Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13082 articles
Browse latest View live

Pustynne zmagania Herosów. "Czy brakowało mi sił? Oczywiście! Czy wrócę?"

$
0
0

Biegaliście kiedykolwiek po piasku? Oczywiście nie mam tu na myśli aktywności na plaży podczas urlopu, choć i te potrafią męczyć, a udział w zawodach, gdzie nawierzchnia to piasek, 100% piasku. Taki właśnie jest Bieg Herosa, odbywający się na Pustyni Błędowskiej, położonej na pograniczu Wyżyny Śląskiej i Wyżyny Olkuskiej.

To wydarzenie dla prawdziwych śmiałków; kiedy piasek zaczyna uwierać w stopy, kiedy łydki i uda są coraz to bardziej obolałe, kiedy słońce praży z nieba i rozgrzany piach unosi się w powietrzu, tak, że nie można złapać oddechu. Gdy ściana deszczu zalewa ci twarz, a ty nie masz się gdzie ukryć, ponieważ z własnej woli wylądowałeś na środku największego w Polsce obszaru lotnych piasków. Tak w skrócie można ująć charakter tego wydarzenia.

27 lipca organizatorzy po raz kolejny zafundowali uczestnikom dawkę mocnego biegania, na 5 dystansach do wyboru: nordic walking, cross pustynny na 5 i 10 kilometrów, oraz bieg z przeszkodami na 5 i 10 kilometrów.

Osobiście zdecydowałam się po raz pierwszy podjąć próbę sił na trasie Lisów Pustynnych 10km. Zdobyte doświadczenie na poprzednich edycjach, na krótszych odcinkach oraz miłość do biegania po piasku, miały zaowocować przyjemnym biegiem na dłuższym dystansie. Jednakże dwa, bardzo ciężkie okrążenia, z punktem kontrolnym na linii startu, myślę, że nie tylko mnie długo zapadną w pamięci. Bolało, szczególnie kiedy nogi odmawiały posłuszeństwa, zwalniały, a głowa nie protestowała, i także odpuszczała.

Szczęśliwie dla nas, że w połowie trasy przez pustynię przeszła solidna ulewa, dając tym samym orzeźwienie i ulgę.

Przeszkody jak przystało na Bieg Herosa, głównie siłowe. Nie zabrakło noszenia drewnianych belek, ciągnięcia kamieni, przeprawy pod zasiekami, również z obciążeniem.

Czy brakowało mi sił? Oczywiście! Czy wrócę? Wiadomo!

Nie można zapomnieć o jeszcze jednym, rzekłabym, koronnym dystansie pustynnych zmagań, mianowicie: o Piwnej MIli. Podziwiam zuchów tej konkurencji. Być może przy odpowiednim treningu, za rok i ja spróbuje pokonać 400-metrowe okrążenie, połączone ze spożywaniem lokalnych trunków od Browaru Pustynnego.

Pełne wyniki dostępne są TUTAJ.

Kolejna edycja imprezy już w listopadzie. To dobry termin dla osób, które rozważają swój pierwszy start na pustyni. Brak słońca, niższa temperatura, a także zbity piasek sprawiają, że biegnie się wtedy dużo lżej, i ciut szybciej, niż 7min./km...

Sylwia Łukasik, Ambasadorka Festiwalu Biegów



Tragedia na zawodach we włoskich Alpach. Biegaczka z Norwegii zginęła od pioruna

$
0
0

Tragiczna śmierć uczestniczki przykryła cieniem zawody biegowe Südtirol Ultra Skyrace rozgrywane we włoskich Alpach przy granicy z Austrią. Nad jeziorem San Pancrazio zginęła porażona piorunem 44-letnia biegaczka z Norwegii rywalizująca na najdłuższym dystansie 121 km.

Burza rozszalała się w sobotę wczesnym wieczorem, po prawie dobie biegu. Około godziny 18:45 zawody zostały przerwane, a zawodnicy zatrzymani na punktach odżywczych. Część biegaczy znajdowała się jednak na trasie pomiędzy schroniskami, „poza zasięgiem obsługi” - informują organizatorzy.

Tak było właśnie z grupką zawodników, w której znajdowała się Norweżka. Pół godziny po decyzji o przerwaniu zawodów, znajdowali się oni na wysokości około 2120 m n.p.m. pomiędzy dolinami Sarentino i Passiria. Gdy piorun uderzył w biegaczkę (jej nazwiska do tej pory nie ujawniono) jej towarzysze na trasie natychmiast zawiadomili służbę ratowniczą, która śmiglowcem przetransportowała Norweżkę do szpitala w Bolzano. Rannej biegaczki nie udało się, niestety, uratować.

„Jesteśmy w głębokim szoku” - powiedział Josef Günther Mair, dyrektor rozgrywanego po raz siódmy Südtirol Ultra Skyrace i złożył kondolencje rodzinie biegaczki. Zaplanowana na niedzielne południe ceremonia dekoracji i zakończenie imprezy zostały odwołane.

red.

zdj. strona organizatora


 

Padł REKORD ŚWIATA na 400m ppł kobiet! [WIDEO]

$
0
0

Chociaż do mistrzostw świata w lekkiej atletyce Doha 2019 jeszcze sporo czasu, to Amerykanka Dalilah Muhammad już imponuje formą. W miniony weekend złota medalistka olimpijska z Rio de Janeiro pobiła 16-letni rekord świata w biegu na 400 m ppł.!

Podczas mistrzostw kraju rozgrywanych w Des Moines w stanie Iowa, będących zarazem wewnętrznymi kwalifikacjami USATF do imprezy w Dosze, Muhammad sięgnęła po złoto w rekordowo szybkim czasie 52.20.

Srebrny medal wywalczyła Sydney McLaughin (52.88), a brązowy Ashley Spencer (53.11). Cała trójka wystartuje w mistrzostwach świata.

Szybkiego biegania na pewno nie ułatwiała mokra bieżnia, ale jak relacjonuje amerykańska prasa, Delliah Muhammad wyskoczyła z bloków jakby chciała coś udowodnić. W ostatnich latach, to młoda Sydney McLaughin była ulubienicą kibiców, która już jako 16-latka startowała na igrzyskach w Rio de Janiero. Ponadto podczas ostatnich mistrzostw świata złoto zdobyła Kori Carter, pokonując właśnie Muhammad.

Dalilah Muhammad poprawiła 16-letni rekord świata należący do Julii Pieczonkiny. 8 sierpnia 2003 roku Rosjanka pobiegła 52.34. Przez lata nikt nie mógł się zbliżyć do tego rekordu (drugi wynik w tabelach historycznych wynosił do wczoraj 52.42). Zyciówka Dalilah Muhammad przed rekordowym biegiem była o wiele gorsza - 52.64.

Dodajmy, że w biegu na 5000 m amerykańskich mistrzostw złoto zdobyła Shelby Houlihan z czasem 15:15.50. W Katarze zamierza jednak postawić na1500 m. Również mistrz USA na 5000 m - Lopez Lomong (13:25.53) postawił na inny dystans, a dokładnie 10 000 m - tu też był najlepszy (27:30.06).

RZ


8. Tyski Półmaraton: Ostatnie pakiety charytatywne do wzięcia

$
0
0

Czas ucieka i pakiety na 8. Tyski Półmaraton również - więc przypominamy raz jeszcze! Zapisy na pakiety charytatywne dostępne są tylko do do 31 lipca. Więcej nie będzie!

Jeśli chcesz dołączyć do TYCH najlepszych, zapisz się jak najszybciej! Jeżeli jesteś zapisany, ale „nieopłacony”, to zrób to czym prędzej - na listę startową wpadają tylko opłacone osoby!

Pakietów charytatywnych z dodatkowym datkiem 25 zł na Świetlikowo zostało już tylko niecałe 140 sztuk. I żeby później nie było płaczu i zgrzytania zębami - kolejnej okazji nie będzie!

Zapisujecie się i dołączcie do TYCH najlepszych – TUTAJ.

źródło: Organizator


Nasza Jahorina Ultra Trail - piękna, ale bestia [ZDJĘCIA]

$
0
0

Pomysł, by wystartować akurat w Bośni i Hercegowinie pojawił się przypadkowo. Miał być wakacyjny kierunek Słowenia, może Chorwacja, jednak jedyne ultra w odpowiadającym terminie odnalazło się właśnie w Bośni. Dlaczego nie? I tak zaczęła się przygoda, która totalnie zmieniła nasze wyobrażenie tego znękanego wojną kraju.

Po pierwsze: ogromna gościnność. Organizatorzy na wiadomości odpowiadają bardzo sprawnie i komunikatywnie. „Chcecie przyjechać? Super, bardzo się cieszymy! Zapiszcie się, zapłacicie na miejscu, bo przelewy z Polski do nas są koszmarnie drogie…”. Choć swój udział w imprezie potwierdziłam tylko mailowo, w Sarajewie czekał imienny numer startowy, pakiet z odpowiednimi rozmiarami koszulki i rękawków a moje nazwisko znalazło się na ściance imprezy. Polską flagę powieszono tylko z naszego powodu. A przecież mogliśmy się rozmyślić w każdej chwili…

 

Wioska zawodów znajduje się pod szczytem Jahoriny, w dawnej wiosce olimpijskiej. Pełno tutaj niszczejącej infrastruktury wybudowanej specjalnie na igrzyska. Przy wjeździe witają nas ogromne koła olimpijskie a mieszkańcy żyją wspomnieniem dawnej świetności. Na każdym stoisku z pamiątkami można kupić gadżety z wizerunkiem maskotki Olimpiady z 1984 roku, wilka Vučko.

Najdłuższy dystans, czyli 100,8 km, ma start i metę w tym samym miejscu. Krótsze, poza Midi, który rusza z centrum Sarajewa, podobnie. Startujemy o północy, po ulewnym deszczu i burzy. Już od pierwszych metrów uderzają cisza, bliskość gwiazd… i oszałamiający zapach macierzanki. Pierwsze 32 kilometry są w miarę spokojne, jeśli nie liczyć ogromnego błota i kałuż po wcześniejszej ulewie. Przedzieramy się przez lasy, łąki i uśpione wioski.

Trasa jest dobrze oznakowana. Organizator przewidział osiem punktów odżywczych. Są wyposażone raczej średnio: chipsy, banany, cola, kanapki z kremem czekoladowym. Na jednym z punktów w niewielkim schronisku przypominającym bardzij opuszczoną chatkę, dostajemy herbatę z nieznanego nam ziela. Mnie marzy się soczysty arbuz, ewentualnie pomarańcza… Nie mogę zrozumieć dlaczego w kraju, gdzie arbuzy sprzedaje się prosto z przyczep przy każdej drodze, nikt nie wpadł na pomysł, by poczęstować nimi biegaczy na trasie.

Nie mamy chipów, elektroniczny live timing działa tu trochę inaczej: wolontariusze w punktach kontrolnych mają w komórkach zainstalowane aplikacje, do których wpisują nasze numery startowe. Jeśli mają połączenie z siecią, wyniki wyświetlają się w czasie rzeczywistym na stronie firmy pomiarowej.

Łączne przewyższenie 4000 metrów nie jest równo rozdzielone: pierwsza „połowa”, umownie kończąca się w centrum sportowym w Pale na 53 km, to zaledwie 1600 metrów w górę. Kolejne 48 km to +2400 m, z czego aż 600 metrów upchnięto na ostatnich 5 km podejścia do mety (!). Na okrasę pierwszej, bardziej monotonnej części, uraczono nas via ferratą Choć w opisie organizatorów zapowiadała się na sporo trudniejszą, to podejście i tak jest emocjonujące a widoki z góry zapierają dech.

W Pale, po 53 km, czeka przepak. Do dyspozycji prysznice i toalety, do wyboru kilka ciepłych potraw: gulasz, makaron, ryż, cukinia zapiekana w cieście naleśnikowym, kapusta. Arbuza znajduję dopiero po 66 km tuż przed podejściem na Trebević. Wcześniej trasa wije się krętymi ścieżkami nad przepaściami i stromymi podejściami, które rozdzielają tunele. Jest ich kilkanaście, niektóre mierzą kilkaset metrów. Wszystkie są opuszczone i całkowicie ciemne. W środku panuje przejmujący ziąb, który po wejściu z rozgrzanej do ponad 40 stopni ścieżki wydaje się zbawienny.

Tuż przed kolejnym punktem odżywczym biegniemy ścieżką, którą z obu stron ogradzają taśmy „Pazi mine!”. Teren jest zaminowany. Oznaczenia ciągną się wysoko w górę zbocza, taśmy łopoczą złowieszczo na wietrze. Tętno nieco przyspiesza. Owszem, mówiono, żeby nigdzie nie schodzić z wydeptanych ścieżek i nie wchodzić do lasu, ale co innego o tym słuchać a co innego zobaczyć na własne oczy…

Mijamy miejscowość ulokowaną na tak stronnym zboczu, że wchodzenie na nie staje się niemal niemożliwe. Zaparkowane w podwórkach samochody zdają się przeczyć prawom fizyki. Na szczycie, jakże typowo, muzułmański cmentarz najeżony białymi nisanami. Trasa skręca pod kolejkę linową i zaczynamy wspinać się ostro pod górę. Zmierzamy na Trebević, szczyt górujący nad Sarajewem. Po drodze czeka nas nietypowa atrakcja – podbieg po torze bobslejowym, pozostałości po Zimowych Igrzyskach Olimpijskich.

Jest niesamowicie gorąco a rozgrzany beton tylko potęguje to wrażenie, ale i tak jest to ciekawe przeżycie. Do momentu, w którym nie orientujemy się, że biegamy w kółko. Zapewne jeden z licznych tutaj turystów zerwał charakterystyczne różowe taśmy. Po pół godzinie błądzenia poddaję się i dzwonię do organizatora. Wyjaśnia, że trzeba wyskoczyć z toru, przejść pod nim, potem przez zarośla i tam na drogę. No proste, że też na to nie wpadłam…

Drugi raz oznaczenia znikają kawałek dalej, w lesie. Całkowicie. Błądzimy więc. Po piętnastu minutach z lasu wychodzi Węgier, chwilę później Chorwatka. Próbujemy złapać się tracka z zegarków. Po kilku próbach skręcenia tu i tam, nie dostrzegając nigdzie oznaczeń, postanawiamy ruszyć pod górę szlakiem turystycznym. Oznaczenia pojawiają się nagle spory kawałek dalej i są już regularne. Znowu ktoś zrobił świetny żart, zdejmując taśmy. Podobnie jak w okolicy 50 km, gdzie przewieszono je ze skrętu w prawo na drogę prosto. Łącznie na szukanie trasy tracę prawie dwie godziny.

Najtrudniej jest po zmierzchu, kiedy podchodzimy na stromą Jahorinę poza szlakiem a niewielkie chorągiewki z odblaskami pozrywał porywisty wiatr. W ciemności szukamy plastikowych patyczków, na których były przymocowane. Mam wrażenie, że czynność ta trwa wieki. Kiedy dostrzegam znaki świetlne w ciemności przed sobą, oddycham z ulgą. To ostatni punkt kontrolny na szczycie. Dwoje zmarzniętych wolontariuszy wpuszcza nas na chwilę do niewielkiego namiotu, który z trudem opiera się porywom wiatru. Zakładam na siebie wszystkie warstwy odzieży, których nie zostawiłam na przepaku i ruszam w dół, do mety. Prowadzi do niej droga, na szczęście, bo nie muszę tracić czasu na poszukiwanie mikroskopijnych oznaczeń. Nie wszyscy mają tyle szczęścia – na kilka kilometrów przed metą spotykam w lesie organizatorów. Szukają zawodniczki z Chorwacji, która zgubiła trasę. Odnajduje się dopiero po godzinie…

Upragniona meta, niestety bez fajerwerków. Miało być inaczej, przed zmierzchem, w lepszym stylu. Plany pokrzyżowały braki w oznaczeniach trasy. Nie ma co winić za nie organizatorów, bo wyraźnie była to zasługa „życzliwych”. Szkoda tylko, że nie zareagowano, kiedy na kolejnych punktach kontrolnych zawodnicy zgłaszali problemy. „Zgubiliśmy się…” „Tak jak większość przed wami”. Ot, bałkańskie poczucie humoru…

Jahorina Ultra Trail to naprawdę wspaniała impreza. Można spokojnie zaryzykować, że na prawdziwie europejskim poziomie. Trasa jest tak różnorodna i zachwycająca, że trudno mi ją porównać do innego biegu. W ciągu 100 km były góry strome i skaliste, przejścia po łańcuchach, zbiegi łagodne niczym po połoninach, wsie i miasteczka, lasy, łąki macierzanki, rozległe pola, mokradła i strumienie a nawet tor bobslejowy. Co ciekawe, nikt dotąd na trasie Jahoriny nie spotkał dzikich zwierząt, poza lisami. Świeciące w ciemności nad ranem oczy, przez które najadłam się strachu, okazały się należeć do… krowy. Dalej spotkaliśmy też konie, owce i króliki, wszystkie spacerujące bezpańsko po okolicy.

Czy warto rozważyć ten bieg podczas planowania przyszłorocznego kalendarza? Z pewnością. Warto doświadczyć zupełnie innego klimatu, międzynarodowej atmosfery tej kameralnej przecież imprezy (24 narodowości na starcie!), ale przede wszystkim bałkańskiej gościnności.

Katarzyna Marondel


"Rumuńskie Karpaty strasznie dzikie! Trochę opóźnienia". Roman Ficek biegnie Łukiem Karpat

$
0
0

W sobotę 27 lipca o godzinie 6:15 Roman Ficek rozpoczął zmagania z Łukiem Karpat. Chce pokonać biegiem jeden z najważniejszych łańcuchów górskich w Europie ciągnący się od pogranicza serbsko-rumuńskiego przez Węgry, Ukrainę, Polskę i Czechy do Słowacji. Prawie 2500 km i ponad 100 tysięcy metrów podejść!

Opóźniony Łuk Karpat Romana Ficka. "Ale w sobotę wyruszam! Potem o wszystkim opowiem w Krynicy"

Na Łuk Karpat ultras spod Babiej Góry (Ficek mieszka w Skawicy koło Zawoi) ruszył od Żelaznych Wrót, przełomu Dunaju w rumuńskiej Orszowie. I... od razu zaczęły się nieprzewidziane problemy. Przez długi czas z Romanem nie było łączności, poważne kłopoty z kontaktem miał nawet support biegacza: jadący busem Karolina Ficek, siostra Romana i jej chłopak Kuba Jaszczuk.

Dziś zasięg poprawił się na tyle, że podczas chwili postoju Romana na posiłek udało nam się porozmawiać. 28-letni biegacz jest w dobrym humorze, choć od początku wiele idzie nie po jego myśli i już w czwartym dniu wyzwania ma trochę do nadrobienia.

– Jestem ciągle w Rumunii i tak będzie jeszcze długo, bo rumuński odcinek Karpat to około 1000 kilometrów. Góry Retezat i Godeanu dały mi mocno popalić. Teren jest bardzo dziki, a oznakowanie szlaków przedziwne. Niby są znaki, tyle że... na tym samym odcinku trzy-cztery różne. Raz czerwone kółeczko, raz czerwona kreska, innym razem niebieski krzyżyk, a jeszcze innym żółty trójkącik.

Pojawiają się i znikają w przeróżnych momentach, czasem nie ma znaku przez 2 kilometry, a potem znowu są 3 naraz. Nigdy nie wiem, czy jestem na właściwym szlaku czy gdzieś właśnie zboczyłem. Nie mam pojęcia, jaki pomysł miał tu ktoś na szlakowanie! Śmieszna sprawa!

Ratują mnie tylko zegarek z wgranym trakiem i dodatkowe turystyczne urządzenie nawigacyjne Garmina. Bez tego bym zginął, biegać tutaj z mapą nie ma żadnych szans! Ja z dwoma gpsami stoję czasem po kilkanaście minut i zastanawiam się, w którą stronę lecieć. Tutaj bardzo mało ludzi chodzi po górach i wszystko jest tak zarośnięte, że nie można znaleźć dróżki, choć prowadzi po niej szlak. Kosodrzewina, luźne kamienie... Nie jest tak jak w Polsce, że ścieżki pięknie wytyczone, wydeptane na metr-półtora, kamyczki ułożone na szlaku. Tu jest dziki teren, dziki las, dzikie łąki, gołe skały. Kosmos!

Przez 2 dni na szlaku nie spotkałem nikogo. Tu w ogóle nie chodzą turyści, jedynie pod najwyższym szczytem Retezat natknąłem się na 2 osoby. Poza tym - żywej duszy, tylko bacowie z owcami.

Wystartowałem w sobotę rano, miałem w planie dobiegnięcie do schroniska, w którym umówiłem się z moim ekipą wspierającą, podróżującą samochodem. Ale noc została mnie wysoko w górach, na dwutysięcznikach i musiałem kontynuować bieg. Leciałem tak bez przerwy do 10 rano, czyli byłem na nogach przez 28 godzin! Nieźle jak na początek kilkutygodniowej wyrypy! (śmiech).

Bardzo zaskoczył mnie teren: nie dało się rozpędzić, biegło się strasznie trudno. Około pierwszej w nocy byłem na najwyższym z tych 2-tysięczników, mającym 2300 m n.p.m. Mgła, silny wiatr, a ja golutki – krótkie spodenki i zero sprzętu: ani śpiwora, ani karimaty. Na głowie latarka świecąca w „mleku” na zaledwie 2 metry i napierałem, żeby dolecieć do umówionego schroniska.

Myślałem, że pocisnę w dół, ale jak tylko na zbiegu próbowałem się rozpędzić, to wylądowałem w takiej kosodrzewinie, że przez godzinę nie moglem się wygrzebać (śmiech). Jak z niej wylazłem i zleciałem na dół, spodziewałem się dłuższej prostej. No to się okazało, że szlak prowadzi trawersem przez rzekę, z jednej na drugą stronę. Godzinę spędziłem w tej rzece na odcinku pół kilometra! Ta noc strasznie mnie zmasakrowała, jeszcze takiej w górach nie przeżyłem!

Pogubiłem się tak, że ostatecznie nie znalazłem umówionego schroniska i musiałem zbiec ze szlaku do bazy, czyli busa naszej ekipy zaparkowanego na kempingu. Była już godzina 10 w niedzielę, czyli 28 godzin w ruchu bez spania. Trzeba było odpocząć, bo przede mną jeszcze dobrze ponad 2000 km, więc do biegu wróciłem w poniedziałek raniutko. Ale przez ten zbieg na kemping dołożyłem kilkanaście kilometrów, a potem, żeby wrócić na szlak, kolejne drugie tyle.

Park Retezat, który przemierzałem w poniedziałek, też jest strasznie trudny do przebiegnięcia. Był na przykład odcinek przypominający naszą tatrzańską Orlą Perć, tyle że bez łańcuchów. Też leciałem graniówkami, a w dół były bardzo strome, niebezpieczne ściany, można ostro spaść. Znowu mnie trochę wstrzymywało na nieznanym terenie, mnóstwo kosówki na szlaku, nie sposób się rozpędzić. Myślę, że gdyby ktoś tam zrobił zawody ultra, to 70-80 procent uczestników by nie ukończyło (śmiech).

Dzisiaj (wtorek 30 lipca, rozmawialiśmy ok. godz. 16 - red.) jestem już po kolejnych 40 kilometrach, rozmawiamy w trakcie popołudniowego pit stopu na wysokości 1700 m. Zbiegłem właśnie do Karoliny i Kuby na jedzenie i chwilę odpoczynku. Biegnę przez pasmo Parâng i powinienem późnym wieczorem dotrzeć do kolejnego kempingu. Mam po drodze najwyższy szczyt tych gór, Parângul Mare o wysokości ponad 2 i pół tysiąca metrów (2519 m n.p.m. - red.).

Do tej pory pokonałem około 240 kilometrów: ponad 130 w pierwsze dzień i noc, powyżej 60 w poniedziałek oraz 40 dzisiaj plus to, co jeszcze przebiegnę do wieczora – jakieś 30 do 40 km. I bardzo dużo do góry, około 12 tysięcy metrów. Tutaj nie ma podejść trawersami, zygzakiem czy slalomem. Tu na szczyt przecinka wiedzie w górę linią prostą. Na 2 kilometrach dystansu potrafi być 500-600 metrów przewyższenia. Podejścia są straszne. To tak jak u nas na Eliminatorze: podejście wzdłuż wyciągu na Czantorię. A dodatkowo, na tych podejściach nie ma w miarę choćby wygodnej ścieżki, tylko drapiesz się po trawie, po kamieniach, przez krzaki borówki. Takie są tutejsze szlaki!

Trudno mi przez tę dzikość terenu nadrobić stratę kilometrów z pierwszych dwóch dni, bo nie bardzo jest się gdzie rozpędzić i przycisnąć. Jestem troszkę „w plecy” w stosunku do przedstartowych założeń. Pocieszam się, że dwa ciężkie pasma są już za mną, zostały jeszcze dwa konkretne: kawałek Parângu i Fogarasz, najdłuższe i najtrudniejsze. Jak je pokonam, to potem będzie już bardziej lesiście i niżej, mam nadzieję, że ścieżki bardziej nadające się do biegania i będę mógł normalnie robić kilometry.

Czuję się dobrze, czasem coś mnie delikatnie łamie, ale generalnie jest w porządku. Palą mnie trochę stopy, bo zrobiły mi się pod spodem pęcherze. W poniedziałek długo biegłem w przemoczonych butach, bo była burza i na każdej stopie ma po 5-7 pęcherzy.

Całe szczęście, że Karolina pysznie gotuje, dzięki niej mam bardzo kaloryczne posiłki. Teraz właśnie jem kurczaka upieczonego na rożnie oraz koktajl z borówką i imbirem, a na trasę pakuję kanapki z nutellą.

Dobra, ruszam w trasę! Pozdrawiam wszystkich, trzymajcie kciuki i pchajcie moją kropkę!

[AKT.] Po godzinie 20 Romek dotarł do swojej ekipy, oczekującej na parkingu przy prowadzącej przez góry drodze Transalpine. Po południu "dołożył" kolejne 34 km, do tej pory pokonał zatem Łukiem Karpat ok. 275 km. W środę rano rusza na kolejny etap swojego niesamowitego wyzwania, o którym opowie na 10 TAURON Festiwalu Biegowym w Krynicy-Zdroju (6-8 września 2019). Spotkanie z Romanem Fickiem odbędzie się podczas Forum Sport-Zdrowie-Pieniądze. Już teraz zapraszamy!

A postępy Romana Ficka w Biegu Łukiem Karpat można śledzić TUTAJ.

Piotr Falkowski

zdj. Montis Studio


Przebiegł przez francuskie Alpy - w rekordowym tempie!

$
0
0

Padł nowy rekord pokonania francuskich Alp biegiem.

Co ciekawe, jego autorem nie jest biegacz górski ani ultramaratończyk. To nauczyciel ze szkoły podstawowej, który po prostu lubi góry. Z pomysłem zrobienia nowego rekordu nosił się od dłuższego czasu, ale dla kogoś, kto nie czuje się zaawansowanym biegaczem, było to spore wyzwanie, wymagające miesięcy przygotowań.

Roman Sophys - bo o nim mowa - biegał przed i po pracy. W sumie wychodziło po ok. 100 km tygodniowo, co jak na czekające go wyzwanie nie było imponującym wynikiem. Do pokonania miał bowiem 620 km i 40 000m przewyższeń. W głowie miał wynik swojego poprzednika Pascala Blanca, który w 2015 r. zrobił tę trasę w 172 godziny i 35 minut.

38-latek wyruszył na trasę 22 lipca, w towarzystwie ekipy supportującej. Miejscem startu był brzeg Jeziora Genewskiego w Thonon-les-Bains. Trasa pokrywała się ze szlakiem GR5 i wiodła przez Chamonix i Biancon do Nicei.

Francuzowi trafiły się akurat wyjątkowe upały. Zaczynał więc swój bieg w środku nocy i schodził z trasy na czas najwyższych temperatur. Ta strategia okazała się trafiona. Roman Sophys pojawił się w Nicei już 29 lipca. Przez Alpy przebiegł w 160 godzin i 44 minuty, znacząco poprawiając wynik Pascala Blanca.

Teraz szybki i wytrzymały nauczyciel zamierza wrócić do swojego codziennego życia. W wywiadach, udzielonych na mecie wyzwania wspominał, że ma jeszcze kilka niespodzianek w zanadrzu, ale szczegóły zachował dla siebie.

Profil facebook wyzwania: TUTAJ

IB


"Najtrudniejszy bieg świata". W Bhutanie szykują morderczą trasę by zwrócić uwagę na klimat

$
0
0

Przygotowania do tego biegu trwają już od kilku lat. Nic w tym jednak dziwnego. Pierwsza edycja Snowman Run ma być jednym z najtrudniejszym biegów na świecie.

Niewielu może pochwalić się ukończeniem trekingu na Snowman Trail, nie wspominając o bieganiu w tak nieprzyjaznym biegaczom miejscu. Tymczasem król Buthanu właśnie tam chce zorganizować bieg na dystansie 300 km. Jednocześnie organizator traktuje sprawę bezpieczeństwa ultramaratończyków bardzo poważnie. Regularnie na określonych odcinkach trasy odbywają się biegi kontrolne z udziałem wyłącznie miejscowych biegaczy.

Jednak Snowman Run ma być czymś więcej niż tylko wyjątkową przygodą w Himalajach i zwiedzaniem rzadko odwiedzanego Buthanu. Celem tej imprezy będzie poinformowanie międzynarodowej społeczności o skutkach zmian klimatycznych.

Niestety Bhutan zalicza się do miejsc, gdzie skutki działalności człowieka są namacalne. Jedno z najbiedniejszych - aczkolwiek również najszczęśliwszych - państw świata jest regularnie nawiedzane przez powodzie i traci swoje lodowce. Buthan dosłownie się roztapia, a wraz z kurczeniem się lodu i pokrywy śnieżnej, traci gatunki zwierząt i roślin oraz bezpieczeństwo mieszkających w pobliżu ludzi.

Bieg, który wystartuje 13 października 2020 r. jeszcze nie rozpoczął zapisów. Wiadomo jednak, że lista startowa będzie otwarta tylko dla elity ultramaratończyków górskich. Zarówno dystans jak i ukształtowanie terenu oraz wysokość trasy, nie sprzyjają nabywaniu doświadczenia. Oferują za to wyjątkowe doznania.

Bieg rozpocznie się w Gasa Dzong. Poprowadzi trasą na wysokości 5320m do doliny Bumthang. Na pokonanie całości dystansu organizatorzy przewidują ok. 5 dni. Jedną z atrakcji biegu ma być widok na najwyższy na świecie, niezdobyty dotychczas szczyt Gangkar Puensum (7570m n.p.m).

Niestety wysokość wpisowego i inne szczegóły organizacyjne nie zostały jeszcze ogłoszone. Działa już za to strona internetowa, rozpisano też konkurs na logo imprezy.

Strona imprezy:www.snowmanrun.org

IB



220 mil, 7 dni i 7 nocy bez łóżka. Brzmi dziwnie, ale cel jest szczytny

$
0
0

Na pierwszy rzut oka pomysł na ten bieg jest co najmniej dziwny i wygląda na próbę wyróżnienia się na siłę. Ale wyzwanie ma swój konkretny cel.

Niemal anonimowy biegacz z Wielkiej Brytanii - Jonathon Gibbs, ogłosił na obserwowanym zaledwie przez jedną osobę profilu twitter - jego pozostałe kanały społecznościowe cieszą się zdecydowanie większą popularnością, ale w tym wypadku postawił właśnie na twittera - że zamierza przebiec w 7 dni z Macclesfield do Londynu. W sumie 354 km.

Przy wnikliwym spojrzeniu na założenia tego projektu nabiera on jednak większego znaczenia. Jonathon biega od niedawna. W tym roku zaliczył swój pierwszy bieg ultra, a wyzwanie polegające na pokonywaniu 50 km dziennie będzie największym, jakie przed sobą postawił.

Ważny jest także cel, dla jakiego podejmuje się tej próby. Gibbs zapowiedział, że przez tydzień projektu będzie żył jak osoba bezdomna. Wraz z ogłoszeniem swojego pomysłu, Brytyjczyk rozpoczął zbiórkę pieniędzy dla organizacji Shelter, która wspiera zarówno bezdomnych, jak i osoby zagrożone bezdomnością. Oferuje prawną pomoc ludziom mieszkającym w lokalach niezapewniających podstawowych wygód. Jonathon będzie przez tydzień biegu nocował tak, jak osoby, którym chce pomóc.

Do sprawy Jonathon Gibbs podszedł poważnie. Swoją formę i zdrowie oddał w ręce trenera, a do biegania dołożył siłownię i inne aktywności. Początek wyzwania został wyznaczony na 24 października. 31 października Gibbs powinien być w Londynie, a na koncie jego zbiórki ma się wtedy znaleźć 1500 funtów. Na razie jest 50 funtów.

Profil wyzwania: TUTAJ

IB


Mocna lista startowa Mistrzostw Polski na 10 km w Gdańsku. Faworyt... niezmienny

$
0
0

„Bij mistrza” to hasło znane w każdej dyscyplinie sportu. Ale na tego zawodnika nikt nie znalazł jeszcze sposobu. Przynajmniej w Polsce i na tym dystansie. W najbliższy weekend Marcin Chabowski powalczy o siódmy tytuł mistrza kraju na 10 km. Mistrzostwa odbędą się w ramach 26. Biegu Św. Dominika w Gdańsku.

Zawodnik Pomeranii Szczecinek może pochwalić się imponującym bilansem. Na dziewięć rozegranych do tej pory edycji mistrzostw, złoto zdobywał aż sześciokrotnie (2010, 2011, 2013, 2015, 2017, 2018). Chabowskiego zabrakło w stawce jedynie trzy razy. Jak twierdzi biegacz, w jego sukcesach nie należy się dopatrywać żadnego sekretu. - Jest tylko ciężka i mądra praca treningowa, zdrowie w przygotowaniach oraz determinacja - zapewnia

W tym roku Marcin Chabowski znów jest głównym faworytem do złota. Jego rekord życiowy na 10 km to 28:55. Uzyskany został właśnie w Gdańsku, w 2011 roku. W tym roku biegacz z Wejherowa sięgał już po „mistrzowski pas” - wiosną w Warszawie został mistrzem kraju w maratonie.

7. ORLEN Warsaw Marathon dla Etiopczyka Regasy. Marcin Chabowski czwarty, ale ze złotem MP w maratonie! [WYNIKI, ZDJĘCIA]

"Moim marzeniem zawsze był maraton w Tokio". Marcin Chabowski: "W Warszawie będę walczył o igrzyska"

- Nie ukrywam, że czuję presję, ale to raczej normalne jak się wygrywało w Gdańsku w każdym starcie. Ja zawsze stawiam sobie jeden cel: zmęczyć się na tyle, ile mogę tego dnia, aby nie mieć do siebie później wyrzutów. I takie podejście staram się wpajać zawodnikom, którzy ze mną współpracują. Ja już nie muszę nic udowadniać, mogę tylko zdobyć kolejny medal, kolejny tytuł - mówi Marcin Chabowski, czwarty zawodnik ME w półmaratonie z 2016 roku.

… długa lista pretendentów

W zestawieniu zawodników z najlepszym medalowym dorobkiem na dystansie 10 km, drugie miejsce zajmuje Artur Kozłowski. Maratończyk z Sieradza zdobywał już sześć medali, z aż czego dwukrotnie złoto. W tym roku Artur może poprawić ten bilans, choć w rozmowie z nami tonuje nastroje. – Tylko nie pytaj mnie które miejsce zajmę – rzucił na dzień dobry.

Olimpijczyk z Rio dwukrotnie był mistrzem Polski na 10 km - w 2012 i 2014 roku. W Gdańsku najcenniejsze medale dawały mu wyniki 29:31 i 30:10. Jego rekord życiowy jest dużo lepszy - 29:05 z 2012 roku. Dodatkowo podczas Życiowej Dziesiątki w Krynicy Zdroju w 2013 roku Kozłowski pobiegł 27:49 (trasa choć atestowana, to nie spełnia wszystkich punktów regulaminu IAAF do zatwierdzania rekordów, tak jak choćby trasa Maratonu Bostońskiego czy Great North Run, który seryjnie wygrywa Mo Farah).

– Jadąc na zawody nigdy nie wyznaczam sobie celu. Nie mówię, że muszę wygrać z tym czy tamtym zawodnikiem. Trochę jak u skoczków narciarskich, staram się skupić tylko na sobie i na tym, żeby jak najlepiej się zaprezentować. Uważam, że jestem dobrze przygotowany. Ale to tylko sport i przed biegiem nie można rozdawać miejsc, ferować wyników. Na pewno będę walczył do samego końca, zobaczymy na co to pozwoli – podkreśla Artur Kozłowski.

– Uważam, że bieg (w Gdańsku – red.) będzie bardzo ciekawy. Stawka jest bardzo wyrównana, takie pomieszanie młodości i doświadczenia. Zobaczymy co weźmie górę – dodał zwycięzca Orlen Warsaw Marathon z 2016 roku.

O złoto MP na „dychę” znów ubiegać się będzie Szymon Kulka, który w swojej karierze był już mistrzem kraju na tym dystansie, w 2016 roku. Złoto dał mu rezultat 29:33. Rekord życiowy biegacza pochodzącego z gminy Ropa jest lepszy - 29:12. Podczas Życiowej Dziesiątki w 2013 roku Szymon uzyskał wynik 28:58.

Szymon wydaje się być w dobrej formie. Pod koniec lipca w Białogardzie uzyskał wynik 14:03.30 na 5000 m.

Stanąć na najwyższym stopniu podium MP to marzenie Arkadiusza Gardzielewskiego. Maratończyk ma w swoim CV aż pięć krążków MP na 10 km, z czego dwa srebrne i trzy brązowe. Pewnie część z nich oddałby za ten jeden najważniejszy. Ostatni raz na podium w Gdańsku Arkadiusz stawał w 2015 roku, zajmując trzecią lokatę.

Rekord życiowy zawodnika Sląska Wrocław to 29:14 z 2010 roku. Choć w 2017 roku w Gnieźnie pobiegł 28:55, to tego rezultatu nie w oficjalnych statystykach IAAF. Zawodnik zaczął współprace z trenerem Marczakiem i będzie to ich pierwszy poważny sprawdzian.

Na wysokie miejsce liczy ubiegłoroczny wicemistrz Polski - Adam Nowicki. To był pierwszy i jak do tej pory jedyny medal zawodnika MKL Szczecin w biegu ulicznym na 10 km. Jego rekord życiowy to 29:22 z 2016 r. z ł Poznania. W tym roku w Białogardzie podczas Mistrzostw Polski na 10 000 m Adam był czwarty, z rezultatem 29:22.49. Wcześniej zdobył cenny skalp, czyli brąz mistrzostw Polski w maratonie z życiówką 2:13:28.

– Drugi już byłem, w związku z tym będę robił wszystko, aby pobiec dobry bieg i poprawić swój zeszłoroczny wynik. Pierwszy miesiąc treningu do drugiej części sezonu, po okresie roztrenowania, przebiegł zgodnie z planem. Optymalną formę planuję na październik, mimo to na MP w Gdańsku chcę ścigać się na wysokim poziomie – zapowiada Adam Nowicki. – Ponad 40 zakrętów na trasie i jak to zazwyczaj bywa, wysoka temperatura, raczej nie będą ułatwiały nam zadania. Jednak biorąc pod uwagę rywali, sadzę, że będzie ciekawie – dodaje nasz rozmówca.

Stawkę większą niż... w zeszłym roku, gdy zgłoszonych było 28 zawodników, będzie chciał sprawdzić Tomasz Grycko - aktualny wicemistrz Polski w biegu na 10 000 m z Białogardu i mistrz kraju w biegach przełajowych. Oficjalny rekord życiowy biegacza z Pomorza na 10 km to 29:40 – z Gdańska z 2016 r., jednak trzeba przypomnieć, że w tym roku w Warszawie Tomasz wygrał Bieg Oshee z czasem 29:30.

Triumfy Polaków w Biegu OSHEE 10 km! [ZDJĘCIA]

W dorobku biegacz Blizy Władysławowo ma 2 medale na „dychę” – srebro i brąz. Rok temu stanął na najniższym stopniu podium, tracąc 27 sekund do Marcina Chabowskiego.

Na liście startowej gdańskich MP są też zwycięzcy niedawnego Biegu Powstania Warszawskiego: Emil Dobrowolski (10 km) i Kamil Jastrzębski (5 km). Pierwszy z wymienionych już raz zdobywał medal MP na 10 km w 2014 roku i był to brąz.

Pobiegnie też ubiegłoroczny zwycięzcą historycznej imprezy ze stolicy, młody Kamil Karbowiak, który wpisany ma rekord życiowy 31:05. Podczas wspomnianego Biegu OSHEE w Warszawie uzyskał o wiele lepszy czas – 29:33.

W mistrzostwach weźmie udział blisko 35 zawodników. Jednak realne szanse na medal ma tylko kilku z nich. Część jedzie do Gdańska powalczyć o rekordy życiowe, bo będzie z kim biegać. By móc zgłosić się do mistrzostw, trzeba było udokumentować swoje wyniki, w których musiał się znaleźć rezultat poniżej 39 minut.

Dla niektórych kibiców niespodzianką może być nieobecność w stawce Roberta Głowali, który w tym sezonie łamał już 14 minut na 5000 m. Jak się dowiedzieliśmy, zawodnik Wilgi Garwolin przygotowuje się do Drużynowych Mistrzostw Europy w Bydgoszczy, na które otrzymał powołanie.

10. Mistrzostwa Polski w Biegu Ulicznym na 10 km odbędą się podczas 26. Międzynarodowego Biegu św. Dominika. Oprócz biegu open elity i mistrzostw Polski, w programie wydarzenia są też biegi dla kobiet i mężczyzn na 5 km oraz charytatywny prolog Goń św. Dominika. Start biegu na 10 km o 17:30.

Dla zwycięzców przewidziano atrakcyjne nagrody. W biegu open nagradzanych jest pierwsze pierwszych 20 miejsc; zwycięstwo premiowane jest 6 tys zł. Dodatkowo przewidziano liczne premie czasowe. Za złoty medal mistrzostw Polski z czasem poniżej 30 minut można otrzymać 2 tys. Złoto z wynikiem powyżej 30 minut to o 500 zł niższe honorarium. Jest więc o co walczyć.

Pełna lista startowa 10. Mistrzostwa Polski w Biegu Ulicznym na 10 km: TUTAJ

RZ


Julien Wanders pobiegnie w Polsce!

$
0
0

To nie spóźniony żart primaaprilisowy, a rzeczywistość. Rekordzista świata i Europy w półmaratonie Julien Wanders znalazł się w składzie Szwajcarii na Drużynowe Mistrzostwa Europy, które w sierpniu odbędą się w Bydgoszczy. To będzie jego pierwszy start nad Wisłą.

Warto wybrać się na stadion im. Zdzisława Krzyszkowiaka nie tylko dla polskich gwiazd, ale też po to żeby zobaczyć w akcji jednego z najbardziej utalentowanych europejskich biegaczy długodystansowych. Młody Szwajcar na koncie ma wiele rekordów, a życie przypomina scenariusz filmu.

O zaledwie 23-letnim zawodniku głośno zrobiło się w ubiegłym roku w Barcelonie, gdy pobiegł półmaraton w Barcelonie w 60:09, bijąc rekord Europy młodzieżowców. Nim powitał rok 2019 poprawił jeszcze rekord Europy seniorów w biegu na 10 km (27:25). Później... poszedł za ciosem i poprawił rekord Europy w półmaratonie (59:13). Oba ostatnie rekordy odebrał słynnemu Brytyjczykowi Mo Farahowi.

Do tego imponującego dorobku Wanders dołożył jeszcze rekord świata na 5 km w Monako (13:29), choć tu pomogły mu nieco zmienione przepisy IAAF. Wcześniej oficjalne rekordy globu na tym dystansie nie uznawane.

Na bieżni Szwajcar biega jeszcze szybciej - 13:13.84. Jest to piąty rezultat na Starym Kontynencie w tym roku. W Bydgoszczy Wanders będzie jednym z faworytów tej konkurencji.

Jako młody chłopak Julien Wanders był zafascynowany dominacją biegaczy z Afryki. Dlatego w wieku 18 lat postanowił zmienić swoje życie i wyjechał trenować do Kenii. Teraz spędza tam większość czasu. Należy do znanej grupy NN Runinning Team, w której jest też m.in. rekordzista świata w maratonie Eliud Kipchoge.

Drużynowe Mistrzostwa Europy to jedna z niewielu okazji, by zobaczyć „na żywo” Juliena Wandersa. W Polsce nie ma dużych mityngów, gdzie rozgrywane są biegi na 5000 m, a imprez we Wrocławiu, Piasecznie czy Białogardzie nie stać na zaproszenie zawodnika takiego kalibru. Pewną szansą jest jeszcze jego występ Szwajcara podczas mistrzostwa świata w półmaratonie w Gdyni, jednak będzie to rok olimpijski, a Wanders ma już minimum na dystansie 10 000 m (wynik 27:17.29 jest jednocześnie rekordem kraju)

Skład Reprezentacji Polski na Drużynowe Mistrzostwa Europy jeszcze nie został ogłoszony, ale według naszych informacji w biegu na 5000 m wystąpić mają Robert Głowala, z najlepszym wynikiem w karierze 13:59.91, oraz Paulina Kaczyńska z życiówką 15:29.67. Każdy kraj może wystawić maksymalnie 50 zawodników (25 kobiet i 25 mężczyzn). Zwycięzcy danej konkurencji otrzymują po 12 pkt.

8. Drużynowe Mistrzostwa Europy odbędą się w dniach 9-11 sierpnia stadionie im. Zdzisława Krzyszkowiaka w Bydgoszczy. Zawodnicy będą rywalizować w 20 punktowanych konkurencjach. Przypomnijmy, ze dwa lata temu we francuskim Lille Polska zajęła drugie miejsce w Superlidze, przegrywając tylko z Niemcami.

RZ


Znamy trasę 41. PZU Maratonu Warszawskiego

$
0
0

Tradycyjnie w ostatnią niedzielę września biegacze zmierzą się z dystansem 42 kilometrów i 195 metrów. W ramach imprezy odbędzie się także Bieg na Piątkę oraz Bridgestone Sztafeta Maratońska, podczas której biegacze będą mogli spróbować swoich sił w trzyosobowych zespołach – informuje Fundacja Maraton Warszawski w komunikacie prasowym.

Trasa 41. PZU Maratonu Warszawskiego nie zmieni się znacząco względem zeszłorocznej edycji, dzięki czemu biegacze pobiegną ulicami w samym sercu Warszawy z całą gamą atrakcyjnych lokalizacji.

Tradycją stało się już miejsce startu, który znajdować się będzie na ul. Konwiktorskiej w okolicy stadionu Polonii, skąd biegacze będą zmierzać w kierunku Placu Wilsona, a następnie wzdłuż Wisły na Most Gdański i Pragę Północ. Dalej maratończycy pobiegną do Mostu Świętokrzyskiego, aby wrócić na lewobrzeże i udać się w kierunku Łazienek Królewskich.

Maratończycy będą mieli okazję przebiec przez najpiękniejszy fragment Traktu Królewskiego: ul. Belwederską przez Plac Trzech Krzyży, Rondo de Gaulle’a i Nowy Świat aż do Placu Zamkowego. Następnie pobiegną na północ, a później Mostem Gdańskim ponownie udadzą się na Pragę, skąd ponownie Mostem Świętokrzyskim wrócą do centrum, aby ulicą Dobrą i Wybrzeżem Gdańskim skierować się w stronę mety zlokalizowanej przy Multimedialnym Parku Fontann.

(kliknij w grafikę by powiększyć)

– Zeszłoroczna trasa maratonu spotkała się z bardzo pozytywnym odbiorem uczestników oraz kibiców, którzy ponownie będą mieli możliwość spotkania swoich faworytów kilkukrotnie podczas biegu – mówi Marek Tronina, dyrektor 41. PZU Maratonu Warszawskiego.

W ramach 41. PZU Maratonu Warszawskiego odbędą się także biegi towarzyszące: Bieg na Piątkę oraz Bridgestone Sztafeta Maratońska. To doskonała okazja dla mniej zaawansowanych biegaczy, aby poczuć klimat niezwykłego wydarzenia. Tysiące kibiców, doping na trasie, wspólne miasteczko biegowe i start z tysiącami biegaczy dają niezwykły ładunek energii i motywacji. To chwile, które na długo zapiszą się w pamięci.

Równolegle z maratonem odbędzie się Bridgestone Sztafeta Maratońska. Tegoroczne wydarzenie pozyskało partnera tytularnego. Trzyosobowe zespoły podzielą między sobą dystans maratonu: pierwsza zmiana będzie miała do pokonania około 14 kilometrów, druga – około 10 kilometrów i ostatnia – około 18 kilometrów. Strefy zmian będą zlokalizowane w niedalekim sąsiedztwie startu i mety, co ułatwi organizację zmian zespołom.

Bieg na Piątkę

Organizator przedstawił także trasę Biegu na Piątkę. Biegacze wystartują 30 minut po maratończykach o godzinie 9:30. Zarówno start jak i meta będą znajdowały się w tych samych lokalizacjach, co maratończyków.

Trasa przebiegać będzie wzdłuż ulicy Adama Mickiewicza aż do Placu Wilsona. Tam czekać będzie na biegaczy zbieg ulicą Zygmunta Krasińskiego na Wybrzeże Gdańskie tak, aby na 3. kilometrze znaleźć się na Wisłostradzie wzdłuż której biegacze dobiegną do mety zlokalizowanej na wysokości Parku Fontann. Organizacja startu całą szerokością ulicy Konwiktorskiej, blisko kilometrowy zbieg w połowie dystansu oraz długa prosta na ostatnich dwóch kilometrach sprawi, że będzie to jedna z najszybszych „piątek” w stolicy.

(kliknij w grafikę by powiększyć)

POBIEGNIJ CHARYTATYWNIE!

Zachęcamy wszystkich uczestników do wybrania charytatywnej ścieżki rejestracji w ramach akcji #BiegamDobrze. Każdy z chętnych utworzy indywidualną zbiórkę pieniędzy na wskazaną przez siebie organizację charytatywną. Zaangażuj rodzinę i znajomych, a kiedy na koncie swojej internetowej zbiórki uzbierasz kwotę minimalną, otrzymasz numer startowy od wspieranej organizacji. Dzięki temu na mecie będziesz mógł cieszyć się podwójnym zwycięstwem! Ta forma rejestracji będzie dostępna dla chętnych w 41. PZU Maratonie Warszawskim, Biegu na Piątkę oraz Bridgestone Sztafecie Maratońskiej.

W zeszłym roku uczestnicy wszystkich biegów w ramach PZU Maratonu Warszawskiego zebrali ponad 600 tysięcy złotych na cele dobroczynne.

Strona imprezy i zapisy na wszystkie konkurencje imprezy:http://pzumaratonwarszawski.com

źródło: Fundacja Maraton Warszawski


MŚ bez Caster Semenyi? Sąd zmienia zdanie

$
0
0

Złota medalistka z Londynu w biegu na 800 m może nie obronić swojego tytułu. Po raz kolejny sąd zmienił decyzje w sprawie Caster Semenyi. Biegaczka jednak nie składa broni i zapowiada dalszą walkę o swoje prawa.

Jeszcze w czerwcu wydawało się, że dwukrotna mistrzyni olimpijska dopnie swego i będzie mogła występować w swojej koronnej konkurencji. Wszystko dlatego, że Federalny Sąd Najwyższy w Szwajcarii uwzględnił jej odwołanie od wyroku Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w sprawie zawodniczek z DSD i tymczasowo zawiesił przepisy.

Szwajcarski sąd zawiesił wyrok CAS w sprawie Caster Semenyi

Był to jednak tylko chwilowy triumf w tej prawno-sądowej batalii pełnomocników obu stron. Decyzja Szwajcarów umożliwiła Semynyi start na 800m podczas mityngu Diamentowej Ligi Prefontaine Classic, gdzie wygrała z wynikiem 1:55.70. Zresztą Semenya i tak miała pobiec w Palo Alto, tyle że na 3000 m. Jeszcze przed wprowadzeniem nowych zasad - 8 maja, zawodniczka z RPA nabiegała na 800m wynik 1:54.98, zostając liderką światowych list.

IAAF złożyło odwołanie do Federalny Sąd Najwyższego Szwajcarii, które zostało rozpatrzone pozytywnie. Szwajcarzy uchylili własną decyzję. Obrończyni Semeniy wyraźnie dała do zrozumienia, że sprawa wróci na wokandę. Samo IAAF skomentuje sprawę dopiero po przedstawieniu uzasadnienia.

Zgodnie z nowymi przepisami IAAF dot. rywalizacji zawodniczek dotkniętych hiperandrogenizmem (podwyższonym poziomem testosteronu w organiźmie), jeśli Caster Semenya chce startować na dystansach od 400 m do 1 mili (1609 m) musi poddać się kuracji farmakologicznej. Ona sama wyraźnie się temu sprzeciwia. Niewykluczone jednak, że podczas MŚ wystartuje na innym, dłuższym dystansie, np. 5000 m.

Caster Semenya ma w swoim dorobku trzy medale MŚ. Pierwszy zdobyła już w wieku 18 lat, w 2009 roku, bijąc rekord kraju - 1:55.45. Wtedy pojawiły się pierwsze podejrzenia dotyczące jej organizmu. Wkrótce została zgłoszona do badania płci. Po roku dopuszczono ją do znów do startów. W 2011 roku Semenya zdobyła drugi złoty medal mistrzostw świata.

Mistrzostwa Świata w Lekkiej Atletyce odbędą się w dniach 28 września - 6 października w katarskiej Dosze.

RZ


Biegacz wśród nominowanych do nagrody “Endurance Fundraiser of the Year”

$
0
0

Na największej platformie służącej charytatywnym zbiórkom funduszy w Wielkiej Brytanii jednocześnie trwa prawie milion akcji. Każda jest ważna, każda może uratować komuś życie lub przynajmniej poprawić jego jakość i przynieść ulgę w chorobie. Nic dziwnego, że autorzy charytatywnych zbiórek próbują zrobić coś wyjątkowego i wyróżnić się na tle innych. Nie brakuje więc biegów na boso, z lodówką na plecach, w przebraniu albo z noclegiem pod gołym niebem.

Nielicznym udaje się jednocześnie zrealizować swoje marzenie, zostać zauważonym i zebrać znaczącą sumę na wybrany przez siebie cel. Co roku, spośród wszystkich, którzy spróbowali tego dokonać, serwis Just Giving wybiera kwestarzy roku, w różnych kategoriach. Dla tych, którzy łączą zbiórki z wysiłkiem fizycznym przewidziana jest kategoria „Endurace Fundraiser of the Year”.

W tej chwili lista nominowanych została zawężona do trzech osób, a wśród nich znalazł się biegacz, którego trudno będzie pobić. Nick Butter od 565 dni realizuje swój rekordowy pomysł pokonania dystansu maratonu w każdym kraju świata. Za sobą ma już ponad 80% państw. Brytyjczyk ma też na koncie kilka przepychanek z władzami, problemy wizowe, guzów na głowie, infekcję nerek, zatrucie pokarmowe, pogryzienie przez psa, do tego... 8 rekordów świata, nowych przyjaciół i niezapomniane wrażenia.

W tych dniach Nick Butter biega na Bali, a jego zbiórka funduszy przynosi imponujące wyniki. Na konto organizacji, wspierającej chorych na raka prostaty wpłynęło już ponad 40 000 funtów.

Gdy Brytyjczyk zakończy swój wyczyn, będzie pierwszym biegaczem na świecie, który przebieg maraton w każdym kraju na świecie!

Fanpage projektu "Running The World 196":TUTAJ

IB


Wrocławski Bieg Niepodległości – nowość w kalendarzu imprez

$
0
0

11 listopada tego roku, w 101. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości, na sportowej mapie kraju zagości nowa impreza: Wrocławski Bieg Niepodległości.

– Chcemy umożliwić celebrowanie Dnia Niepodległości z uśmiechem, ale i grymasem przyjemnego zmęczenia na twarzach uczestników, dodając do tego szczyptę sportowej rywalizacji – mówi Wojciech Gęstwa, dyrektor biegu.

– Wiemy, że wielu Polaków przeżywa rocznicę odzyskania niepodległości w sposób łączący należytą powagę i szacunek z wesołością i radością z prawdziwej wolności. Wrocław nie bez przypadku jest nazywany „Miastem spotkań”. Podczas biegu, wspaniała wspólnota zawodników na pewno porwie swoją energią także widzów i kibiców – tak byśmy wszyscy mogli razem świętować dokładnie 101 lat po 11 listopada 1918 – dodaje Gęstwa.

Trasa biegu zostanie wytyczona w samym sercu miasta, ze startem i metą na wrocławskim Rynku. Dystans, który zawodnicy będą pokonywać wyniesie 10 km. Limit uczestników ustalono na 3000 biegaczy, start zaplanowano na godzinę 17:00. Podczas pokonywania trasy, na zawodników będą czekały również dodatkowe atrakcje.

Data zapisów do Wrocławskiego Biegu Niepodległości również jest znacząca dla historii Polski: chętni będą mogli się zapisywać od 1 sierpnia. Możliwość zgłoszeń zostanie otwarta dokładnie o godzinie 11:11.

Wrocławski Bieg Niepodległości w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

źródło: Organizator



Tatranská Šelma Vertical, czyli zwykły bieg alpejski. "Organizator przesadził". Polacy rozczarowani

$
0
0

Z pogodą w górach nie ma żartów. Wie o tym zapewne każdy, kto biega lub wędruje po szlakach. Aura czasem nawet w ciągu kilkunastu minut potrafi zmienić się o 180 stopni. Szczególnie niebezpieczne są górskie burze, powodujące nawet zagrożenie życia.

Pisaliśmy ostatnio o tragedii, do której doszło w północnych Włoszech, gdzie podczas biegu Südtirol Ultra Skyrace życie straciła rażona piorunem zawodniczka z Norwegii.

Tragedia na zawodach we włoskich Alpach. Biegaczka z Norwegii zginęła od pioruna

Ostrożność organizatorów biegów jest całkowicie zrozumiała, a wręcz godna pochwały. Czasami jednak... wydaje się posuwać za daleko. Takie jest zdanie wielu uczestników ostatniego Tatranská Šelma Verticalu w słowackich Tatrach Wysokich.

Trasa biegu zorganizowanego już po raz ósmy ma 7,5 km długości i blisko 1500 m w pionie, a wiedzie ze Starego Smokowca na Sławkowski Szczyt o wysokości 2452 m n.p.m. Drogowskazy dla turystów podają ponad 5-godzinny czas wejścia na górę, biegacze mieli na to limit niespełna 2 godzin...

Zaniepokojeni prognozami o możliwej burzy organizatorzy o ponad połowę skrócili trasę biegu, kilka minut przed startem komunikując zawodnikom, że będą się ścigali jedynie do Maksymilianki, galeryjki widokowej na wysokości ok. 1500 m n.p.m. Z blisko półtora kilometra przewyższenia została jedna trzecia, a wymagający wertikal stał się ledwie sprinterskim biegiem alpejskim.

– Jestem zawiedziona, uważam, że decyzja była zbyt pochopna – powiedziała nam Kinga Kwiatkowska. – Rozumiem, że ma być bezpiecznie, ale warunki pozwalały na zawody – dodała zawodniczka Salco Garmin Teamu.

Problem bowiem w tym, że już pół godziny przed startem w Starym Smokowcu przestało nawet padać, a jeśli brać prognozy poważnie, to zapowiadały one potencjalną burzę dopiero około godziny 11. Nawet najwolniejsi zawodnicy musieli osiągnąć szczyt ponad pół godziny wcześniej, bo wyśrubowany limit na pokonanie trasy wynosi 1 godzinę i 54 minuty, a start wyznaczono na 8:30. Gdyby burza rzeczywiście przyszła, byliby oni już znacznie niżej, wracając na miejsce startu.

Rozgoryczenie zawodników spotęgował fakt, że prognozy były znane już 2 dni wcześniej i od czwartku się nie zmieniły. – Czy decyzja o skróceniu trasy, jeśli już musiała zapaść, nie mogła być podjęta wcześniej niż 3 minuty przed startem i zakomunikowana uczestnikom? Przejechałam 500 kilometrów, żeby w efekcie pobiec niespełna 3,5 kilometra – pyta Kinga Kwiatkowska, mieszkająca w Radkowie w Górach Stołowych.

Kinga ma duży sentyment do biegania w słowackich Tatrach, przed rokiem wygrała Tatranską Šelmę Ultra organizowaną przez tę samą ekipę. W tym roku nie broni tytułu, bo w terminie imprezy startuje w Biegu Ultra Granią Tatr. Chciała więc chociaż namiastki – czyli Šelma Verticalu na Sławkowski Szczyt. – Lubię czasami zmierzyć się z wertikalem, który biegnę na najwyższych obrotach i jest dla mnie cholernie niewygodny, gdzie ból i cierpienie towarzyszą od samego startu – mówi Kwiatkowska.

Zdanie rodaczki podziela Piotr Biernawski, który przed rokiem wygrał Tatranská Šelma Vertical w klasyfikacji 40+ (mężczyźni ścigają się na Sławkowski Szczyt w dwóch kategoriach: do 40 lat i powyżej tego wieku). Chciał powtórzyć sukces, ale... – Dla mnie te 3,5 kilometra to była rozgrzewka, miałem się porządnie ścigać dopiero powyżej Maksymilianki. Tymczasem tam, gdzie miał się zacząć wyścig, organizatorzy zrobili metę – mówi biegacz z Nowego Targu.

Zwycięzca Drużynowego Biegu 7 Dolin na Festiwalu Biegowym w Krynicy w 2018 r. też zżyma się na decyzję organizatorów. – W momencie startu pogoda się wyklarowała i nic już nie wskazywało na burzę. W ubiegłym roku warunki były znacznie gorsze, a Słowacy puścili bieg. Tym razem nagle się przestraszyli – mówi.

Piotra spotkaliśmy na zejściu ze Sławkowskiego Szczytu, bo Biernawski, po osiągnięciu mety, nie odmówił sobie przyjemności wdrapania się biegiem na samą górę - już, oczywiście, poza konkursem i na własną odpowiedzialność. Tak zrobiła zresztą spora grupa zawodników uczestniczących w Šelma Verticalu.

A burzy nie było żadnej, ani o godzinie 11, ani później. Nie było nawet deszczu. Przez całe wejście na Sławkowski Szczyt (nam zajęło to nieco ponad 2 godziny i kwadrans) mżyło tylko leciutko przez może 10 minut...

– Bardzo krótki dystans spowodował, że pobiegłem słabiutko – skomentował Piotr Biernawski. Żadnym pocieszeniem nie było dla niego to, że mimo wszystko stanął na podium zajmując drugie miejsce w „weteranach”. – W open byłem dopiero 19, w życiu chyba nie zająłem tak dalekiego miejsca! – skwitował pół żartem, pół serio.

Piotr wziął jednak wynik „na klatę”. – Nie ma dla mnie usprawiedliwienia! Porównałem czasy i rok temu, mimo że na Maksymiliance była dopiero jedna trzecia wspinaczki, miałem czas o minutę lepszy niż teraz na mecie. A wtedy przecież dopiero się rozpędzałem – podsumował Biernawski.

Na podium stanęła także Katarzyna Frączysta z Kościeliska, trzecia w biegu kobiet. Kinga Kwiatkowska zajęła szóste miejsce, o jedno niższe od Agnieszki Krowickiej.

W sumie, pośród blisko 200 uczestników Tatranská Šelma Verticalu, było 20 biegaczy z Polski.

Piotr Falkowski

zdj. autor, Tatranská Šelma


8 TATRANSKÁ ŠELMA VERTICAL 2019

kobiety (ukończyło 30 zawodniczek):
1. Marianna Jagerčíková (SVK) - 25:53 min.
2. Eszter Ősi (HUN) - 27:34
3. Katarzyna Frączysta (POL) - 28:16
...
5. Agnieszka Krowicka (POL) - 28:25
6. Kinga Kwiatkowska (POL) - 28:52
20. Kina Pachura (POL) - 34:18
25. Justyna Boczkowska (POL) - 35:43

mężczyźni (ukończyło 106 zawodników):
1. Jozef Hlavco (SVK) - 21:03
2. Andrej Paulen (SVK) - 21:06
3. Miroslav Hraško (SVK) - 21:35
...
10. Andrzej Pradziad (POL) - 23:18
25. Rafał Jura (POL) - 26:06
29. Jerzy Kałuża (POL) - 26:32
30. Łukasz Zdanowski (POL) - 26:40
39. Grzegorz Kubaczka (POL) - 27:23
54. Sławomir Kaźmierczak (POL) - 29:07
67. Łukasz Wójcik (POL) - 30:03
90. Michał Kaźmierczak (POL) - 32:47
92. Radosląw Południuk (POL) - 32:56
102. Krzysztof Michalik (POL) - 36:13

mężczyźni 40+ (ukończyło 57 zawodników):
1. Ján Ďurmek (SVK) - 22:29
2. Piotr Biernawski (POL) - 24:38
3. Filip Žajdlík(CZE) - 24:58
...
9. Zbigniew Jaworski (POL) - 27:39
31. Remigiusz Wruk (POL) - 31:34
34. Michał Piorecki (POL) - 31:57
54. Paweł Pawłowski (POL) - 37:19



 

Mistrz Europy w maratonie odpuszcza MŚ w Dosze

$
0
0

Belg Koen Naert, niespodziewany złoty medalista z Berlina z 2018 roku postanowił zrezygnować z udziału w mistrzostwach globu, które już za niecałe dwa miesiące wystartują w stolicy Kataru. Ale nie będzie się lenił - ma wybrać któryś z komercyjnych maratonów.

Ze względu na warunki pogodowe po raz pierwszy w historii mistrzostw świata bieg maratoński wystartować ma minutę przed północą. Takie atrakcje, choć zwykle cieszą biegaczy amatorów, to jednak nie przyciągają zawodników elity. Zwłaszcza jeśli chodzi o biegaczy z Europy.

Ze startu zrezygnowała też m.in. nasza Karolina Nadolska, choć wypełniła minimum PZLA na imprezę – 2:31:00). Dla doświadczonej zawodniczki priorytetem są przyszłoroczne dla igrzyska w Tokio. Zresztą jak mówiła z rozmowie z naszym portalem „w Katarze będą panowały zbyt trudne warunki, żeby wystawiać organizm na tak ekstremalną próbę”.

"Mam apetyt na więcej!" Karolina Nadolska, pierwsza Polka z minimum olimpijskim w maratonie

Podobnego zdania najwyraźniej jest Koen Naert, legitymujący się życiówką 2:07:39 z tego roku z Rotterdamu. Zawodnik w rozmowie z lokalnymi mediami powiedział, że mimo iż bieg będzie rozgrywany nocą to spodziewa się upału. W tym okresie średnia miesięczna temperatura w katarze to aż 32 stopnie.

Wraz z ogłoszeniem decyzji przez Belga, ruszyły spekulacje nt. jesiennego startu biegacza. Póki co pobiec ma na 10 km w Lokeren.

Ze startu w mistrzostwach świata zrezygnował również rekordzista Belgii w maratonie Bashir Abdi (2:07:03 z Londynu). Brał on jeszcze pod uwagę start na 10 000 m, bo na tym dystansie jest wicemistrzem Europy z 2018 roku, postanowił jednak przygotować się do któregoś z dużych maratonów. Pobiegnie w Amsterdamie lub Chicago. Najważniejszą imprezą ma być dla niego start w Tokio w 2020 roku.

Przypomnijmy, że w Doha zabraknie też największej gwiazdy światowego maratonu Kenijczyk Eliuda Kipchoge przygotowuje się do drugiej próby złamania dwóch godzin w maratonie. Z kolei Brytyjczyk Mo Farah i Amerykanin Galen Rupp zmierzą się w październiku w Chicago.

Swoją elitę kompletuje Berlin. Zawody w stolicy Niemiec odbędą się w nocy z 27 na 28 września, czyli dzień przed maratonem kobiet w Dosze. Panowie wystartują w nocy z 5 na 6 października.

Maraton Berliński 2019 bez wielkiego tenora, za to z kwartetem

Tytułów w Dosze powinni bronić Kenijczyk Geoffrey Kirui, który znalazł się w składzie reprezentacji swojego kraju na katarską imprezę, oraz reprezentantka Bahrajnu Rose Chelimo.

RZ


25. ORLEN Maraton Solidarności - ostatnie dni zapisów

$
0
0

Już 5 sierpnia 2019 kończą się zapisy online na jubileuszowy, 25. ORLEN Maraton Solidarności w Trójmieście. Są jeszcze pakiety startowe na imprezę.

Tylko do 5 sierpnia można dokonać opłaty rejestracyjnej w wysokości 99 zł. Osoby zapisane, bez dokonanej opłaty prosimy o pilne uregulowanie wpisowego. Po 5 sierpnia zgłoszenia nie będą przyjmowane. W wyjątkowych przypadkach będzie można się zgłosić w Biurze Zawodów 13 i 14 sierpnia 2019 – opłata startowa w tych dniach wynosi 150 zł.

Jubileuszowa, 25. edycja ORLEN Maratonu "Solidarności" już 15-go sierpnia. Uczestnicy zmierzą się z dystansem 42,195 km, pokonując trasę z Gdyni, przez Sopot, do Gdańska. Zafiniszują pod fontanną Neptuna na Długim Targu.

Medale dla zawodników już są gotowe. Na awersie znajdą się charakterystyczne motywy Trójmiasta. Na rewersie jubileuszowa cyfra 25, logotypy miast gospodarzy i oczywiście miejsce na grawerunek czasu w jakim zostanie ukończony maraton. Stanowisko grawerskie będzie się znajdowało w miasteczku maratońskim, które w tym roku zostanie przeniesione na teren Pałacu Młodzieży im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku , około 200 metrów od linii mety.

Prezentujemy także koszulkę, którą otrzymacie w pakiecie startowym.. Jak przystało na jubileusz mocno wyeksponowano cyfrę 25. To już ćwierć wieku, odkąd ta impreza zaistniała na trójmiejskich ulicach. W tym roku na plakatach, banerach i ulotkach prezentujemy charakterystyczne elementy miast, przez które przebiega maraton. Podobny motyw znajdziecie na koszulce.

Tym, którzy juz startowali w poprzednich edycjach, nie trzeba przypominać jak wyjątkowa jest meta na Długim Targu. Nie bez powodu ten trójmiejski maraton jest oblegany przez biegaczy z zagranicy. To najbardziej międzynarodowy maraton w Polsce.

Trasa tegorocznego biegu pozostaje bez zmian. Można się z nią zapoznać tutaj. W tej edycji w osiągnięciu odpowiedniego czasu na mecie pomogą wam wykwalifikowani pacemakerzy, którzy poprowadzą zawodników na czas: 3:15 - 3:30, 3:45, 4:00, 4:15, 4:30.

ODBIÓR PAKIETÓW STARTOWYCH

Odbiór pakietu startowego jest możliwy tylko w Biurze Zawodów, które będzie czynne w dniach:

  • 13.08.2019 r (wtorek) i 14.08.2019 r (środa) w Sali BHP ul. Doki 1 budynek 131 A w Gdańsku obok Europejskiego Centrum Solidarności
  • 13.08.2019 r (wtorek) – 11.00 – 19.00
  • 14.08.2019 r (środa) - 11.00 – 19.00
  • oraz w dniu 15.08.2019 r (czwartek) w Gdyńskim Centrum Sportu w Gdyni start od strony Al. Piłsudskiego od 6.30 – 8.30

W tym roku po raz kolejny będzie można bezpłatnie odwiedzić Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku 13-go i 14-go sierpnia 2019 – we wtorek i środę przed XXV ORLEN Maratonem Solidarności. Na hasło "Maraton Solidarności" do muzeum będzie mógł wejść każdy, kto zechce w tych dniach odwiedzić to szczególne miejsce.

Istnieje możliwość skorzystania z bezpłatnego noclegu na hali w Gdyńskim Centrum Sportu. Należy przy rejestracji zaznaczyć chęć skorzystania i zabrać karimatę. Specjalną ofertę dla zawodników przygotowały też hotele Haffner w Sopocie i Numer One w Gdańsku.

Serdecznie zapraszamy, by pakiety odbierać wcześniej. Warto zaplanować sobie dłuższy pobyt w Trójmieście i skorzystać także z innych licznych atrakcji w Gdańsku, Sopocie i Gdyni.

Zapraszamy!

25. ORLEN Maraton Solidarności w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

Źródło: Organizator


„Wygrałem z potworem w mojej głowie“. Krystian Ogły podsumowuje swój start w Badwater

$
0
0

Krystian Ogły, pierwszy Polak, który skompletował 12 oryginalnych biegów cyklu Ultra-Trail World Tour, zadebiutował w ultramaratonie Badwater w Dolinie Śmierci w Stanach Zjednoczonych. Pomimo kontuzji, dystans 217 km pokonał w czasie 33 godzin i 56 minut, co dało mu 23. miejsce wśród 79 sklasyfikowanych zawodników. Tym samym Krystian Ogły został ósmym Polakiem, który ukończył bieg uznawany za najtrudniejszy ultramaraton na świecie.

Badwater pod wieloma względami wyróżnia się na tle innych biegów długodystansowych: ze względu na liczbę uczestników jest biegiem kameralnym, na trasie nie ma żadnych punktów odżywczych, dlatego bardzo ważna jest logistyka i dobrze funkcjonujący zespół supportujący.

Sędziowie w kilku miejscach ręcznie spisują czas. Trasa nie jest oznaczona – w większości dystansu jest to jedna droga, którą należy podążać. Jednak największym wyzwaniem dla uczestników biegu są ekstremalne temperatury, przekraczające nawet 50 stopni Celsjusza.

– Pokonanie ultramaratonu, zakodowanego w mojej głowie jako Everest biegania daje dużo satysfakcji. Zwłaszcza, że do samego końca nie było wiadomo jak się to wszystko skończy – wspomina Krystian Ogły.

– Po ok. 50 km złapałem kontuzję stawu skokowego i od tego momentu bieg stał się dla mnie przeprawą przez piekło. Dodatkowo, dużą trudnością była trasa, w całości prowadząca drogą asfaltową. W godzinach południowych i popołudniowych ciepło skumulowane i odbite od asfaltu dawało się mocno we znaki. Na koniec zaskoczyło mnie, jak strome podejście prowadzi do mety. Byłem już tam potwornie zmęczony i ten odcinek pokonywałem resztką sił. Ten bieg zapamiętam jako najtrudniejsze wyzwanie, z jakim kiedykolwiek się zmierzyłem”.

Podczas biegu w ekstremalnych kalifornijskich temperaturach, Krystian korzystał m.in. z koszulki F.K.T. II z kolekcji marki Columbia, zawierającą szereg technologii chłodzących i chroniących przed działaniem promieni słonecznych.

– Koszulka spisała się perfekcyjnie. Utrzymywanie jej w ciągłej wilgoci pozwoliło w pełni wykorzystać zastosowane technologie. Byłem często spryskiwany zimną wodą, a jednocześnie lód, którym wypełniane były moja czapka i specjalna chusta na szyję, topiąc się, zalewał zimną wodą powierzchnię koszulki. Dzięki temu ciągle miałem uczucie chłodu, nawet w najwyższych temperaturach przekraczających 50 stopni Celsjusza. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak dobrze chłodzącym materiałem. Uważam, że jest to swego rodzaju rewolucja – zauważa biegacz.

Badwater dotychczas ukończyło ośmiu Polaków. W tym roku, oprócz Krystiana Ogłego z dystansem 217 km zmierzyli się także Patrycja Bereznowska, która pojawiła się na mecie pod szczytem Mt. Whitney jako pierwsza kobieta i druga zawodniczka w kategorii Open. Wynik Patrycji - 24 godziny i 13 minut jest nowym kobiecym rekordem trasy Badwater.

Trzecim ze startujących Polaków był Damian Kaczmarek, który po pokonaniu 90 mil zdecydował się na zakończenie biegu.

źródło: Columbia


Złoto i rekord Europy Zofii Dzięcioł w Tampere! Pomagali kibice

$
0
0

Polskimi sukcesami zakończyły się Lekkoatletyczne Mistrzostwa Europy SU-DS osób z zespołem Downa, które odbyły się w fińskim Tampere.

Droga na linię startową wiodła przez kwalifikacje i wypracowanie wymaganego minimum. Zawody kwalifikujące odbywały się od maja i wyłoniły 5-osobą reprezentację Polski. Kryteria okazały się wyśrubowane, dzięki czemu… z mistrzostw każdy z zawodników wrócił z medalem!

Największy sukces podczas tych zawodów, stał się udziałem 15-letniej Zofii Dzięcioł. Polka nie miała sobie równych na dystansie 800m. Na metę przybiegła z czasem 4:07.25 poprawiła swój własny rekord Europy!

Zosia jest zawodniczką wszechstronną. Nie dość, że biega na kilku dystansach, to jeszcze skacze w dal. W tej ostatniej konkurencji zajęła piąte miejsce.

W konkurencjach biegowych medale zdobyło łącznie czwórka zawodników z Polski. Ismael Afona był drugi w finale 1500m, debiutując na tym dystansie.

Magdalena Dąbrowska stanęła na najniższym stopniu podium biegu 400m. Natomiast Mikołaj Woźniak sięgnął po brąz na 800m.

Wszyscy medaliści są uczniami warszawskich szkół. Ich wyniki z mistrzostw Europy są elementem kwalifikacji do przyszłorocznych Trisome Games - igrzysk przeznaczonych dla osób z zespołem Downa. Polacy przygotowują się do startu, który będzie miał miejsce wiosną 2020 r. w Turcji.

„Daliśmy czadu. Wszyscy reprezentanci Polski wracają z medalami. Krajowa, surowa selekcja się sprawdziła. Działamy dalej!Na świecie na szczęście będzie ciężej”

- podsumował zawody na swoim profilu trener grupy Łukasz Głasek.

Warto dodać, że zanim młodzi zawodnicy dali z siebie wszystko, także kibice pokazali się z pozytywnej strony i wzięli udział w zbiórce funduszy. Pozwoliła ona pokrycie część kosztów transportu naszej reprezentacji. Zebrano w sumie 17 tys. zł To więcej niż mogli się spodziewać organizatorzy zbiórki, którzy planowali zebranie 15 tys. zł.

IB


Viewing all 13082 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>