lutego Bram Som skończy 39 lat. W dorobku ma tytuł mistrza Europy w biegu na 800 m z 2006 roku. Jego rekord życiowy na tym dystansie to 1:43.45 i jest to też rekord kraju. Biegacz startował też na igrzyskach olimpijskich, w 2000 i 2004 roku. Od kilku lat jest etatowym pacemakerem na mityngach Diamentowej Ligi. Jak widać, z powierzonych zadań wywiązuje się (rekordowo) dobrze.

RZ


Sondre Nordstad Moen pobiegnie nad polskim morzem

$
0
0

Sondre Nordstad Moen będzie największą sportową gwiazdą marcowej połówki w Gdyni - informują organizatorzy imprezy. 

Norweg jest pierwszym Europejczykiem, który pokonał granice 2 godzin i 6 minut w maratonie. Dokonał tego w 2017 roku w Fukuoce z czasem 2:05:48. Rekord poprawił później w Chicago słynny Mo Farah - 2:05:11.

Rekord życiowy Sondre Moena w półmaratonie to 59:48. To czwarty wynik w tabeli wszech czasów w Europie (rekord Starego Kontynentu należy od niedawna do Juliena Wandersa, w który w Ras Al Khaimah uzyskał wynik 59:13).

Zakontraktowanie zawodnika ze ścisłej światowej czołówki to część sportowych zobowiązań organizatora, wynikających z uzyskania przez imprezę brązowej odznaki IAAF (wymagany odpowiedni poziom sportowy imprezy). Norwega do Gdyni ściągnął Zbigniew Nadolski, dyrektor sportowy imprezy.  

– Cieszę się, że Sondre przyjął naszą ofertę, to dla nas duże wyróżnienie. (...) Lista zawodników w elicie jest jednak znacznie dłuższa. Mogę obiecać, że Sondre Moen będzie miał godnych siebie przeciwników. Bardzo mocno liczę na dobrą postawę Marcina Chabowskiego, naszego obecnie najlepszego półmaratończyka – zapowiedział Zbigniew Nadolski.

Biegowe gwiazdy coraz chętniej zaglądają nad Wisłę. M.in. w Gdyni i Warszawie startował Kenijczyk Abel Kirui, wicemistrz olimpijski w maratonie i dwukrotny mistrz świata. W Sopocie biegała Paula Radcliffe - rekordzistka świata w maratonie kobiet (z udziałem mężczyzn), a do Gdańska zawitał Viktor Rothlin, mistrz Europy w maratonie. Z kolei ORLEN Warsaw Marathon w 2015 r. wygrywał Lemi Berhanu, późniejszy zwycięzca Maratonu Bostońskiego.

Gdyński półmaraton wraz z imprezami towarzyszącymi odbędzie się w dniach 15-17 marca 2019 r. W 2020 r. impreza będzie gościć mistrzostwa świata w półmaratonie. 

źródło: Organizator / opr. red.


Lublin, Warszawa i Szczecin biegały w CITY TRAIL

$
0
0

Lublin, Warszawa i Szczecin – w tych lokalizacjach w weekend odbyły się kolejne zawody w ramach przełajowego cyklu CITY TRAIL z Nationale-Nederlanden. Mimo, że to już piąta kolejka - z sześciu zaplanowanych na sezon 2018/2019 - nadal jest sporo niewiadomych w klasyfikacjach generalnych, a to oznacza niezwykle ciekawą rywalizację w marcu.

LUBLIN

Mgliście i ślisko – tak było podczas sobotniego biegu w Lublinie. Lubelscy biegacze są jednak przyzwyczajeni do trudnych warunków, wielu ze startujących w sobotnich zawodach wspominało marcowy bieg z poprzedniej edycji – w nocy poprzedzającej zawody spadło kilkadziesiąt centymetrów śniegu, w związku z tym w każdy krok trzeba było włożyć zdecydowanie więcej siły niż w normalnych warunkach.

Zawody to jednak nie zawsze walka o jak najwyższe miejsce, czy jak najlepszy wynik na mecie, czego żywym dowodem są Ania i Ewa startujące w biegu CITY TRAIL w przebraniach. - Zainspirował mnie kolega, który przed tygodniem pobiegł w innej imprezie w stroju żyrafy. Dzisiaj zresztą też biegł w przebraniu i do tego z psem. Chciałam sprawdzić, jak to jest pobiec w takim nietypowym stroju, a że miałam w szafie strój świnki, to postanowiłam go dziś wykorzystać. Biegło się bardzo przyjemnie, miałam większą motywację dzięki temu, że gonił mnie wilk – opowiadała z uśmiechem Ania Czerniak.

- Od dłuższego czasu nie walczę o poprawianie życiówek, bieganie traktuję jako okazję do spotkania się z przyjaciółmi i formę ciekawego spędzenia czasu. Skoro nie biegam szybko, to postanowiłam pobiec tak, by było śmiesznie, stąd dzisiejszy strój wilka – dodała Ewa Nagowska.

Wracając do tych, którzy walczyli w sobotę z czasem, wynik zwycięzcy – gościnnie startującego na lubelskiej trasie Filipa Babika to 16:53. Drugie miejsce wywalczył Artur Kern, który tym samym zapewnił sobie piąty triumf w klasyfikacji generalnej CITY TRAIL (jego wynik to tym razem 17:09). Trzeci do mety dotarł Michał Piróg (17:46).

Wśród kobiet trzecie zwycięstwo w edycji odniosła Julia Pleskaczyńska, która jest bliska końcowego sukcesu – warunek to udział w ostatnim – marcowym biegu sezonu. Wynik Julii to 19:08. Jako druga metę przekroczyła Natalia Zych (wynik 20:12), a trzecia była Magdalena Zych (20:45).

W biegu głównym uczestniczyło 239 zawodników. W zawodach dziecięco-młodzieżowych wystartowało 51 młodych sportowców.

Kolejne – ostatnie w edycji 2018/2019 zawody nad Zalewem Zemborzyckim odbędą się 23 marca. Uroczyste podsumowanie sezonu, podczas którego wręczone zostaną pamiątkowe medale (dla wszystkich, którzy pobiegną w co najmniej czterech biegach) oraz nagrody dla najszybszych biegaczy odbędzie się 8 kwietnia w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Administracji.


WARSZAWA

W niedzielnych zawodach w warszawskim Lesie Młociny zwycięstwo odniósł Adam Świrgoń, z czasem 15:43. Drugą lokatę wywalczył Artur Jabłoński (czas 15:47), a trzeci był Jan Zielonka (15:53). Po tym biegu prowadzenie w klasyfikacji generalnej objął Artur Jabłoński, ale walka o zwycięstwo rozstrzygnie się dopiero w marcu, bowiem na końcowy sukces nadal ma szanse najszybszy zawodnik niedzielnego biegu – Adam Świrgoń.

Wśród kobiet najszybszą okazała się – po raz trzeci w sezonie – Mariola Ślusarczyk, która tym samym przybliżyła się do wygranej w generalce. Warunek konieczny to udział Marioli w marcowym biegu.

– Możliwe, że akurat w terminie ostatniego biegu będę na obozie, więc nie uda mi się ukończyć cyklu, bo niestety zaczęłam starty dopiero w grudniu. Chciałabym zostać sklasyfikowana, ale nawet jeśli się nie uda to i tak nie żałuję udziału w zawodach w Lesie Młociny. Miło było mi tutaj biegać, ponieważ trasa jest świetna – płaska, szybka, można wykonać dobry trening. Ważne jest to, że zawsze jest możliwość, by się do kogoś przyłączyć. Taki start to lepsze rozwiązanie niż trening „klepany” po asfalcie. Polecam – mówiła na mecie zwyciężczyni biegu, która walcząc z kolką pokonała 5-kilometrową trasę w czasie 17:29.

Drugie miejsce zajęła Iwona Wicha (czas 17:48), a trzecią lokatę wywalczyła Martyna Wiśniewska (18:20).

Na triumf w klasyfikacji generalnej nadal ma szansę nieobecna tym razem Dominika Stelmach, a także (w przypadku nieobecności podczas marcowego biegu Dominiki Stelmach i Marioli Ślusarczyk) - wspomniana już Iwona Wicha.

W biegu głównym uczestniczyło dzisiaj 610 zawodników.

W zawodach dziecięco-młodzieżowych wystartowało 222 młodych sportowców.

Kolejne – ostatnie w edycji 2018/2019 zawody w Warszawie odbędą się 24 marca. Podsumowanie sezonu, jest zaplanowane na 9 kwietnia w Kinie Wisła.


SZCZECIN

Szczecińska trasa jest najbardziej urozmaiconą w cyklu, a w trwającej edycji należy też do najciekawszych z perspektywy rywalizacji wśród czołowych zawodników. Walka o końcowe zwycięstwo potrwa do ostatniego biegu. W niedzielę w Puszczy Bukowej najlepsi to Szymon Belgrau oraz Monika Jackiewicz.

Wynik, jaki osiągnął zwycięzca – Szymon Belgrau to 16:13. Drugą lokatę wywalczył Artur Olejarz (czas 16:23), a trzeci był Arkadiusz Minko (17:48). W klasyfikacji generalnej na prowadzeniu jest Artur Olejarz, ale walka o zwycięstwo rozstrzygnie się dopiero w marcu, bowiem na końcowy sukces nadal ma szanse zwycięzca niedzielnego biegu – Szymon Belgrau.

- Rywalizacja ułożyła się dzisiaj podobnie, jak przed miesiącem – na końcu pierwszego podbiegu, po około 500 metrach od startu zaatakowałem i prowadzenia nie oddałem aż do mety. Natomiast w przeciwieństwie do tego, co było miesiąc temu, dzisiaj cały czas czułem oddech Artura na plecach, na ostatnim podbiegu był dosłownie dwa kroki za mną. Marcowa walka o wygraną w klasyfikacji generalnej będzie zatem bardzo ciekawa, kto wie – być może nawet zostanie okraszona rekordem trasy – podkreślił na mecie zwycięzca niedzielnej rywalizacji – Szymon Belgrau.

Wśród kobiet najszybszą okazała się – po raz trzeci w sezonie – Monika Jackiewicz, która tym samym przybliżyła się do wygranej w generalce. Warunek konieczny to udział Moniki w marcowym biegu. Niedzielny wynik 26-letniej zawodniczki - 19:14 – to rekord trasy kobiet w Puszczy Bukowej. Drugie miejsce zajęła Paulina Grzegórzek (czas 19:44) – aktualnie liderka klasyfikacji generalnej (jako jedyna z czołowych zawodniczek ma na koncie już cztery biegi), a trzecią lokatę wywalczyła Joanna Woźniak (20:12). Na triumf w klasyfikacji generalnej nadal ma szansę nieobecna w niedzielę Natalia Gulczyńska.

W biegu głównym uczestniczyło tym razem 674 zawodników. W zawodach dziecięco-młodzieżowych wystartowało 223 młodych sportowców.

Kolejne – ostatnie w edycji 2018/2019 zawody w Szczecinie odbędą się 24 marca. Gala podsumowująca sezon jest zaplanowane na 1 kwietnia w Centrum Dydaktyczno-Badawczym Nanotechnologii ZUT.

Poza Lublinem, Warszawą i Szczecinem w cyklu CITY TRAIL z Nationale-Nederlanden uczestniczą: Bydgoszcz, Katowice, Łódź, Olsztyn, Poznań, Trójmiasto i Wrocław. Kolejne biegi odbędą się w sobotę, 23 lutego we Wrocławiu oraz w niedzielę, 24 lutego w Katowicach. Szczegółowe informacje oraz zapisy znajdują się na stronie www.citytrail.pl.

Źródło: City Trail


Zimowy TUT w wydaniu wiosennym. Świerc kibicował i asystował żonie, Sikora i Arseniuk wygrywali 68 km. Przyjadą do Krynicy [FOTO]

$
0
0

Szósty w ogóle, a czwarty zimowy (najpierw dwie imprezy odbyły się latem) Trójmiejski Ultra Track był w rzeczywistości odsłoną… wiosenną. Takie warunki panowały 17 lutego nad morzem i w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. W przeddzień imprezy na Pomorzu Gdańskim świeciło piękne słońce i było kilkanaście stopni na plus. W niedzielę słońce skryło się za chmurami, wciąż jednak było ciepło (ok. 10 stopni) na tyle, że wielu uczestników TUT wybrało biegowy strój „na krótko”. I na trasie na pewno nie marzło. Warunki do biegania – znakomite. Suche ścieżki w lesie pokryte wyschniętymi liśćmi, błoto w niewielu miejscach. Naprawdę można było się ścigać!

6 Trójmiejski Ultra Track to trzy biegi: TUT 68 km, Szybka Czterdziestka 40 km i Gruba Piętnastka 18 km. Wystartowało prawie 850 osób, byłoby pewnie blisko tysiąca, gdyby nie wymuszone przez Lasy Państwowe 5 tygodni przed imprezą przesunięcie jej z soboty na  niedzielę.

TUT - zmiana terminu, bo leśnicy będą... liczyć zwierzęta

– Części zgłoszonych i opłaconych biegaczy start w niedzielę nie pasował, około 120 osób wycofało się i zwróciliśmy im wpisowe, a 40 przeniosło je na przyszły rok – mówi Michał Czepukojć, organizator TUT.

Zmiana terminu niedługo przed imprezą przyniosła organizatorom sporo nerwów i perturbacji, na szczęście podczas samych zawodów nie było tego w ogóle widać. Uczestnicy nie szczędzili ekipie Michała Czepokojcia ciepłych słów, choć na trasie dostali spory wycisk. Trójmiejski Prak Krajobrazowy to wprawdzie nie góry, ale zmęczyć się solidnie było można. Prawie 1600 metrów przewyższenia na najdłuższym dystansie czy nieco ponad 1000 m+ na 40 kilometrach to (zwłaszcza w połowie lutego, gdy dopiero buduje się formę) solidna praca do wykonania!

Do sobotniego wieczoru, z góry można było przewidzieć triumfatora biegu głównego TUT 68 km. To miał być pierwszy w sezonie start Marcina Świerca, który przy okazji promował w biurze zawodów swoja książkę „Czas na ultra” i wygłosił prelekcję dla biegaczy.

Jak Marcin został pisarzem. M. Świerc o swojej książce "Czas na ultra"

Trzykrotny zwycięzca Biegu 7 Dolin na Festiwalu Biegowym w Krynicy i triumfator ubiegłorocznego TDS w Chamonix kończy jednak leczyć uraz ścięgna Achillesa, jest też mocno zmęczony tygodniowym objazdem Polski ze swoim dziełem, zrezygnował zatem z długiego biegu i postanowił potowarzyszyć żonie Barbarze na trasie Grubej Piętnastki. – To była dobra decyzja, jeszcze troszkę czuję achillesa – powiedział na mecie. Widać było, że wspólny bieg z ukochaną kobietą sprawił mu dużą radość. Ogromną frajdę mieli też biegacze, którzy – mając czasem okazję uczestniczenia w biegu z udziałem Świerca – widzą Mistrza tylko na starcie i potem na mecie, gdy stoi na podium. – Teraz mogli sobie z Marcinem pobiec, przybić piątkę, zagadać, podpytać o trening czy technikę biegu – cieszył się Michał Czepokojć z dodatkowej atrakcji swojej imprezy. – Przyjazd do nas Marcina był niewątpliwym magnesem dla biegaczy – uważa organizator TUT.

Dla samego Świerca przyjazd do Trójmiasta tez był bardzo owocny. – W biurze zawodów naszej imprezy sprzedał blisko 150 książek, z tego co wiem - najwięcej spośród dotychczasowych spotkań autorskich – cieszył się dyrektor TUT. Marcin Świerc z kolei cieszy się, że promocyjny maraton powoli dobiega końca. – Ostatni tydzień to było całkiem niezłe ultra – żartował. Teraz będzie mógł chwilę odpocząć, doleczyć uraz i znów porządnie zająć się treningiem. Do UTMB, które jest w tym roku celem numer 1 naszego mistrza, jest jeszcze mnóstwo pracy do wykonania.

Pod  nieobecność Marcina Świerca, rywalizację na 68 km zdominowali miejscowi biegacze. – Jestem z Gdyni, więc biegłem na swoich, świetnie znanych trasach – powiedział na mecie triumfator najdłuższego dystansu Sebastian Sikora (czas 5:37:52). – Nie myślałem o zwycięstwie, planowałem walczyć o drugie miejsce, bo na liście startowej był Marcin Świerc. Ponieważ jednak nie pobiegł, było 5-6 osób, które mogły „bić się” o zwycięstwo. Miałem dużo respektu dla rywali, a poza tym mamy luty. Noga nie kręci się najszybciej, nie ma jeszcze formy. Ja od tego roku współpracuję treningowo z Marcinem Świercem, pan Trener trzyma mnie dość mocno w ryzach, trenujemy na razie dość spokojnie, głównie w tlenie. Czas na wyniki ma dopiero przyjść – opowiadał Sikora, bardzo zadowolony także z warunków na trasie. – Pogoda idealna: ani za ciepło, ani za zimno, trasa twarda, świetnie się biegło – cieszył się zwycięzca biegu na 68 km i opowiedział nam o przebiegu rywalizacji oraz swojej nowej taktyce na TUT.

– Biegłem tu trzeci raz, ale po raz pierwszy postanowiłem odpuścić ściganie na początku. Najpierw byłem około 20 miejsca, potem bardzo powolutku przesuwałem się do przodu. Postanowiłem nie popełnić błędu sprzed roku, kiedy pogoniłem od startu tak, że biegłem nawet przed Gediminasem Griniusem i Dominiką Stelmach. Można się łatwo domyślić, jak się to skończyło: na 44 km mnie odcięło i do mety prawie czołgałem się na czworaka – śmiał się Sebastian Sikora. – W tym roku za to, mięśniowo było super, na mecie czułem się tak, że mógłbym pobiec jeszcze raz.

Linii mety Sebastian Sikora nie pokonał jednak sam. Przybiegł z innym gdynianinem Przemysławem Szaparem. – Jesteśmy dobrymi kolegami, razem trenujemy, chodzę na prowadzone przez Przemka zajęcia ogólnorozwojowe. Przebiegliśmy wspólnie całą trasę i metę też pokonaliśmy razem. Nie bardzo wiem, na dobrą sprawę, dlaczego ja wygrałem, a Przemek był drugi… Powiedzmy więc, że wygrałem, ale wspólnie z nim – uśmiecha się i opowiada jak i kiedy „zgubili” rywali.

– Z drugiego punktu żywieniowego, na 44 kilometrze, wybiegliśmy we czterech. Plan był taki, żeby wtedy przycisnąć i rzeczywiście, „depnęliśmy” z Przemkiem. 10 kilometrów dalej mieliśmy już 15 minut przewagi nad kolegami – relacjonuje Sebastian Sikora. A na zakończenie rozmowy mówi, że na pewno zobaczymy się we wrześniu w Krynicy. – Przyjadę na Festiwal Biegowy i wystartuję w Biegu 7 Dolin. To jeden z najbardziej prestiżowych biegów na 100 kilometrów i bardzo chciałbym się z nim zmierzyć – zapowiada.

Rywalizację kobiet w TUT 68 km wygrała Anna Arseniuk. Nie zdziwiłoby to nas, gdybyśmy w sobotni wieczór nie spotkali biegaczki z Torunia na ulicy i nie usłyszeli od niej, że jest „świeżo po kilkumiesięcznej kontuzji, a poza tym przeziębiona i osłabiona”. – Do niczego się na razie nie nadaję – mówiła. Te same słowa Ania powtórzyła w rozmowie po biegu.  – Dalej się do niczego nie nadaję. Do tego stopnia, że wracam do domu i kładę się do łóżka, żeby się wreszcie wyleczyć. Trzeba mi teraz trochę rozsądku – mówiła ze śmiechem.

– Jeszcze we wtorek miałam zastrzyk w więzadło stawu skokowego, które od sierpniowego Ultra Mazury nie jest na chodzie. Zrobiłam wtedy straszną głupotę, bo od 13 kilometra biegłam do mety tej „setki” ze skręconą kostką i dużym bólem. Wygrałam, pobiłam rekord trasy, potem cały czas bolało, a ja jeszcze coś tam biegałam, startowałam, nawet wygrywałam, chociaż bardziej głową niż nogami – opowiada. I przyznaje się do jeszcze jednej, nierozsądnej decyzji: - Chyba biegłam dzisiaj z gorączką, przez 20 kilometrów wypociłam się solidnie, cała płonęłam, dopiero między 40-50 km i na samej końcówce biegło mi się w miarę komfortowo. Fajnie, że dystanse łączyły się ze sobą na ostatnim odcinku, bo byłabym na trasie sama, miałam sporą przewagę. Inaczej by było, gdyby na 68 km wystartowała zapowiadana Małgorzata Pazda-Pozorska, trzymałybyśmy tempo i byłoby fajne ściganie. Nigdy jeszcze nie miałyśmy okazji rywalizować ze sobą na długim dystansie, jedynie na półmaratonie. A ona w długich biegach ma piękne dokonania! – docenia potencjalną rywalkę Anna Arseniuk.

Zwyciężczynię TUT 68 km też (podobnie jak Sebastiana Sikorę) być może zobaczymy w Krynicy na trasie Biegu 7 Dolin 100 km. – Jesień mam jeszcze niezaplanowaną biegowo, dlatego, że dużo pracuję także w weekendy. A wrzesień mam zwykle bardzo pracowity. Ale jeśli tylko będę miała wolny weekend festiwalowy, a forma mnie nie opuści, to możemy się spotkać w Krynicy. Dawno już tam nie startowałam – śmieje się Anna Arseniuk.

Wspomniana Małgorzata Pazda-Pozorska, która z powodu ostrej infekcji jeszcze w piątek łykała antybiotyk, w niedzielę rano przyjechała do Gdańska, żeby pokibicować. Brązowa medalistka ME w biegu 24H nie wytrzymała jednak i w ostatniej chwili przepisała się z 68 km na Szybka Czterdziestkę. Wystartowała i… wygrała, z 5-minutową przewagą nad Anetą Ściubą, triumfatorką Iron Runa na 10. TAURON Festiwalu Biegowym w Krynicy.

Aneta Ściuba, Artur Jendrych i Radosław Ślaski wygrywają Brubeck Iron Run 2018

Na tym dystansie wśród mężczyzn triumfował Łukasz Baranow, który dla odmiany tydzień wcześniej nie ukończył 4 odsłony Zimowych Biegów Górskich w warszawskiej Falenicy, ponieważ… skręcił kostkę. Kontuzjowana noga odzywała się w drugiej połowie dystansu, co wykreowało niespodziewane emocje na końcówce. Gdyby Piotr Choroś wcześniej zorientował się, że rywal gwałtownie traci siły, kolejność na mecie mogła być odwrotna. Z ogromnej przewagi Baranowa zostało na finiszu raptem pół minutki…

Artur Jabłoński już (nieoficjalnie) pewny piątego triumfu na zimowych górkach w Falenicy

Najkrótszy dystans TUT – Gruba Piętnastka licząca w rzeczywistości około 18 km, padł łupem szybkobiegaczy z kujawsko-pomorskich metropolii: Adriana Bednarka z Bydgoszczy (czas 1:13:48) i Mirosławy Szwedy z Torunia (1:32:45). Wspomniana wcześniej Barbara Świerc zajęła 10  miejsce (1:48:14).

– Znowu się to wszystko fajnie udało: pogoda, trasy, biegacze zadowoleni, bardzo nas chwalili – podsumował sprzątając strefę mety już w wieczornych ciemnościach organizator Trójmiejskiego Ultra Tracku Michał Czepukojć. – Było na tyle fajnie, że jutro wracam do Monachium, gdzie od 15 lat mieszkam i… zaczynam przygotowania do TUT nr 7, w lutym 2020 roku. Jeszcze trochę i uruchomimy zapisy! – zaprasza biegaczy.

Piotr Falkowski

zdj. Agata Masiulaniec - Biegowy Świat, Wojciech Zwierzyński - Fotografia

[ZDJĘCIA] Horror psychiatryczny, Wariat i Kołkosznikow. Zimowy Runmageddon Modlin

$
0
0

Pierwsza w tym roku edycja Runmageddonu w Twierdzy Modlin okazała się zimowa tylko według kalendarza. Wysoka jak na luty temperatura, brak śniegu i przeświecające spomiędzy chmur słońce ułatwiały zadanie w sumie ponad 2100 uczestnikom 8-kilometrowego Rekruta i 21-kilometrowego Hardcora. Oprócz nich, biegali też uczestnicy Intro (3 km bez pomiaru czasu) i biegów dziecięcych RMG Kids. Życia nie uprościli im jednak autorzy tras, którzy poprowadzili je terenami Twierdzy i okolic, pełnymi krótkich lecz bardzo stromych, nieraz karkołomnych podejść i zbiegów. Do tego wiele odcinków prowadziło wnętrzami zabudowań i ciemnymi korytarzami. Obecność praktycznie wszystkich najtrudniejszych technicznie przeszkód znanych z RMG gwarantowała wszechstronny sprawdzian siły rąk i sprawności zawodników.

W sobotnim Rekrucie wśród elity najszybsi byli: Białorusin Raman Katolikau z xRunners (50:13), Jewgien Szeretow z Ukrainy (51:39) i Artur Kozłowski z Husarii Race Team (52:43) oraz Katarzyna Baranowska z OCR Team Włocławek (1:06:28), Białorusinka Jekatierina Worobiewa z Power Training (1:15:16) i Magdalena Sobesto z Bravehearts Legionowo (1:17:50). W kategorii Elite Masters męskie podium opanowali na wyłączność przedstawiciele Dziadów OCR: Stanisław Kurach (1:21:31), Michał Hajewski (1:24:41) i Waldemar Greszta (1:27:11), a wśród pań wszystkie przeszkody jako jedyna pokonała Ewa Samulska z Power Training (2:08:39). Drużynowo wygrała Husaria Race Team przed xRunners i Power Training.

– Od roku próbowałam donieść opaskę – powiedziała nam piąta wśród kobiet Katarzyna Kluk ze zwycięskiej Husarii – i w końcu mi się udało dzisiaj. Wszystkie przeszkody, które zawsze zabierały mi skórę, krew, łzy i pot, teraz udało się pokonać. To jest nieopisane szczęście. Najtrudniejsze zawsze dla mnie były Multirig i Killer Plank. Kołkosznikow dziś poszedł za trzecim razem, kiedy wkładałam palce stóp w otwory w desce. Jedyną kontrowersją była Kołkownica, na której część elity straciła opaski, a później ta przeszkoda została wyłączona w trakcie biegu, bo łamały się kołki. Sama przeszłam ją do połowy, po czym dostałam informację, że dalej nie muszę. Z całej trasy ogólnie mam bardzo pozytywne wrażenia. Emocje grzały mnie przez cały czas.

– Naszą zwycięską trójką Dziadów spotkaliśmy się na starcie, najpierw biegliśmy razem, a potem już każdy swoim tempem pokonywał trasę i przeszkody – opowiadał po dekoracji Stanisław Kurach, najlepszy w Masters. – Nasza drużyna rośnie w siłę. Najbardziej cieszy mnie to, że coraz więcej zawodników 40+ zakłada nasze koszulki Dziadów OCR i robimy się coraz bardziej rozpoznawalni. To jest chyba dlatego możliwe, bo jesteśmy po prostu fajni! – zakończył z uśmiechem.

Na niedzielnym dystansie Hardcore dwaj najszybsi w elicie byli zawodnicy Husarii Race Team: Tomasz Krawczyk (1:44:37) i Mateusz Krawiecki (1:46:54). Ten ostatni zaledwie 0.55 sekundy wyprzedził Jewgiena Szeretowa, drugiego w Rekrucie (również 1:46:50). Żadnej z kobiet nie udało się pokonać wszystkich przeszkód. W kategorii Masters na podium stanęli: Łukasz Lorenc z Dziadów OCR (2:03:32), Mariusz Wiktorowicz z Watahy Grupy Treningowej (2:14:07) i Marcin Łytek ze Schmersal-Trening (2:34:53). Drużynowo ponownie zwyciężyła Husaria Race Team, tym razem przed Koniuchami OCR i xRunners.

Pełne wyniki RMG Rekrut i Hardcore można zobaczyć TUTAJ.

* * * * *

Twierdzy Modlin nigdy wcześniej nie zwiedzałem. Teraz nadarzyła się okazja, by zrobić to w sposób ekstremalny. W niedzielę 17 lutego o 10:15 stoję więc na starcie RMG Hardcore. Jak już się sponiewierać, to na dłuższym dystansie.

Formy nie mam żadnej, biegowej ani przeszkodowej. Ta zeszłoroczna sobie gdzieś poszła, a nowej jeszcze nie ma. Od dawna myślałem o spróbowaniu sił w elicie, ale do tego bym musiał się nauczyć latać na małpie (Flying Monkey). Pozostałe przeszkody powinny być w moim zasięgu, ale najpierw trzeba je rozpoznać bojem w biegu zwykłych śmiertelników, czyli serii open.

Po rundzie z workami, przepchnięciu ich pod zasiekami, skoku przez ściankę i bardzo głębokich wilczych dołach trasa prowadzi stromym brzegiem Narwi pod wałem twierdzy. Długi czas jest płasko i biegowo, z gdzieniegdzie wstawionymi przeszkodami. Zmienia się to, kiedy po jednym z przebiegnięć krużgankami pod murem taśmy kierują prosto pod górę na wał ziemny. Gramolimy się wysoko po błotnistym nasypie na czterech łapach, by za chwilę zaliczyć karkołomny dupozjazd do jego podnóża. I tak kilka razy. W niektórych miejscach wiszą liny do pomocy, a jedno z wejść trzeba zrobić czołgając się pod siatką. Po takiej serii dłuższy czas zajmuje mi uregulowanie oddechu i tętna.

Trzymetrową ścianę pokonuję bez pomocy, używając zastrzału – podporowej belki. Takie mam założenie, by w miarę możliwości wszystkie przeszkody robić samodzielnie. Biegowe fragmenty wciąż przeplatają się z szalonymi podejściami i zbiegami, a także odcinkami prowadzonymi korytarzami twierdzy. W jednym z nich jest tak ciemno i nisko, że czołgając się na czworakach łapię tyłek osoby przede mną, nie widząc jej.

Pierwsza z prawdziwie technicznych przeszkód to Weryfikator Marzeń – deski z wyciętymi otworami do przejścia na rękach w zwisie. Trochę walczę na przejściu z jednej na drugą deskę, ale dochodzę do końca. Chwilę później na Kołkownicy jednak pokonuje mnie mój własny żałosny brak techniki. Na każde przełożenie kołka do następnego otworu tracę ze trzy sekundy w zwisie, a przy odrobinie wprawy powinienem to robić ze dwa razy szybciej i większymi „krokami”. Palce rozginają mi się w połowie około pięciometrowej konstrukcji. W tym czasie powinienem już klepnąć w końcowy dzwonek, zużywając tyle samo siły. Drugiej próby już nie podejmuję i przytulam pierwsze 20 karnych burpees. Z obydwiema tymi przeszkodami mam do czynienia na RMG pierwszy raz.

Przed półmetkiem zaliczamy pierwsze z dwóch dzisiejszych zanurzeń. Na chwilę wchodzimy do Narwi, lecz tylko do kolan. Po rundzie z oponami zakładamy uprzęże w asyście wolontariuszy i wbiegamy do jednego z budynków Twierdzy. Z jednego z okien zjeżdżamy tyrolką na długiej stalowej linie nad dziedzińcem – to jedna z atrakcji dnia.

Ze szczytu kolejnego wału ziemnego już z daleka widać następną serię przeszkód. Przejście po sześciu linach Wisielca wchodzi mi gładko, ale zaraz za nim czeka skośna nabiegowa ściana. Tym razem nie jest z chropowatej płyty pilśniowej, lecz zupełnie gładka. Jak zawsze nie próbuję nabiegu, tylko wspinam się odciągiem po krawędzi. Walka jest dłuższa niż zwykle, ale w końcu się udaje. Łapy mam jednak zupełnie wypompowane.

Czekające niedaleko czołganie pod zasiekami jest wyjątkowo długie, nawet jak na runmageddonowe standardy. Na następnej górce wchodzimy po linie i mamy do zaliczenia kolejną siłową przeszkodę – Tarzana. Rozwieszone między drzewami opony są dalej od siebie niż zwykle, a każda następna jest nieco wyżej od poprzedniej. Boczną techniką docieram do przedostatniej. O ostatnią oponę staczam kilkudziesięciosekundową walkę wisząc na rękach, aż wreszcie w trzeciej próbie udaje mi się do niej dosięgnąć i klepnąć dzwonek. Gdzie brakuje siły fizycznej, przydaje się siła woli.

W jednym z zaułków Twierdzy wyprowadzamy na spacer wyjątkowo uparte pieski, czyli betonowe trylinki. Po ich przeciągnięciu trzeba je jeszcze przepchnąć pod zasiekami. Za bramą już czekają kolejne... zasieki pod górę. Bluzgi i przekleństwa zawodników niosą się daleko.

Następny odcinek wewnątrz budynku z obdrapanymi ścianami przypomina horror o opuszczonym szpitalu psychiatrycznym. Coraz mniej światła, upiorne korytarze i... przeszkoda. Spacer farmera z obciążeniem po ciemku. Dalszy korytarz jest już zupełnie ciemny. Staram się biec. Dostaję uderzenie w czoło, aż zwala mnie na glebę. Przydzwoniłem w jakąś belkę pod sufitem. Mogliby ją oświetlić. Czy ja kiedyś skończę jakiś bieg bez żadnych przygód?

To już wewnętrzny dziedziniec. Widać miasteczko biegu. Kilkanaście ostatnich przeszkód. Kiedy się przewijam przez przewieszoną ścianę, łapie mnie skurcz w łydkę. Na ostatniej prostej stoją Komandos, Kombo-Wariat, Kołkosznikow, Multirig, Oponeo i Atak Szczytowy.

Wariat jest obowiązkowy tylko dla elity. To obracająca się stalowa rurka z wypustkami do łapania się rękami. Kiedy wczoraj robiłem zdjęcia na Rekrucie, przeszedłem go dwa razy treningowo, jednak nie w ciągu z całą resztą, tylko z poprzedzającym przechwytem z deski. Teraz muszę przejść tylko dwie pierwsze z trzech części kombinacji, czyli kółka na kołkach i poziomą deskę zwaną Killer Plank. Ręce, choć zmęczone, jakoś dają radę. Wariata już nie próbuję, by zachować siły na resztę przeszkód.

Wspomnianego lotu z drążka na drążek, czyli Flying Monkey, na szczęście zawodnicy z fal open też nie muszą robić. Mógłbym spróbować poza konkurencją, ale nie mam siły. Skośną ścianę z otworami do wejścia za pomocą kołków, czyli Kołkosznikowa, pokonuję bez kłopotów. Ta przeszkoda to też dla mnie nowość.

Teraz czeka mój ulubiony Multirig. Trudna przeszkoda, z którą sobie jednak od dawna bezproblemowo radzę. Wczoraj też go przeszedłem treningowo. Długa konstrukcja do pokonania na rękach, z pięcioma stalowymi kulkami na łańcuchach, bujającym się drągiem i dwunastoma gimnastycznymi kółkami.

Chyba niedobrze, że zaatakowałem z marszu, prawie bez chwili odpoczynku. Kulki przechodzę, ale już na drągu zaczynają mi się rozginać palce i spadam na początku kółek. Przed drugą próbą czekam kilka minut i zdejmuję rękawice. Jest lepiej, jednak wyjechane łapy puszczają o kilka kółek dalej. Już rezygnuję i idę odwalić karniaki, jednak zmieniam zdanie, namówiony przez robiącą zdjęcia Magdę z naszej ekipy Dziady OCR. Następny długi odpoczynek, rozgrzewam ręce nad koksownikiem. Trzecia próba jest najlepsza, ale spadam trzy albo cztery kółka przed końcem. Dziś nie jest mój dzień.

Przez porodówkę z opon na Oponeo przeciskamy się ze wzajemną pomocą kilkorga współzawodników. Dalsza sekwencja bujanych opon jest nawet ciekawa. Atak Szczytowy – ukośna sześciometrowa ściana z linami – bezproblemowo. Całościowe zanurzenie w Lodowej razem z głową pod deską. Na metę wpadamy razem z Dawidem, z którym wcześniej razem pokonaliśmy długie odcinki trasy. Czas 3:38:44.

Miało być bez napinki z rozpoznaniem przeszkód. Biegowo słabo, ale tego się spodziewałem. Szkoda niezaliczonej Kołkownicy i Multiriga. Na tej pierwszej wyszedł brak techniki, na tym drugim brak wytrzymałości siłowej. Krótko mówiąc, braki treningowe. Do nadrobienia, to dopiero początek roku. A na dzisiejszej trasie było wszystko, co się dało wycisnąć z terenu i twierdzowej „infrastruktury”, a także najlepsze runmageddonowe przeszkody w odpowiednim zagęszczeniu. Ręce będą mnie bolały przez najbliższe kilka dni. Szczególnie przy braku formy warto sobie spuścić czasem taki łomot. To powinien być dobry bodziec treningowy.

Kamil Weinberg



Naruszenie praw człowieka czy sprawiedliwa rywalizacja. Zdania są podzielone

$
0
0

W tym tygodniu Trybunał ds. Arbitrażu będzie się zajmował kwestią regulacji prawnych IAAF dotyczących płci. Zgodnie z przepisami, które będą omawiane w Lozannie, kluczowym dla standardów klasyfikacji i rywalizacji wśród kobiet ma się stać poziom testosteronu.

Wyroku nie poznamy do marca, ale zamieszanie wokół tego tematu już się rozpoczęło. Najpierw brytyjski dziennik The Times, powołując się na źródła w samej federacji, twierdził, że przedstawiciele IAAF będą chcieli przedstawić w Lozannie argumenty za uznaniem zawodniczek z męskim poziomem testosteronu za mężczyzn, a w szczególności miałoby to dotyczyć trzykrotnej mistrzyni świata i dwukrotnej złotej medalistki olimpijskiej na 800m Caster Semeny’i (na zdjęciu).

Lekkoatletyczna centrala stanowczo zaprzeczyła prasowym doniesieniom. W wyjaśnieniach czytamy, że IAAF nie zamierza z automatu określać płci zawodniczek, u których nastąpiły różnice w rozwoju płciowym. Jednocześnie jednak stoi na stanowisku, że tylko obniżenie poziomu testosteronu u takich zawodniczek może zapewnić równość szans w klasyfikacji kobiet i zachęcić kobiety do uprawiania wyczynowego sportu.

Problem jednak w tym, że obniżenie poziomu testosteronu do typowego dla kobiet poziomu, to ingerencja w organizm. W sprawę zaangażował się rząd RPA, gdzie przymusową kurację farmakologiczną nazywa się dyskryminacją i naruszeniem praw człowieka.

Sama zawodniczka zabrała głos za pośrednictwem swoich prawników i oświadczyła, że ma prawo biegać taka, jaką się urodziła. Podważenie tego kim jest i jaka jest, nazwała niesprawiedliwym.

IB


Na milę z psem… poniżej 4 minut! [WIDEO]

$
0
0

Bieganie z psem już nie jest kojarzone tylko z rekreacją. Cannicros to prężnie rozwijająca się konkurencja. Dowód? Po raz pierwszy biegacz wraz ze swoim czworonożnym towarzyszem złamał magiczną barierę 4 minut na milę! Czy „Bailey” i Amerykanin Anthony Famiglietti zapiszą się w historii tej dyscypliny, jak ś.p. Sir Roger Bannister w historii lekkoatletyki?

W maju 1954 roku na stadionie w Oxfordzie Bannister jako pierwszy człowiek na świecie pokonał milę poniżej poniżej 4 minut (dokładnie w 3:59.4). Był to milowy krok w rozwoju biegania. Ale chyba psi los chciał, że dopiero 65 lat po tamtym wydarzeniu padł „czworonożny” rekord na podobnym poziomie.

Z granicą czterech minut na dystansie 1609m postanowił się zmierzyć 40-letni Anthony Famiglietti - dwukrotny olimpijczyk, który startował na igrzyskach w Atenach i Pekinie, a na Uniwersjadzie w 2001 roku zdobył złoto w biegu na 3000 m z przeszkodami. Wspomniane barierę łamał już na bieżni, w samodzielnym biegu. W 2006 roku ustanowił rekord życiowy 3:55.71.

Lata lecą, ale zawodnik nie traci ambicji. Chce być jednym z niewielu zawodników w historii, którzy po „czterdziestce” złamali 4 minuty. Przypomnijmy, że rekord w tej kategorii wiekowej należy do Amerykanina Bernarda Lagata - 3:57.91. Jednym nowych sposobów treningowych Famigliettiego ma być bieg z psem. Udało się dość szybko!

W biegu pomógł mu pies rasy mieszanej Border Collie/Whippe, zadomowiony u znajomych. Jak donosi serwis runnersworld.com, Bailey należy do pary, która biega z nim kilka razy w tygodniu. Duet chciał poznać jego maksymalną prędkość.

Dotychczasowy odnotowany, acz wciąż nieoficjalny psi rekord w biegu na milę to 4:13 z 2016 roku.

Na sześciu łapach po rekord świata. Cel osiągnięty

Inny czworonożny rekord na dystansie 5 km należy do Bena Robinsona, który podczas przygotowań do Mistrzostw Świata w Cani Crossie (listopad 2017, Mikołów-Kamionka) dystans 5 km pokonał w czasie 12:24.

Pobiegł 5 km w 12:24. Rekord świata?

RZ


Etapowy Maraton Pokoju od wiosny w stolicy. Zapisy ruszyły

$
0
0

Organizatorzy popularnego acz zakończonego w zeszłym roku cyklu Setka Stulecia, mają dla biegaczy nową propozycję.

- Ta propozycja wyszła właściwie od biegaczy. Cykl związany z odzyskaniem przez Polskę niepodległości przyzwyczaił biegaczy do regularnych spotkań pod Centrum Olimpijskim. Sporo osób pytało, czy rozpocznie się coś nowego i w odpowiedzi zaproponowaliśmy Etapowy Maraton Pokoju - mówi Janusz Kalinowski, organizator nowej imprezy.

Etapowy Maraton Pokoju będzie się składał 8 biegów. Podczas siedmiu z nich trzeba będzie pokonać dystans 5 km. Jeden z biegów imprezy zostanie rozegrany na dystansie 7 km i 195m. Łącznie da to dystans pełnego maratonu. Jak zawsze, w przypadku imprez tego organizatora, cele biegowych spotkań wykraczają poza bieganie.

Etapowy Maraton Pokoju ma za zadanie upamiętnić polskich żołnierzy, którzy walczyli i ginęli na frontach II wojny światowej. Każde spotkanie zostanie poświęcone innej bitwie. Podczas pierwszego biegu cyklu, 10 kwietnia, będzie to Bitwa o Narwik.

Drugim celem cyklu jest przypomnienie Maratonu Pokoju, którego pierwsza edycja odbyła się w 1979 r.

Wszystkie biegi będą się zaczynały o 20:00. Zasady udziału pozostają takie same, jak podczas Setki Stulecia. Biegacze mogą liczyć na dyplomy z informacjami o danej bitwie, medale, koszulki. Biegi będzie też można odrabiać, tak by zebrać cały dystans, mimo nieobecności w terminie któregoś z biegów.

Zapisy już ruszyły. Wysokość wpisowego to 30 zł. Koszulka wymaga uiszczenia dodatkowej opłaty w wysokości 10 zł.

Terminy biegów na atestowanej trasie pod Centrum Olimpijskim w Warszawie w naszym KALENDARZU IMPREZ.

IB


Mistrzostwa Europy bez mistrza Europy

$
0
0

Brytyjska Federacja Lekkoatletyczna ogłosiła skład reprezentacji Zjednoczonego Królestwa na Halowe Mistrzostwa Świata w Glasgow (1-3 marca). Zaskakująco dla wielu – The Guardian pisze o kuriozum – znalazł się w nim tylko jeden sprinter i nie jest nim obrońca tytułu z Belgradu Kichard Kilty.

W biegu na 60m w Glasgow Wielką Brytanię będzie reprezentował Ojie Edoburun – ostatni zawodnik mistrzostw kraju (niemniej życiówka zawodnika to 6.56). Z udziału zrezygnowali ostatecznie min. Reece Prescod czy CJ Ujah.

Nieobecność Richarda Kilty’ego w reprezentacji to pokłosie rygorystycznych minimów ustalonych przez krajowy związek. Gdy Europejska Federacja Lekkoatletyczna wymaga od zawodników wyników 6.78, UK Athletics od kilku lat żąda drakońskiego wyniku 6.60. Dość powiedzieć, że na serbskich HME gwarantowałoby miejsce na podium. Z drugiej strony, wyznaczone minimum dla sprinterek – 7.25 – nie dałoby nawet miejsca w finale.

Związkowe minimum jest o 0.03 sek. lepsze niż tegoroczny najszybszy start Kilty’ego. Tytuł Mistrza Europy z Belgradu 2017 (z czasem 6.54), którym szczyci się sprinter, nie miał dla związku żadnego znaczenia. Media na Wyspach spodziewają się rychłego odwołania sprintera od decyzji związku.

– Nasza polityka jest jasna i mówi, że minimum na HME jest wynik 6.60. Wskaźnik ten stosujemy od mistrzostw w 2013 r. Nigdy nie było kwestionowane i jest to standard, do którego przywykliśmy – podkreślił dyrektor ds. sportowych UK Athletics Neil Black.

Zastanawiająca jest także sama liczba Brytyjczyków, którzy pobiegną na 60m w Glasgow. W finale wspomnianych HME w Belgradzie pobiegło bowiem aż trzech zawodników z Wysp (złoto Kilty’ego, czwarte miejsce Theo Etienne’a i dyskwalifikacja Andrew Robertsona). Same biegi sprinterskie zawsze były mocną stroną tej reprezentacji i seryjnie dostarczały medali (co istotne choćby w kontekście klasyfikacji medalowej mistrzostw). Pion sportowy UK Athletics nie widzi w tym nic dziwnego.

– Tylko jeden sprinter? To nic wstydliwego. Nasza polityka opiera się na doborze reprezentantów kraju spośród tych zawodników, z których można wybierać (spełnione minima – red.), budowaniu dużych zespołów reprezentacyjnych i zdobywaniu mistrzowskiego doświadczenia przez możliwie jak największą liczbę sportowców. (Reprezentacja na Glasgow) to duży i konkurencyjny zespół, posiadający w składzie pięciu złotych medalistów z Belgradu oraz medalistów z wcześniejszych edycji mistrzostw. To bardzo dobra drużyna. Tylko w jednym aspekcie jest nietypowa – wskazał Neil Black.

W drużynie Wielkiej Brytanii w Glasgow pobiegną na pewno m.in. Laura Muir (celuje w złoto na 1500 i 3000m), finalistka olimpijska Lynsey Sharp (800m) czy obrońca tytułu, płotkarz Andrew Pozzi.

Źródło: The Guardian


Quadzilla oswojona. Pierwszy Polak na mecie słynnej maratońskiej czterodniówki w Milton Keynes! "Nie zamierzam spocząć na laurach"

$
0
0

Quadzilla, to brzmi groźnie. Ale wbrew nazwie kojarzącej się z filmowym potworem, tak naprawdę chodzi o maratony. Dokładnie cztery, w cztery dni. Enigma Quadzilla to impreza, która co roku odbywa się w Milton Keynes w Wielkiej Brytanii, 80 km od Londynu. Jest raczej kameralna i bardzo trudno się na nią dostać. Zapisy na kolejną edycją rozpoczynają się… i kończą w ostatnim dniu bieżącej. Tegoroczną Quadzillę ukończyły 54 osoby a w całej historii imprezy było 234 finiszerów. Wśród nich jest jeden Polak, Adam Wasiołka. Zmagania zakończył na świetnej dziewiątej pozycji z łącznym czasem 16:12:08.

Jak udało mu się dostać na tak ekskluzywną imprezę? - Zapisy na kolejną edycję ruszają w ostatnim dniu imprezy w danym roku i rozchodzą się w kilkanaście minut. Mnie udało się tylko dlatego, że z powodu kontuzji zwolniło się miejsce a organizator Dawid Andrew Bayley „zbiera” narodowości i nie miał w kolekcji Polaka.

O co chodzi? Do pokonanie są cztery maratony, po jednym dziennie, od czwartku do niedzieli. Po każdym otrzymuje się medal. Cztery medale tworzą całość a finiszerzy otrzymują dodatkowo pamiątkowe bluzy z napisem „Przetrwałem Enigma Quadzillę 4 maratony w 4 dni”. Dla Wasiołki takie bieganie to nie pierwszyzna. O jego kolekcji maratonów pisaliśmy jakiś czas temu.

Adama Wasiołki 100 maratonów na urodziny. „Nie próbuję się napinać”

- Kilka lat temu zaczepiła mnie biegaczka pytając co oznacza mój tatuaż. Okazało się, że jest Angielką i jakoś nie do końca skojarzyła, że nasze 42,195 to ich 26.2. Rozmawialiśmy i chcąc jej zaimponować, pochwaliłem się, że biegnę już szósty maraton w tym roku (był kwiecień). Odpowiedziała tradycyjnym „good effort” a potem dodała, że dla niej to dwudziesty któryś. Wtedy dowiedziałem się o 100 Marathon Club i złapałem bakcyla – opowiada Adam Wasiołka.

– Ponieważ brak dyscypliny utrudniał mi regularne treningi, o życiówki było trudno, postawiłem na liczbę ukończonych maratonów. Po 50 maratonie mogłem wstąpić do 100 Marathon Club jako „członek aspirujący”. Wtedy dowiedziałem się, że 50+ maratonów rocznie nie robi w Klubie na nikim radykalnego wrażenia. Na Wyspach można biegać maratony w każdą sobotę i niedzielę. Zacząłem od tzw. „double” czyli dwóch maratonów w dwa dni. Zniosłem to nadzwyczaj dobrze kilka razy i cały czas w głowie siedziała mi myśl o quadzie, czyli czterech maratonach w cztery dni. Jest kilka takich imprez na terenie Zjednoczonego Królestwa, a najsłynniejsza z nich to Quadzilla w Milton Keynes – wyjaśnia maratończyk.

Dziewięć lat temu David Andrew Bayley „Foxy” w odpowiedzi na potrzeby członków 100 Marathon Club, którzy jak najszybciej chcieli ukończyć setkę, zapoczątkował organizację imprez multimaratońskich. Wśród nich jest Enigma Week At the Knees (7 maratonów w 7 dni) oraz Eigma Quadzilla. Zawody odbywają się w czwartek, piątek, sobotę i niedzielę. Niczym nie różnią się od innych imprez maratońskich. Trasa wyznaczona jest wokół malowniczego jeziora, liczy siedem pętli. Debiutanci w pakiecie dostają tymczasowy numer startowy, który po ukończeniu imprezy zamieniany jest na tzw. lifetime Green Number. Każdy bieg to jeden medal a cztery medale tworzą całość.

– Ponieważ biegam 2-3 maratony w miesiącu, nie musiałem się specjalnie przygotowywać. Był to mój debiut i podszedłem do niego z wielką pokorą i być może dlatego poszło nadspodziewanie dobrze – opowiada Adam Wasiołka.– Pierwszy i czwarty bieg pobiegłem niemalże w tym samym czasie. Najgorzej poszedł mi bieg drugi, ale przeszkodą nie było zmęczenie, tylko porywisty wiatr i deszcz. Impreza pomyślana jest dla multimaratończyków i raczej wszyscy ją kończą. Niektórzy powyżej pięciu godzin, ale należy wziąć pod uwagę, że są to osoby, które biegają rocznie powyżej 50 maratonów. Na tegorocznej Quadzilli poznałem też osoby, które przebiegły powyżej 500 maratonów.

Mówi się, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Z maratonami jest chyba podobnie. – Nie zamierzam spocząć na laurach – zapowiada biegacz.

– Są jeszcze trzy imprezy na Wyspach o podobnej randze i chciałbym je zaliczyć. Muszę wrócić na Quadzillę, żeby poprawić czas. Drugi dzień pokrzyżował mi plan złamania 16 godzin. Kolejnym krokiem będzie 10 maratonów w 10 dni i 52 maratony w roku. Niestety ograniczeniem stają się kwestie finansowe, ale właśnie pojawiła się szansa na sponsora i jeśli wszystko dobrze pójdzie moje marzenia mogą się spełnić szybciej niż myślałem. Polskie multimaratony są jeszcze w powijakach. Mamy swoją Witunię, która nie jest zaliczana do światowych rankingów, jest SMAK, jest inicjatywa gdyńska. Niestety są to kilku bądź kilkunastoosobowe imprezy, na rozwój tej dyscypliny biegów długodystansowych musimy jeszcze poczekać. A tymczasem można nabijać liczbę biegów na Wyspach – wskazuje Adam Wasiołka.

KM


Trójmiejski Ultra Track okiem supportu

$
0
0

Niedziela 17 lutego , godzina 5:15. Przygotowani i spakowani w aucie na pierwsze w tym roku ultra. Ruszamy z Justyną i chłopakami do Gdyni, na start do Trójmiejskiego Ultra Tracku na dystansie 68 km. Ja tym razem w roli wspierającego, tzw. supportu.

Na miejsce docieramy 30 minut przed wystrzałem startera i mamy czas na ostatnie poprawki sprzętu, omówienie taktyki itp. W ten dzień pogoda była idealna do biegania - 6 stopni ciepła, sucho i bezwietrznie, dlatego kijki i nakładki na buty, tzw kolce, zostały w bagażniku.

Równo o 7:00, około 300 biegaczy rusza na trasę TUT’a 68 km – najdłuższego dystansu imprezy.

Pierwszy punkt kontrolny zaplanowany był na ok 23. kilometrze, gdzie oczywiście udałem się w oczekiwaniu na zawodników. Ku mojemu zaskoczeniu, spotkałem tam uśmiechniętą Justynę, która biegła jako druga wśród kobiet! Wyglądała rewelacyjnie, jak w transie, biegła jak zaprogramowana. Szybko pomogłem uzupełnić wodę, krakersy, banan - wszystko w biegu.

Zamieniliśmy kilka słów i gdy Justyna dowiedziała się, że jest druga, była zaskoczona! Zdążyłem jeszcze tylko przekazać, że ma biec spokojnie i bez kontuzji, i ruszyła przed siebie. Ja udałem się na kolejny punkt, oddalony o kilka kilometrów, zlokalizowany na 45. kilometrze trasy.

Na punktach odżywczych zawodnicy mieli bardzo duży wybór picia i jedzenia - herbatę, wodę, izotonik i colę. Do jedzenia były drożdżówki, banany, krakersy, czekolada, dekstroza i żelki. To wszystko serwowali świetni wolontariusze.

Tego dnia organizator przewidział start na dwóch innych dystansach - Grubej „15” i Szybkiej „40”. Największą gwiazdą imprezy był jednak niestartujący Marcin Świerc, który promował swoją książę i rozdawał autografy.

Na drugim punkcie kontrolnym Justyna zameldowała się na czwartej pozycji, z niewielką stratą do trzeciej zawodniczki. Oboje wiedzieliśmy, że jest to bardzo dobre wysokie miejsce, gdyż czołówkę biegu stanowiły doświadczone ultraski z kilkuletnim stażem biegowym. Po Justynie było widać duże zmęczenie i grymas na twarzy. Starałem się podnieść ją na duchu i przypomniałem, że najważniejsze w tym co robi jest zdrowie i dobra zabawa.

Na ostatni punkt, słynną Rybakówkę, udałem się nieco zaniepokojony zdrowiem Justyny, choć wiedziałem, że jest mocna psychicznie. Razem ukończyliśmy kilka biegów, min. Bieg 7 Dolin na dystansie 100km w Krynicy i wiedziałem na co ją stać.

Na Rybakówce, tj. jakieś 10 km przed metą, już tradycyjnie serwowana była pyszna zupa rybna. W oczekiwaniu na swoją biegaczkę zauważyłem, że z czołówki mało kto zatrzymywał się tu na dłużej niż kilka sekund. Myślę, że największym pragnieniem była dla nich była meta. Justyna również nie zatrzymała się choć na chwilę, pewnie dlatego, że plasowała się na wysokim 5. miejscu.

Na mecie TUT’a panowała fantastyczna atmosfera. Finiszowali zawodnicy z trzech dystansów - 15, 40 i 68 km. Łącznie linię mety przekroczyło 828 osób, w tym 266 kobiet. Justyna, której starałem się tego dnia pomagać jako support, ostatecznie zajęła wysokie 36. miejsce open na 300 startujących i 5. wśród kobiet, z czasem 7:04:05!

Zimowy TUT w wydaniu wiosennym. Świerc kibicował i asystował żonie, Sikora i Arseniuk wygrywali 68 km. Przyjadą do Krynicy [ZDJĘCIA]

Poza medalem, na mecie nie zabrakło pyszności - grzane wino, piwo, kiełbaski z ogniska, gorący krem z pomidorów, chleb ze smalcem i ogórkiem, drożdżówki, rogale i uścisk najbliższych. Za rok, jeśli dopisze zdrowie, chcemy wrócić do TPN i powalczyć o miejsce na podium.

Maciej Jankiewicz, Ambasador Festiwalu Biegów


Macie pakiet na Festiwal Biegowy? Potrenujecie do Krynicy! [KONKURS]

$
0
0

Nasz walentynkowy konkurs dla biegających par zainteresowanych udziałem w 10. TAURON Festiwalu Biegowym pozostał bez rozstrzygnięcia. Nagrody przechodzą zatem do naszej kolejnej zabawy.

Do KONKURSU zapraszamy tym razem pary posiadające pakiet startowy na krynickie święto biegów (opłacony start) lub takie, które w terminie naszej zabawyznajdą się na liście startowej imprezy.

Zadaniem uczestników konkursu jest opracowanie wspólnej historii biegowej (i nie tylko biegowej) – w formie tekstowej, fotograficznej, nagrania wideo.... Im ciekawsze, rozbudowane i kreatywne prace, tym lepiej.

Opracowania konkursowe ślijcie na adres e-mail opinie@isw.org.pl, w nieprzekraczalnym terminie do 24 lutego (do niedzieli). W treści wiadomości powinna się znaleźć dane osobowe osób, których dotyczy przesłana praca wraz z danymi teleadresowymi. Ponadto załączniki do wiadomości nie powinny przekraczać 5 MB.

Spośród nadesłanych prac wybierzemy 5 najlepszych, które następnie opublikujemy w naszym festiwalowym portalu. Autorów uhonorujemy wartościowymi nagrodami.

Fundatorami głównych nagród w konkursie – voucherów hotelowych w Beskidzie Sądeckim - są oficjalne ośrodki pobytowe TAURON Festiwalu Biegowego:

  1. Voucher pobytowy dla pary Pensjonacie pod Samowarem w Tyliczu, obejmujący 2 noclegi w pokoju 2-osobowym, 2 obiadokolacje, strefę Spa na wyłączność (1h) oraz niespodziankę powitalną. Voucher można wykorzystać do czerwca tego roku (z wyłączeniem Świąt Wielkiej Nocy).
  2. Voucher pobytowy dla pary Pensjonacie Flora w Krynicy-Zdroju, obejmujący trzy noclegi ze śniadaniem dla dwóch osób (w sumie 4 dni pobytu) oraz butelkę wina musującego na powitanie. Z voucheru można skorzystać do 31 marca tego roku.
  3. Dwie książki o tematyce biegowej
  4. Dwie książki o tematyce biegowej 
  5. Dwie książki o tematyce biegowej 

Kreatywności! 

10. TAURON Festiwal Biegowy wystartuje 6 września. W programie imprezy jest blisko 30 konkurencji i ponad 300 km tras. Na start zgłosiło się już ponad 4060 osób - przyłącz się! 

Dużo miłości w bieganiu i na co dzień!

Fundacja „Festiwal Biegów”



Lance Armstrong ścigał się w Austin Marathon. Wyprzedził...

$
0
0

Niesławna legenda zawodowego kolarstwa Amerykanin Lance Armstrong szuka swojego miejsca w sporcie amatorskim. Ale nie myśli o rezygnacji ze ścigania się. Podczas niedzielnego maratonu w Austin, dawny mistrz „Wielkiej Pętli” uzyskał czas 3:02:13, wyprzedzając ponad dwa i pół tysiąca osób!

Lance Armstrong był jednym z ambasadorów akcji charytatywnej „Austin Gives Miles”. Organizatorzy liczyli, że obecność sportowca w stawce biegu pomoże przekroczyć kwotę miliona dolarów w prowadzonej kweście. Jeszcze nie wiadomo, czy misja zakończyła się powodzeniem - rok temu uzbierano 670 tys. dolarów – ale niemal pewnym jest, że nie był to ostatni start Armstronga w rodzinnym mieście.

Nie był to maratoński debiut byłego owianego złą sławą cyklisty. Podczas krótkiej sportowej emerytury w 2006 roku, w Nowym Jorku Armstrong uzyskał 2:59:36. Dwa lata później w Bostonie nabiegał 2:50:58. Teraz, w mając prawie 48 lat, uzyskał czas netto – 3:02:13. Brutto…. 3:24:10. To nie przypadek. Armstrong ruszył na trasę 22 minuty po wystrzale startera i niczym Pacman z popularnej w latach 80. gry, „połykał” kolejnych biegaczy. Ostatecznie zajął 58.miejsce, wyprzedzając 2 594 osoby. Za każdą osobę sponsor wydarzenia przekazywał 1 dolara na charytatywną zbiórkę.

Z opublikowanego przez Armstronga opisu imprezy wynika, że czuł się w Austin jak ryba w wodzie. Wszak przez lata „kasowanie” kolarskich ucieczek było jego chlebem powszednim:

Przypomnijmy, w 2012 roku Lance Armstrong został przyłapany na stosowaniu dopingu i otrzymał dożywotni zakaz startów w zawodach kolarskich. Został też pozbawiony siedmiu wygranych w najważniejszym wyścigu świata - Tour de France. Wcześniej przez lata uchodził za bohatera narodowego. Co ciekawe, sportowiec odmówił współpracy z krajową agencją antydopingową USADA, a do stosowania dopingu przyznał się w wywiadzie telewizyjnym. Potwierdził m.in. stosowanie EPO, czy transfuzje krwi.

Wracając do maratonu w Austin. Zwyciężyli Amerykanie Joseph Whelan z wynikiem 2:17:03, który nad drugim zawodnikiem miał aż 3 minuty przewagi, oraz Heather Lieberg, z rezultatem 2:40:09. Biegaczka przez ostatnie 3 km walczyła nie tylko z czasem, ale i z naciągnięciem mięśnia czworogłowego uda (zobacz wideo).

RZ


Eliud Kipchoge uhonorowany Laureus Award!

$
0
0

W Monako rozdano sportowe Oscary czyli statuetki Laureusa. Te prestiżowe nagrody rzadko trafiają do biegaczy i niestety, również w tym roku w głównej kategorii „Sportowiec Roku” to się nie zmieniło. To tenisista pokonał rywali, wśród których był m.in. Eliud Kipchoge.

Czwarty raz nagroda trafiła do Novaka Djokovica, który wygrał w 2018 r. Wimbledon i US Open, wracając do wielkiej formy po operacji łokcia. W kategorii kobiet Sportowcem Roku została gimnastyczka Simone Biles.

Jednak osiągnięcia Eliuda Kipchoge nie mogły zostać nie zauważone. Mistrz olimpijski z Rio ma za sobą bardzo udany sezon. Poprawił rekord świata w maratonie, wygrywając w Berlinie z czasem 2:01:39. Wygrał również po raz trzeci London Marathon. Jest obecnie najszybszym maratończykiem na świecie. Do tego od 2013 r., gdy był drugi w Berlinie, wygrywa każdy maraton, w którym startuje. Doceniła to federacja kenijska, przyznając mu tytuł Sportowca Roku 2018. Takim samym tytułem wyróżniła go Międzynarodowa Federacja Lekkoatletyczna IAAF.

Akademia Laureusa stanęła na wysokości zadania i w poniedziałkowy wieczór ogłosiła Eliuda Kipchofe zwycięzcą kategorii „Wyjątkowe Osiągnięcie”.

W krótkim przemówieniu na scenie w Monako, Kenijczyk podziękował swojej rodzinie, trenerom i sponsorom. Nie zapomniał również o fanach, którzy mu kibicują na całym świecie.

Nagroda oraz miejsce wśród finalistów Sportowca Roku, mają dla maratończyka szczególne znaczenie. Są dowodem na to, że jego biegowe sukcesy znalazły swoje zasłużone miejsce wśród tak popularnych dyscyplin, jak sporty motorowe, piłka nożna czy tenis.

Przed Kipchoge nowy sportowy sezon. W kwietniu zobaczymy go na trasie maratonu w Londynie.

IB


Zapalenie oskrzeli, antybiotyk, skręcona kostka i... najwyższy stopień podium! Ciekawostki z TUT Szybkiej Czterdziestki

$
0
0

Choć raptem minęła połowa lutego i większość biegaczy dopiero pracuje nad formą, rywalizacja podczas Trójmiejskiego Ultra Track w Gdańsku była nadzwyczaj ciekawa i przyniosła wiele zaskakujących rozstrzygnięć. Jak już relacjonowaliśmy, główny dystans 68 km wygrali chora i kontuzjowana Anna Arseniuk oraz wspólnie dwaj koledzy z Gdyni, trenujący na co dzień razem Sebastian Sikora i Przemysław Szapar.

Zimowy TUT w wydaniu wiosennym. Świerc kibicował i asystował żonie, Sikora i Arseniuk wygrywali 68 km. Przyjadą do Krynicy

Nie mniej interesująco była na trasie Szybkiej Czterdziestki. Biegaczy na starcie 40 km przywitał – czekający na swój start na najkrótszym dystansie – Marcin Świerc. A organizator imprezy Michał Czepukojć w ostatniej chwili wpadł na pomysł, jak urozmaicić zabawę i spowodować ostrą rywalizację nie tylko na finiszu, ale i na pierwszych metrach rywalizacji. – Początek Szybkiej Czterdziestki to ostry podbieg długości około 200 metrów. Miałem dwie wolne, atrakcyjne nagrody od sponsora, więc ad hoc wymyśliłem lotną premię: pierwsza kobieta i najszybszy mężczyzna na górze wygrywają markowe torby.

Część uczestników biegu, nie zważając na ryzyko szybkiego zakwaszenia i potencjalnych późniejszych problemów na dystansie, podjęła rywalizację. Rozstrzygnięcie przyniosła zaskakujące: jako pierwszy na szczycie wzniesienia pojawił się nieznany szerzej biegacz, który postawił wszystko na jedną kartę, a właściwie – nagrodę za lotną premię. Zrobił co chciał, wygrał torbę, a potem, już spokojniej, pobiegł w trasę. Grzegorz Duda ukończył Szybką Czterdziestkę na 42 miejscu, w czasie 4:09:34.

W ostrym starcie kobiet niespodzianki już nie było. Nagrodę za lotną premię zgarnęła Aneta Ściuba. W lubliniance, triumfatorce Iron Runa na 10. TAURON Festiwalu Biegowym w Krynicy, widziano faworytkę biegu na 40 km. – Myślałam o zwycięstwie – przyznała – ale na trasie szybko pojawiły się wątpliwości, gdy niedługo po starcie zobaczyłam przed sobą jakąś blondynkę. Pomyślałam, że to chyba Gosia (Małgorzata Pazda-Pozorska – red.), bo nie miałam innego pomysłu. Ale przecież ona była zgłoszona na 68 km, a poza tym czytałam na facebooku, że jest chora… Blondynka pociągnęła tak, że widziałam ją przed sobą może przez 3 km, potem mi zniknęła i dopiero na mecie mogłam zweryfikować swoje przypuszczenia – śmiała się po biegu Aneta Ściuba, bardzo zadowolona także z drugiego miejsca.

Na górce obie rywalki były jednak praktycznie w tym samym czasie. Podczas wręczania nagród za lotną premię, wywołana do dekoracji Pazda-Pozorska nie zgłosiła się ("Nie słyszałam, ja w ogóle nie wiedziałam, że jest konkurs, dlatego się nie przysłuchiwałam!"– stwierdziła rozbrajająco), obdarowana została więc jedynie Ściuba. – Ale jeśli tylko Małgorzata się do mnie zgłosi, mam nagrodę także dla niej – zapewnił Michał Czepukojć.


Małgorzata Pazda-Pozorska narobiła na TUT niemałego zamieszania. Jej pojawienie się na starcie zaskoczyło nie tylko Anetę Ściubę. Brązowa medalistka Mistrzostw Europy w Biegu 24-godzinnym zgłosiła się na najdłuższy dystans 68 km, ale tydzień przed TUT mocno się rozchorowała. Zapalenie oskrzeli, gorączka, antybiotyk, który wywołał uczulenie, drugi antybiotyk i… rozsądna decyzja o rezygnacji ze startu. Gosia miała jedynie – jeśli samopoczucie pozwoli – przyjechać do Gdańska by pokibicować, mieszka w końcu niedaleko, w Kobylnicy na obrzeżach Słupska.

Biegacz to jednak stworzenie dziwne i rzadko kiedy działające racjonalnie… Pazda-Pozorska w piątek skończyła przyjmowanie antybiotyków, a leżąc w łóżku zapisała się na 103-kilometrowy ultramaraton Nowe Granice w Zielonej Górze, przypadający tydzień po TUT. I zaczęła kombinować… – Obiecałam, że postaram się przyjechać do Gdańska, a stać przy trasie i gapić się, jak inni biegają, to masakra przecież! – opowiadała nam o burzy w swojej głowie. – No, ale z drugiej strony prawie 70 km bezpośrednio po chorobie, praktycznie prosto z łóżka, byłoby przegięciem. Pomyślałam jednak, że takie 40 km to może być dobre przetarcie przed setką w Zielonej Górze. Szybka decyzja, ogarnięcie transportu, prośba do organizatora o możliwość zmiany dystansu (dziękuję mu bardzo za bezproblemową zgodę!) i… byłam na starcie Szybkiej Czterdziestki – mówiła na mecie.

Ruszyła – jak to Gosia – od razu z kopyta. Na szczycie początkowego podbiegu była wprawdzie za Anetą Ściubą, ale szybko wyszła na satysfakcjonującą ją pozycję liderki i… nie oddała jej do końca. Na metę wbiegła w radosnych podskokach!

– Nawet się nie zgubiłam, bo chyba pierwszy raz widziałam tak doskonale oznakowaną trasę. Biegło mi się rewelacyjnie, podłoże suche, wiosenne, pogoda super, a wszystko co mi zalegało w drogach oddechowych pięknie spłynęło. Teraz oddycha mi się lepiej niż przed startem – cieszyła się na mecie zwyciężczyni.

Małgorzata Pazda-Pozorska wygrała Szybką Czterdziestkę (40 km, 1070 m+) w czasie 3:41:30, wyprzedziła Anetę Ściubę o prawie 5 minut (3:46:26). Tylko te dwie godne siebie rywalki złamały barierę 4 godzin, trzecia na mecie Paulina Zackiewicz z Gdyni miała już „czwórkę z przodu” (4:04:39).


Ciekawe rzeczy działy się w czubie stawki, wśród najszybszych mężczyzn. Ostre tempo narzucił mający chrapkę na zwycięstwo Łukasz Baranow. Obawiał się przed startem Piotra Chorosia, zwłaszcza że tydzień przed TUT skręcił kostkę na Zimowych Biegach Górskich w warszawskiej Falenicy.

Artur Jabłoński już (nieoficjalnie) pewny piątego triumfu na zimowych górkach w Falenicy

Baranow, zgodnie z planem („pobiec bardzo mocno 20 km”) uzyskał dużą przewagę, pędził po zwycięstwo – wydawało się – niezagrożony. Na ostatnim punkcie żywieniowym, po 30 kilometrach, miał nad Chorosiem 6 i pół minuty przewagi! I wtedy się zaczęło… – Przez cały bieg próbowałem odciążyć skręconą prawą kostkę i po 30 kilometrach zaczęły mnie łapać potworne skurcze – opowiadał na mecie. – Najpierw łydka, potem dwugłowy uda… Jak przeniosłem ciężar na lewą stronę, skurcze zaczęły się i tam. Wiedziałem, że jest źle, zacząłem czuć oddech Piotra na plecach, choć nie miałem zielonego pojęcia, gdzie jest, jak daleko za mną. Ostatnie kilometry to był bieg do przodu i oglądanie się do tyłu – śmiał się. – Na szczęście na finiszowych 2 kilometrach trochę odpuściło, wciąż jednak nie wiem, jak mi się udało dobiec na pierwszym miejscu – dziwił się Łukasz Baranow.

Jego przewaga nad Piotrem Chorosiem zaczęła gwałtownie maleć. Tyle tylko, że goniący o tym… nie wiedział! – Na ostatnim punkcie dowiedziałem się, że mam ponad 6 minut straty, więc szans na dogonienie Łukasza praktycznie nie było. Tymczasem… na ostatnim zbiegu zobaczyłem, jak wpada na metę! Dzieliło nas już tylko pół minuty! – mówił trochę rozczarowany. – Jeszcze kilometr-dwa i nie dałbym rady, Piotrek by mnie wyprzedził – przyznał zwycięzca.


40 kilometrów to dla Łukasza Baranowa bieganie bardzo długie. – To mój dystans graniczny, nie zamierzam iść wyżej – mówi. – Startowałem rok temu w Wielkiej Prehybie w Szczawnicy (43 km – red.), ale strasznie mi nie wyszło, z tego samego powodu co tutaj. Na mecie były ze mnie tylko zwłoki. Takie długości biegam bardzo rzadko, ja zresztą w ogóle rzadko startuję w zawodach – dorzucił. – Ale w kwietniu jadę do Szczawnicy jeszcze raz, na Wielkiej Prehybie są mistrzostwa Polski. Chciałbym pobiec poniżej 4 godzin i skończyć w znacznie lepszym stanie niż poprzednio – powiedział Łukasz Baranow.

Bardzo dobrze i szybko pobiegł Czterdziestkę także Radosław Chyb. Gdynianin finiszował trzeci, niespełna minutę po Chorosiu (3:13:10).

WYNIKI

Piotr Falkowski

zdj. Agata Masiulaniec - Biegowy Świat, Wojciech Zwierzyński - Fotografia


Jest kadra Polski na HME w Glasgow

$
0
0

Trzydzieścioro dwoje lekkoatletów będzie reprezentować Polskę podczas 35. Halowych Mistrzostw Europy, które od 1 do 3 marca zostaną rozegrane w Glasgow. Dwa lata temu w Belgradzie Biało-Czerwoni wygrali klasyfikację medalową europejskiego czempionatu pod dachem.

Na liście reprezentantów nie zabrakło oczywiście piastujących czołowe miejsca na listach europejskich i światowych Ewy Swobody, Klaudii Siciarz czy Igi Baumgart-Witan. Ta ostatnia pobiegnie w Glasgow indywidualnie oraz w sztafecie.

Na podobny krok zdecydowała się ostatecznie Justyna Święty-Ersetic, która początkowo rozważała w Szkocji tylko występ w biegu rozstawnym. W udzielonym Polskiej Agencji Prasowej wywiadzie po zakończonych w niedzielę mistrzostwach Polski prezes PZLA Henryk Olszewski podkreślał, że to właśnie bieg na 400 metrów pań jest sztandarową konkurencją naszej ekipy w startach halowych.

Wśród panów ciekawie zapowiada się konkurs kulomiotów, w którym wystartuje trójka biało-czerwonych. Taka sama ilość zawodników będzie reprezentować Polskę w skoku o tyczce. Do dwóch dystansów zgłoszono Marcina Lewandowskiego, który na miejscu wybierze czy pobiegnie na 800 czy 1500 metrów.

W kadrze na mistrzostwa nie ma Adama Kszczota czy Angeliki Cichockiej, którzy nie startują w sezonie halowym.

źródło: PZLA


Najmłodsza polska zdobywczyni Korony Ziemi zostanie ultramaratonką. Celuje w Bieg 7 Dolin!

$
0
0

Chwile zwątpienia i radości. Ból, chęć poddania się i codzienna walka w drodze na Everest. O tym opowiada film będący zapisem spełnionego marzenia Miłki Raulin - najmłodsza polska zdobywczyni Korony Ziemi.

Nasza bohaterka górskiego bakcyla złapała w wieku 11 lat na Śnieżce. W wysokich górach zakochała się Peru, gdzie znalazła się w ramach wygranej wyprawy, ale dopiero w 2011 r. na Kilimandżaro pojawił zaświtał jej pomysł, by zrobić Koronę Ziemi. O 7-letnich zmaganiach z górami napisała książkę.

W maju na Przeglądzie Filmów Alpinistycznych im. Wandy Rutkiewicz będzie można film, który na razie, jeszcze w wersji surowej, zobaczyła garstka osób – w tym przedstawicielka naszej redakcji - na specjalnym pokazie w Warszawie. Film został przyjęty entuzjastycznie.

- Mam nadzieję, że będzie go można zobaczyć także na Kolosach a potem będzie pokazywany na organizowanym przeze mnie festiwalu „Siła Marzeń”. Chcę na nim zachęcać do spełniania swoich marzeń i zapraszać tam różnych pozytywnych „wariatów” - powiedziała nam Miłka Raulin, dla której marzenia są siłą napędową w życiu. Przeznaczyła dla nich miejsce na ścianie. Swoje cele zapisuje na kartkach, wiesza na ścianie i zapewnia wszystkie się spełniają. To dzięki temu weszła na Everest mimo kryzysu zdrowotnego.

Teraz ma nowe marzenia. 2019 r. przeznacza na odpoczynek i... ultramaratony. Na jej ścianie marzeń pojawił się Bieg 7 Dolin.

- Pomysł, żebym została ultramaratonką, nie jest nawet do końca mój. Wyszedł od mojego chłopaka, a ja powiedziałam tak. Nie trenuję jeszcze zbyt regularnie. Wczoraj na przykład przebiegłam 12 km. Zaczynam powoli. Nie przekraczam 65% maksymalnego tętna – nam wyjaśnia podróżniczka, mama i inżynier trakcji elektrycznej w jednym.

Celem treningu jest koronny dystans Biegu 7 Dolin - 100 km. Ale biegająca do tej pory półmaratony i maratony Miłka, ma obawy.

– Plan jest taki, że będzie to bieg 100-kilometrowy, ale obawiam się, że to ambitne założenie. Jeśli więc będzie np. 64 km, to też będę zadowolona – deklaruje Miłka, która na ścianie marzeń zawiesiła również zdobycie Matterhorn i Elbrus.

– Mam jeszcze wiele planów. Gruby projekt szykuję na 2020 r., ale jeszcze o tym nie opowiadam – mówiła nieco tajemniczo Miłka Rauli, która w Krynicy będzie miała okazję spotkać m.in. Zygmunta Berdychowskiego, przewodniczącego Rady Programowej Forum Ekonomicznego i pomysłodawcę Festiwalu Biegowego w Krynicy, który w 2015 r., jako dziewiętnasty Polak w historii, zdobył Koronę Ziemi.

IB


Viewing all 13082 articles
Browse latest View live