Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13082 articles
Browse latest View live

Rosyjska biegaczka zginęła w katastrofie śmigłowca

$
0
0

Na początku tygodnia włoskie media informowały o katastrofie prywatnego śmigłowca, który rozbił się w pobliżu wyspy Gorgona. Helikopterem leciały dwie osoby, jednak ich tożsamość była nieznana. Wiadomo było, że lecieli na Sardynię do Porto Cervo. Prawdopodobnie na wakacje.

W ramach śledztwa odnaleziono jedynie ciało kobiety. Znajdowało się wewnątrz kokpitu, na siedzeniu pasażera, przypięte pasami. Pilot został uznany za zaginionego. To prawdopodobnie rosyjski przedsiębiorca Maxim Sychev, który latał często nad Włochami. Przyczyny katastrofy nie są znane.

Ciało kobiety zostało zidentyfikowane kilka dni po katastrofie. To Ekatarina Dmitrieva Karkhina. 28-letnia biegaczka. Pochodząca z Moskwy zawodniczka regularnie startowała w biegach masowych zarówno w Rosji, jak i we Włoszech. Choć nie była zaliczana do maratońskiej elity, zajmowała miejsca na podium (m.in. w półmaratonie Trentino).

IB



IAAF Road Race Bronze Label ponownie dla 19. PKO Poznań Maraton

$
0
0

Z dumą i wypiekami na twarzy pragniemy poinformować, że po raz drugi Poznań Maraton otrzymał prestiżowe odznaczenie Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych IAAF - organizacji, która od 1912 roku zrzesza związki lekkiej atletyki z całego świata – informują organizatorzy wielkopolskiego biegu.

Co roku IAAF przyznaje certyfikaty, które stanowią wyznacznik jakości wybranych biegów ulicznych. Są nimi odznaki: Bronze, Gold, Silver, a od 2020 roku także Platinum.

By starać się o otrzymanie powyższych wyróżnień organizatorzy muszą spełnić szereg wymagań organizacyjnych i technicznych, które tworzą wysokie standardy całej imprezy biegowej.

W tym roku Poznań Maraton znalazł się w międzynarodowym gronie 114 biegów, które mogą pochwalić się odznaką IAAF Road Race, otrzymując Bronze Label za 19. PKO Poznań Maraton im. Macieja Frankiewicza.

W kategorii Gold IAAF certyfikował 56 imprez biegowym, kategorię Silver otrzymało 26 biegów, a kategorią Bronze odznaczono 32 biegi.

Pełna lista IAAF Road Race Label: TUTAJ

Jubileuszowa, 20. edycja Poznan Maratonu edycja odbędzie się 20 października.

Źródło: POSiR


 

Lipinki to nie tylko biegi uliczne. 3. Maraton na Orientację KIWON

$
0
0

Ruszyły zapisy do 3. Maratonu na Orientację Kiwon, który odbędzie się 12 października w rejonie gminy Lipinki oraz powiatu jasielskiego.

Uczestnicy maratonu wystartują tradycyjnie z bazy w Rozdzielu w gminie Lipinki w powiecie gorlickim i pobiegną urokliwymi trasami Beskidu Niskiego i Pogórza. Organizatorzy proponują dwie trasy: TP-50 km (dłuższą dla zawodników bardziej zaprawionych) oraz TP- 20 km (krótszą).

Kiwon jest imprezą na orientację, co oznacza, że trasa jest wyznaczona w postaci punktów kontrolnych zaznaczonych na mapie, którą zawodnicy dostają na krótko przed startem. W terenie na punktach kontrolnych znajdują się lampiony oraz perforatory, przy pomocy których w odpowiednim miejscu karty startowej należy ją „skasować”. Punktów będzie kilkanaście, a warianty przebiegnięcia pomiędzy nimi każdy z uczestników wybierze sam.

Decyzję warto podjąć już teraz, bo do 31 sierpnia obowiązuje obniżona opłata promocyjna (TP-20 km – 40 zł i TP-50 km – 45 zł). Dla zawodników lokalnych tj. mieszkańców powiatów gorlickiego i jasielskiego, obowiązuje wpisowe obniżone o 10 zł przy zapisie na trasę TP 50 lub obniżone o 5 zł przy zapisie na trasę TP-20.

Liczba miejsc jet ograniczona do 100 zawodników.

Polecam!

Szczegółowy regulamin i zapisy na stronie: www.kiwon.towarzystwojastrzebiec.pl

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów


Maratony na świecie: Nowy Sad - daj się zaskoczyć

$
0
0

Serbia nie należy do popularnych destynacji wakacyjnych, nie trafia na listy miejsc, które koniecznie trzeba zwiedzić. A szkoda, bo ma do zaoferowania bardzo wiele. W oczach wielu turystów mocno dyskredytuje ją brak dostępu do morza, ale nie oznacza to, że brak tutaj atrakcji.

W tętniącym nocnym życiem Belgradzie właściwie nie ma zabytkowej starówki. Tę znajdziemy w drugim co do wielkości mieście Nowym Sadzie, który po prostu zachwyca swoimi kolorami i spokojem. Piękną starówkę odrestaurowano, kamienice mienią się w słońcu wszystkimi barwami a na czystych uliczkach nie brakuje kawiarnianych ogródków. Po drugiej stronie Dunaju wznosi się majestatyczna twierdza Petrovaradin, która zapewnia wspaniałe widoki na Nowy Sad a przy tym wstęp (i wjazd!) jest całkowicie darmowy.

A jeśli już o finansach mowa, to pobyt w Nowym Sadzie nie wyczyści nam portfela. Ceny noclegów i żywności są tutaj co najmniej przystępne, momentami wręcz podejrzanie tanie. Start w maratonie warto więc połączyć z niego dłuższym pobytem i poświęcić trochę czasu na poznanie tego regionu. Z Nowego Sadu w godzinę dotrzemy do stolicy a tyle samo zajmie nam podróż do wspaniałej Suboticy, zwanej Barceloną Bałkanów. Tamtejsze budynki wyglądają niczym wyrwane ze snów Gaudiego…

TERMIN

27. Novi Sad Marathon odbędzie się 13.10.2019.

POGODA

Średnia temperatura w październiku to 12-13 stopni Celsjusza.

TRASA

Start i meta znajdują się w centrum miasta, na Trgu Slobode. Organizator nie ogłosił jeszcze szczegółowego przebiegu trasy, wiadomo jednak, że poprowadzi ona przez urokliwą starówkę oraz brzegiem Dunaju, z widokiem na twierdzę Petrovaradin. W przeciwieństwie do mocno pagórkowatego Belgradu, Nowy Sad jest płaski.

Limit czasu na pokonanie królewskiego dystansu to 6 godzin. Organizator zapewnia punkty odżywcze do 4 km.

IMPREZY TOWARZYSZĄCE

Organizatorzy dają bardzo szeroki wybór dystansów, poza królewskim w ofercie są: 33 km, 25km, 10,5 km i 6km oraz marsze nordic walking na dwóch krótszych trasach. Maraton można pobiec także sztafetowo. Dla zawodników przewidziano pasta party.

ZAPISY

Dostępne pod TYM adresem. Do połowy sierpnia za start w maratonie trzeba zapłacić 33 euro, później 38 euro. Zapisy będą otwarte do 15.09.2019. W pakiecie startowym otrzymamy koszulkę i wstęp na pasta party.

WYMAGANE DOKUMENTY

Dowód osobisty lub paszport.

WYJAZD

Do Nowego Sadu można dotrzeć samochodem. Należy na to poświęcić 9-12 godzin, zależnie od tego, z której części Polski wyruszamy. Należy pamiętać o konieczności kupna winiety na przejazd autostradami na Węgrzech, Słowacji lub/i w Czechach. W Serbii opłaty obowiązują na niektórych odcinkach dróg – na przykład za przejazd autostradą z Suboticy (węgierska granica) do Nowego Sadu zapłacimy 350 dinarów

Nowy Sad nie posiada własnego lotniska, najbliższe znajdują się w Belgradzie, rumuńskiej Timisoarze lub nieco dalej w Bośniackiej Tuzli. Wszystkie są obsługiwane przez niskokosztowe linie, ale brak bezpośrednich połączeń z polskimi lotniskami. Można tam dotrzeć jedynie z przesiadkami.

KOSZTY POBYTU

Nowy Sad nie należy do drogich miast, podobnie jak cała Serbia. Nocleg w pokoju wieloosobowym to koszt 30 zł a w prywatnym pokoju niewiele więcej. Ceny zaczynają się od 44-50 zł. Za komfortowy w pełni wyposażony apartament dla dwóch osób zapłacimy 90-120 zl.

Posiłek w taniej restauracji to 15-18 zł, w lepszym lokalu dwukrotnie więcej. Ceny w sklepach są nieco niższe niż w Polsce. Za chleb zapłacimy 1,5-1,8 zł, za kilogram pomidorów 3 zł a za butelkę lokalnego wina 13-16 zł.

INNE BIEGI

W Nowym Sadzie odbywa się także drugi maraton – po zmierzchu, w najkrótszą noc roku (nasza zapowiedź). Najbardziej znanym i najstarszym maratonem jest jednak ten w stolicy kraju Belgradzie (www.bgdmarathon.org).

Strona Novi Sad Marathon:www.marathon.org.rs

KM


"Złoto i wygrana z Marcinem smakują wyjątkowo!" Bartosz Gorczyca, mistrz Polski w górskim ultra. U pań złota Katarzyna Solińska [WYNIKI, ROZMOWY]

$
0
0

Bartosz Gorczyca i Katarzyna Solińska sięgnęli po złote medale PZLA Mistrzostwa Polski w Biegu Górskim Ultradystansowym. Szóste mistrzostwa - a piąte oficjalne (ubiegłoroczna Łemkowyna 70 km nie została przez PZLA uznana za MP) - odbyły się w ramach 11. PZU Maratonu Karkonoskiego w Szklarskiej Porębie.

Gorczyca, dwukrotny zwycięzca Biegu 7 Dolin 100 km w Krynicy, stoczył pasjonujący pojedynek z Marcinem  Świercem, trzykrotnym triumfatorem festiwalowej "setki" i jednocześnie MP ultra. Jeszcze ok. 50 km ten pierwszy miał blisko 3 minuty przewagi nad biegaczem z Lisowic. Ostatni fragment 57,5-kilometrowej trasy to szaleńcza pogoń Świerca za liderem, który w końcówce zawodów - jak relacjonował w rozmowie z redakcją magazynu ULTRA - zaczął uskarżać się na problemy z niedoborem cukru w organizmie.

Ostatecznie Gorczyca obronił się przed atakiem Świerca. Na mecie obu zawodników dzieliło zaledwie 14 sekund!

Brązowy medal przypadł Pawłowi Czerniakowi, który wyprzedził Andrzeja Witka.

Mistrzowską rywalizację kobiet bezapelacyjnie wygrała Katarzyna Solińska, która o ponad 18 minut wyprzedziła zgłoszoną w ostatniej chwili Paulinę Tracz, a o 45 minut Annę Arseniuk

6. PZLA Mistrzostwa Polski w Biegu Górskim Ultradystansowym:

Mężczyźni (wystartowało13 zawodników):

1. GORCZYCA Bartosz - 5:00:03
2. ŚWIERC Marcin - 5:00:17
3. CZERNIAK Paweł - 05:11:45
4. WITEK Andrzej - 5:16:27
5. LEŚNIAK Kamil - 5:23:26
6. KOBOS Tomasz - 5:34:58
7. SZWAJA Mateusz - 6:25:33
8. FIRLET Daniel - 6:32:33
9. DROZD Michał - 7:05:56
DNF HOLLY Piotr, HOŁTYN Patryk, KOZIOŁ Damian, MICHULEC Jacek,

Kobiety (wystartowało 7 zawodniczek):

1. SOLIŃSKA Katarzyna  - 5:54:04
2. TRACZ Paulina - 6:12:19
3. ARSENIUK Anna - 6:39:28
4. JANIK Paulina - 6:51:29
5. NOWAKOWSKA Anna - 7:29:55
6. GRABIAS Aleksandra - 8:03:50
DNF KANTOR Martyna

red.


Oto co po biegu powiedzieli nam bohaterowie rywalizacji:

BARTOSZ GORCZYCA, mistrz Polski w biegu górskim ultradystansowym:

- Wygrana z Marcinem Świercem to duża frajda i przyjemność, tym bardziej, że pierwszy raz zdołałem go pokonać wygrywając jednocześnie zawody. Kiedyś udało mi się wyprzedzić Marcina na mistrzostwach Polski w skyrunningu, ale wtedy o 3 sekundy przegrałem z Bartkiem Przedwojewskim. Radość nie była pełna.

W normalnej sytuacji utrzymałbym przewagę, bo miałem 3 minuty zapasu, a przed sobą prawie 5-kilometrowy zbieg do mety. Zaliczyłem jednak potężny „zjazd” cukrowy, gwałtowny spadek energii spowodowany chyba zbyt małą ilością jedzenia na trasie. Mięśnie mi zwiotczały, tempo spadło do 5 minut na kilometr (na zbiegu!) i sekundy zaczęły błyskawicznie uciekać.

Kryzys energetyczny dopadł mnie jakieś 2 kilometry przed ostatnim punktem w Schronisku pod Łabskim Szczytem, czyli jakieś 7 kilometrów do mety. Czułem się coraz słabiej, a nie miałem już przy sobie nic do jedzenia. Marzyłem, żeby dociągnąć do punktu, bo każdy krok oznaczał stratę.

W trakcie biegu zwykle nie jadam pokarmów stałych, tylko żele, ale tym razem na punkcie złapałem w rękę, ile mogłem, batoników orzechowych. To była kwestia życia i śmierci. Trochę minęło nim cukier doszedł do krwi i zadziałał, straciłem jeszcze mnóstwo czasu, aż wreszcie, 2 kilometry przed metą, wróciłem do żywych. Na tak krótkim odcinku z przewagi nad Marcinem uciekło mi blisko 3 minuty!

Kryzys „puścił” w idealnym momencie, bo wtedy się obejrzałem i zobaczyłem zbliżającego się Marcina Świerca. Był jakieś 150 metrów za mną. Zacisnąłem zęby, powiedziałem sobie, że na tak krótkim odcinku nie mogę się dać dogonić. Na szczęście, tę końcówkę mogłem już pobiec normalnie, ostatni kilometr zrobiłem nawet w 3'04. Dałem z siebie 100 procent i utrzymałem przewagę, nie pozwoliłem się więcej zbliżyć. Na zmęczonych nogach to całkiem, całkiem niezłe tempo (śmiech).

Bardzo jestem zadowolony, kto by zresztą się nie cieszył? Trasa nie była za bardzo pode mnie: niedługa jak na ultra (58 km biega się podobnie do maratonu), niezbyt dużo przewyższenia, za to sporo szybkich fragmentów. Wiedziałem, że będzie szybkie bieganie, a było paru biegaczy, którzy robią to lepiej ode mnie. Ja wolę trasy dłuższe i konkretniejsze przewyższenie. Podjąłem jednak rękawicę i... zrobiłem swoje!

Cieszę się ze wszystkiego po trochu: i ze złotego medalu mistrzostw Polski, i ze zwycięstwa w biegu, tego, że - mimo kryzysu - nie dałem się na końcówce, no i z wygrania z Marcinem Świercem. Wszystko po kolei przyniosło duże emocje. Ważne, że potrafiłem się skoncentrować i zmobilizować, dać z siebie sto procent tak, żeby wygrać trudny bieg. Sukces nie przyszedł łatwo, to nie było jakieś tam przebiegnięcie i zdobycie złota, tylko naprawdę ciężka praca, walka i pokonanie kryzysów. To mnie cieszy najbardziej.

Dość długo, bo przez ponad 25 km, jeszcze po zbiegu ze Śnieżki i drugiej wizycie w Domu Śląskim, biegliśmy zwartą, 4-osobową grupą: z Pawłem Czerniakiem, Marcinem Świercem i Andrzejem Witkiem. Niewielką stratę miał Kamil Leśniak. Potem na zbiegu odpadł Paweł Czerniak, a kiedy drugi raz podbiegaliśmy na Przełęcz Karkonoską do Schroniska Odrodzenia, oderwałem się od pozostałych chłopaków.

Andrzej Witek był jakieś 30 sekund za mną, Marcin Świerc około minuty. Andrzej jeszcze „skleił” i na powrót do mnie dołączył, Marcina już więcej nie widzieliśmy. A potem, w Czechach, mniej więcej po dystansie maratońskim, zostałem sam i ostatnie 15 km do mety biegłem w pojedynkę. Gdyby nie wspomniany kryzys energetyczny, spokojnie utrzymałbym do mety kilka minut przewagi, które wypracowałem na podbiegach. Może drugi raz w życiu spotkało mnie coś takiego... (czytaj dalej)


KATARZYNA SOLIŃSKA, mistrzyni Polski w biegu górskim ultradystansowym:

- Wbrew pozorom (ponad 18 minut przewagi nad drugą na mecie Pauliną Tracz - red.) nie była to łatwa wygrana. Biegnące przede mną dziewczyny na wczesnym etapie po prostu pomyliły trasę! Martyna Kantor bardzo dużo nadrobiła, słyszałam od kogoś, że miała „w plecy” około 30 minut, więc nie dziwię się , że chyba z tego powodu zrezygnowała z kontynuowania biegu.

Paulina i Ania Arseniuk na długim zbiegu ok. 13 km „przestrzeliły” i zamiast skręcić w lewo, poleciały prosto w dół. Zbiegły jakiś kilometr-półtora, czyli (z powrotem na trasę) straciły więc przez to około kwadransa.

A ja... zaczęłam bardzo spokojnie. Pokornie podeszłam do zaleceń trenera i w pierwszej części pilnowałam tętna, żeby, jak to miewam w zwyczaju, nie zajechać się na początku. Dziewczyny mi odbiegły: Anna Arseniuk i Martyna Kantor na ponad dwie, a Paulina Tracz na ponad minutę, żadnej nawet nie widziałam i nie miałam pojęcia, że w pewnej chwili one „zniknęły” z trasy. Gdy nagle dowiedziałam się, że prowadzę, zaklęłam szpetnie i pomyślałam: „Zabiję dziewczyny!” (śmiech). Byłam zła na tę sytuację, bo na takich zawodach fajnie jest rywalizować, a nie wygrywać, bo konkurentki pomyliły trasę. Dowiedziałam się, że mam 12 minut przewagi, ale to wcale nie ułatwiło mi biegu. Zamiast skupiać się na swoim biegu, cały czas miałam z tyłu głowy, że któraś z nich może mnie dogonić. Dystans był na tyle długi, że mogło się tak zdarzyć. Okazało się, że nic z tych rzeczy, moja przewaga nawet wzrosła do ponad 18 minut, ale dowiedziałam się tego dopiero na mecie.

Był to trudny bieg, bo Karkonosze są terenem wymagającym technicznie. Mnóstwo kamulców i kostki, trzeba bardzo uważać, żeby się nie przewrócić, nie skręcić kostki, zbiega się nie w pełni komfortowo. Przygrzało też słoneczko, a przecież Solińska niekoniecznie lubi taką pogodę (śmiech). Ale bardzo się cieszę, że wygrałam w ukochanych Karkonoszach. Jest mi tak strasznie miło, że choć mieszkam w Krakowie, traktują mnie tam jak swoją.

Jestem pod dużym wrażeniem tego, co zrobiła Paulina Tracz! Tydzień temu miała bardzo mocny start (DoloMyths Run Skyrace w cyklu Golden Trail Series – red.), a do Szklarskiej Poręby dotarła w środku nocy przed startem.

"Zabiła nas wysokość". "Na zbiegu byłem nieprzytomny". Polscy biegacze i ich wrażenia z DoloMyths Run Skyrace

Nie wiem jak ona się regeneruje! Mój odpoczynek po starcie musi potrwać kilka dni, żebym weszła na odpowiednie obroty do treningu, a ona wtedy już znowu startuje! Start w Maratonie Karkonoskim był trochę na wariackich papierach, ale opłaciło się, bo jak najbardziej zasłużenie została wicemistrzynią Polski. Paulina jest świetną zawodniczką, a że prywatnie bardzo się lubimy, tym bardziej cieszę się z jej sukcesu!


PAULINA TRACZ, wicemistrzyni Polski w biegu górskim ultradystansowym:

Zawodniczka Salco Garmin Teamu miała w sobotę startować nie w Szklarskiej Porębie, a w... Austrii, z mężem Łukaszem, w sztafetowym biegu Großglockner Ultra-Trail. Ten jednak kilka dni temu doznał kontuzji, a potem zapadł na jakąś infekcję. Ponieważ organizatorzy GGUT nie zgodzili się na zmianę konkurencji i start Pauliny w biegu indywidualnym, w ostatniej chwili zdecydowała się na start w Maratonie Karkonoskim i Mistrzostwach Polski Ultra. Jej zgłoszenie, choć po terminie, zostało przyjęte i w nocy z piątku na sobotę Paulina Tracz zameldowała się w Szklarskiej Porębie. Start biegu wyznaczono na godzinę 6 rano...

- Na pewno nie żałuję spontanicznej decyzji i przyjazdu na ostatnią chwilę do Szklarskiej Poręby, chociaż po biegu czułam się bardzo źle. Nie dość, że wyszły skutki długiej jazdy i nieprzespanej nocy, to jeszcze choroba Łukasza dopadła i mnie.

Biegło mi się całkiem dobrze i bardzo żałuję, że zboczyłam z trasy, bo zrobiłam „gratisowe” 3 km i w zasadzie straciłam szanse na walkę o zwycięstwo. Trasa biegu - dość szybka, z kilkoma technicznymi odcinkami. Dla mnie trudnością były długie zbiegi po twardej kostce, które bardzo męczyły stopy i nogi.

Zaliczyłam kolejną lekcję o temacie: nie rzucaj się ślepo za kimś, miej zawsze wgrany do zegraka track i obserwuj bacznie oznaczenia trasy. Chociaż... do oznakowania mam zastrzeżenia, bo, jak dla mnie, było zbyt skromne. Nie znałam trasy i niejednokrotnie zastanawiałam się, czy dobrze biegnę, pytałam turystów, czy mijali biegaczy.

Tam, gdzie zboczyłam z trasy, nie było nikogo z obsługi, dopiero jak wracałam stała już osoba z organizacji i kierowała zawodników. Strzałki, oczywiście, były, ale ja w galopie ich nie dostrzegłam. Cóż, moja wina!

Reasumując: ryzyko, jak widać, czasem się opłaca. Zdobyłam w końcu wicemistrzostwo Polski! (śmiech)

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. fb Jak na Ciebie to całkiem nieźle, Katarzyna Solińska


"Poznaję historię Polski także przez bieganie". Filipinka zdobywała PAST-ę [ZDJĘCIA]

$
0
0

Stołeczni - i nie tylko - biegacze już po raz szósty zatknęli powstańcze flagi przed historycznym budynkiem Polskiej Akcyjnej Spółki Telefonicznej. Żeby to zrobić, najpierw musieli wbiec na 9 piętro. Doroczna impreza nawiązuje do jednego z największych sukcesów Powstawania Warszawskiego - zdobycia wieżowca.

Sportowe obchody 75. rocznicy Powstania Warszawskiego rozpoczęli uczestnicy Biegu Zdobycia PAST-y. Była to rozgrzewka przed wieczornymi zmaganiami na 5 i 10 km, które odbędą się już na ulicach miasta. Niemal wszyscy z 615 biegaczy, którzy zdecydowali się rozpocząć sobotę aktywnie, stawią się za kilka godzin w okolicach stadionu Polonii, dołączając do 13-tysięcznego grona uczestników 29. Biegu Powstania Warszawskiego.

Bieg Zdobycia PAST-y wymaga pokonania blisko 230 stopni o różnej wysokości. Nie jest to dużo, zwłaszcza przy innych stołecznych biegach, choćby na Pałac Kultury i Nauki, Rondo 1 czy hotelu InterContinental. To jednak nie jest zwykły bieg. Bo gdzie indziej na półpiętrach spotkać można grupy rekonstrukcyjne, a z głośników dobywają się wojenne odgłosy i „zakazane piosenki”.

Chociaż była to szósta edycja Biegu Zdobycia PAST-y, to wśród uczestników nie brakowało debiutantów i debiutantek. I nie chodzi tu tylko o pierwszy start w budynku przy ul. Zielnej, ale w ogóle o pierwszy bieg schodach.

– Myślałem, że będzie nieco ciężej. Starałem się przygotować do tego startu i czasem do domu wracałem po schodach, a mieszkam na 12-piętrze. Na pewno nie było to łatwiej niż w biegach ulicznych – mówił nam po biegu Tomasz Wasilczyk.

– Tak jak wielu tutaj obecny, lubię sport. Ale jest to też szczególne miejsce i szczególny moment, gdy można uczcić pamięć o bohaterach. W tym roku mija 75 lat od wybuchu Powstania Warszawskiego i to pewnie ostatnia okrągła rocznica, żeby upamiętnić powstańców. Za 5 lat może ich już z nami nie być…. To jest nasza historia, nasza tradycja. Trzeba promować patriotyzm – zaznaczył nasz rozmówca.

– To będzie mój drugi Bieg Powstania Warszawskiego, ale po schodach biegłam po raz pierwszy w życiu. Zachęcili mnie znajomi, którzy mówili, że tu jest mega atmosfera. Postanowiłam więc spróbować sił. Było... fantastycznie! „Żołnierzy” widziałam może tylko kątem oka, ale te wszystkie odgłosy robiły duże wrażenie – mówiła z zachwytem Angelika Noga, która na bieg przyjechała z okolic Bielska-Białej. – Teraz trzeba trochę odpocząć i wieczorem znów stawić się na starcie. Ta cała historia sprawia, że człowiek chce tu być i nie ważne jest miejsce zamieszkania. Słyszałam, że są tu ludzie z Zakopanego, Legnicy... mieli kawałek do stolicy – mówiła z uznaniem Pani Angelika.

O tym jak uniwersalne wartości niesie ze sobą Powstanie Warszawskie świadczy to, że w imprezie wzięła udział także biegaczka pochodząca z Filipin. Zresztą ma ona już za sobą starty we wszystkich biegach Triady „Zabiegaj o Pamięć” - Biegu Konsytuacji 3 Maja, Biegu Powstania Warszawskiego oraz Bieg Niepodległości.

– To był mój pierwszy bieg po schodach, więc za bardzo nie wiedziałam jak się nastawić. Było ciężko, a od siódmego piętra już szłam – dzieliła się wrażeniami Gemma Aranda. – Bardzo lubię polską kulturę i historię. Także dzięki bieganiu staram się ją poznawać. Pobiegnę także wieczorem, co prawda tylko na 5 km, bo na co dzień nie mieszkam w Warszawie, ale będę na pewno!

6. Bieg Zdobycia PAST-y wygrali Rafał Hazan (36.26), który w finale wyprzedził Adriana Bednarskiego (37.18) i Rafała Krzeszewskiego (40.07). Wśród pań najlepsza była Ilona Gradus (49.60), która wyprzedziła Karinę Kalińską (53.99) oraz Marceliną Kropką (54:28).

Na finał wydarzenia uczestnicy mieli okazję spotkać się z uczestnikami Powstania Warszawskiego. Jednym z gości był Stanisławem Brzosko ps. „Socha”, walczący w batalionie AK „Kiliński”. To właśnie ten oddział zdobył PAST-ę w 1944 roku. Zacięte walki o jeden z najwyższych budynków ówczesnej stolicy trwały od 2 do 20 sierpnia.

RZ


Ze Stambułu do Londynu w wersji minimalistycznej

$
0
0

Na trasę 3220 km Brytyjczyk Russell Cook wyruszył jedynie z małym plecakiem. Nie ma w nim żadnych zapasów żywności. Jedzenie kupuje na bieżąco. Nie ma też ubrań na zmianę. Cały dystans pokonuje też w jednych butach i jednym zestawie biegowych ciuchów. Pierze je kostką mydła, która zastąpiła również wszystkie kosmetyki.

Russell Cook zaczął swój bieg w połowie czerwca. Codziennie pokonuje co najmniej maraton. Robi to zupełnie sam. Nie korzysta ze wsparcia, nocuje w niewielkim namiocie. Za łazienkę służą mu rzeki.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Day 31: Had planned on a cool lake pic tonight but shit doesn’t always go to plan so here’s one of me taking a toothpaste shower under a tap instead. It seems some people are quite confused/interested about how I decided to do this and how I’ve got this far. Recently I’ve started applying the method of asking myself what would the unlimited confidence version of me do in this situation? And then try and force myself to do whatever that is. Granted this is usually best applied with a slither of rational thinking I’d still recommend trying it out. If nothing else it will make you realise how much you hold yourself back every day for so many bs reasons. Would also like to thank everyone who has made a donation to my just giving page for @therunningcharity If you can afford to donate anything then it would be massively appreciated! The link to the page is in my bio

Post udostępniony przez Russ Cook (@thehardestgeezer_)

Brytyjczyk przebiegł tak już m.in. Bułgarię, Serbię, Węgry, Słowację. W drodze jest od 40 dni. Teraz przebiega przez Czechy.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Day 39: Another milestone reached and another country ticked off. Got the next few days in Czech Republic before a big shift through Germany. Ran 49km today to make it to a city and treated myself to a hotel after a long stint of camping rough. As well as a decent nights sleep and a hot shower I really need the chance to sort out my feet as best I can, even though it definitely feels like I’m getting closer I’ve still got 4 weeks left so longevity and recovery need to remain a priority. • As much as I’m looking forward to finishing on the 23rd of August with all of my mates and family in Worthing, I know that the beauty of it all isn’t in being at the finish line, it’s in the grind it took to get there. So doing my best to soak in and appreciate all these moments along the way.

Post udostępniony przez Russ Cook (@thehardestgeezer_)

Brytyjczyk nie bije rekordów, chociaż będzie pierwszym, który pokona tę trasę solo. Celem wyprawy nie były zresztą wyniki sportowe, a Russell nie ma ambicji zostać półprofesjonalnym biegaczem. Nie przejmuje się dietą i nie prowadzi szczególnie zdrowego stylu życia. Sam określa siebie jako „greezer”, zdradzając zamiłowanie do pubów, imprez i piłki nożnej.

Na co dzień zajmuje się sprzątaniem, a swoje największe życiowe wyzwanie połączył ze zbiórką charytatywną. Zbiera fundusze dla organizacji pomagającej osobom bezdomnym lub zagrożonym bezdomnością poprzez bieganie. Zbiórka osiągnęła już założony cel, chociaż mieszkaniec Worthing nie obnosi się specjalnie ze swoim przedsięwzięciem. Regularnie wrzuca informacje na Instagram i... na tym właściwie kończy się promocja jego projektu.

Na powrót do domu Russell Cook dał sobie 70 dni. 22-latek powinien być z powrotem w Worthing 23 sierpnia.

Instagram Russela Cooka - TUTAJ

Facebook - TUTAJ

IB


Czołowa zawodniczka Diamentowej Ligi zmienia barwy narodowe i... traci imprezy

$
0
0

Nelly Jepkosgei jeszcze na początku lipca jako Kenijka wygrywała bieg na 800m podczas Diamentowej Ligii w Lozannie. Wcześniej cieszyła się zwycięstwem w Rabacie w tym samym cyklu, a jej tegoroczny najlepszy rezultat jest wśród pięciu najlepszych wyników tego sezonu.

Zawodniczkę można było tez oglądać w Polsce, gdzie na początku roku zajmowała 9. miejsce podczas halowego Copernicus Cup w Toruniu.

28-latka ma teraz swoje pięć minut. I gdy wydawało się, że spokojnie może myśleć o zajmowaniu wysokich miejsc na mistrzostwach świata i na olimpiadzie, wszystko wskazuje na to, że w ogóle się na tych imprezach nie pojawi. Kenijka postanowiła bowiem zmienić obywatelstwo i dołączyć do lekkoatletycznej kadry Bahrajnu.

Zmiana obywatelstwa Nelly Jepkosgei została już oficjalnie potwierdzona przez IAAF. Tyle, że taka decyzja, zgodnie z przepisami federacji lekkoatletycznej, umożliwi jej start w nowych barwach dopiero po dwuletniej karencji. Biegaczce przepadną więc całe przygotowania zarówno do mistrzostw świata, jak i do najbliższych Igrzysk Olimpijskich. Pierwsze międzynarodowe starty Nelly Jepkosgei w reprezentacji Bahrajnu nastąpią dopiero po 13 sierpnia 2021 r.

Tydzień wcześniej na linii startu będzie mógł stanąć kenijski maratończyk Marius Kimutai. Czwarty zawodnik tegorocznego Chongqing Marathon, zwycięzca maratonów w Rotterdamie i Lubljanie w 2017 r., legitymujący się życiówką 2:05:47, również postanowił zmienić obywatelstwo i zamienić paszport kenijski na Bahrajnu. Tym samym również i on straci możliwość startu w Ad-Dausze i w Tokio.

IB



2. Bieg o Puchar Gminy Kamionka Wielka - wygrywają Łukasz Marmol i Regina Kulka

$
0
0

W sobotę 27 lipca w Kamionce Wielkiej odbył się 2. Bieg o Puchar Gminy Kamionka Wielka. Na starcie 5-kilometrowej trasy stanęło blisko 100 biegaczy, czyli niemal tyle, ile wynosił limit uczestników imprezy.

Biegano po nawierzchni asfaltowej, ale w górzystym terenie z pięknymi widokami.

Jako pierwszy na metę wśród panów przybiegł Łukasz Marmol, z czasem 18:08.

Wśród pań zwyciężyła Regina Kulka, z czasem 21:05.

– Po raz pierwszy pobiegłem w tym fantastycznym biegu i zachęcam wszystkich do startu w kolejnych edycjach. Powodów jest sporo i to samych pozytywnych! - relacjonuje Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów.

– Na uczestników biegu czekały piękne widoki, pamiątkowe medale, bogate pakiety startowe i obfity posiłek - kiełbaska z grilla, napoje, owoce, ciasto, przekąski… A to wszystko zaledwie za.... 15 zł wpisowego.

– Dla najlepszych były puchary oraz nagrody finansowe. Dochodzi do tego jeszcze serdeczność i niezwykła gościnność organizatorów, czyli Klubu Biegowego Kamionka Wielka. Serdecznie za to wszystko dziękujemy – dodaje Marek Podraza.

Uczestników sklasyfikowano w kategoriach open kobiet i mężczyzn. Przewidziano też nagrody dla najlepszych zawodników z Gminy Kamionka Wielka.

Pełne wyniki – TUTAJ.

red. / Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów


Biało-czerwony Etna Trail. Edyta Lewandowska bije rekord trasy, Michał Frankowski...

$
0
0

Etna Trail to pięć konkurencji, które odbywają się na wyjątkowo trudnym, wulkanicznym podłożu. W tegorocznej edycji imprezy kapitalnie zaprezentowali się Polacy!

Uczestnicy Etna Trail poruszają się wśród wyziewów krateru w iście księżycowym otoczeniu. Wulkaniczna lawa, czyli drobne, czarne i luźne kamyczki osuwające się spod nóg podnoszą skalę trudności imprezy. Koronną konkurencją imprezy jest 94-kilometrowy ultramaraton z przewyższeniem +/- 4800m.

Doskonale w tych warunkach poradziła sobie Edyta Lewandowska. Była mistrzyni Polski w maratonie, która z powodzeniem kontynuuje karierę w biegach ultramaratońskich nie tylko wygrała, ale też zajęła 4. miejsce open! Mało, czasem 14:22:25 Polka aż o 3 godziny poprawiła rekord trasy!

Edyta Lewandowska zdominowała zawody – już pierwszym punkcie serwisowym wyprzedzała najgroźniejszą z rywalek o blisko 50 minut, a na drugim - już o ponad godzinę. Na mecie przewaga Polki nad drugą Marią Elisabetta Lastri urosła do ponad 2 godzin! (czas Włoszki 16:34:40). Trzecia na mecie Włoszka Angela Anni dotarła do mety blisko 5 godzin po Edycie (19:15:15)!

Fantastycznie w tej samej konkurencji spisał się także Michał Frankowski. 39-letni Polak biegający w barwach Szwecji - biegacza mogą kojarzyć uczestnicy tegorocznego Niepokornego Mnicha w Szczawnicy, gdzie był jedenasty - zajął drugie miejsce, z czasem 13:59:28!

Wygrał mało znany w Polsce 36-letni Rumun Balint Bartha (773 pkt w rankingu ITRA).

Podium dopełnił obrońca tytułu, Włoch Francesco Bianchini– 14:20:15.

Pełne wyniki imprezy: TUTAJ

W całej imprezie pobiegli przedstawiciele aż 28 nacji.

red.


Marta Wenta „pijana endorfinami”. Świetny występ Polki w maratonie Orobie Ultra Trail!

$
0
0

„Jestem pijana endorfinami!” - tak na swoim profilu Marta Wenta cieszyła się z drugiego miejsca w Orobie Ultra Trail. Polka wbiegła na podium maratonu z przewyższeniem 2300m, który jest nowym dystansem tej imprezy.

Sukcesy we Włoszech dla finalistki Biegu 7 Dolin z 2014 nie są niczym nowym. W 2017 r. ustanowiła rekord trasy Dolomiti Extreme Trail. Mimo to, swoje drugie miejsce uznała za niespodziewane.

Wynik Polki to 5:26:26. Na trasie nasza zawodniczka ustąpiła jedynie miejscowej zawodniczce Cristinie Songozni, która przekroczyła linię mety biegu z czasem 5:01:54. Podium dopełniła Elena Sala - 5:30:32.

Marta Wenta była jedyną zawodniczką spoza Włoch na podium biegu. Rywalizację mężczyzn zdominowali zawodnicy z okolic Bergamo, gdzie rozgrywany jest Orobie Ultra Trail. Wygrał Luca Rota – 4:00:35.

Oprócz maratonu, w ramach imprezy rozegrano jeszcze dwa biegi, chociaż ze zmianami w przebiegu trasy. Grand Orobie początkowo miał sobie liczyć 70 km, jednak po alertach pogodowych został skrócony do dystansu maratonu. Zwyciężyli Stefano Rinaldi z czasem 3:55:29 i Maria Eugenia Rossi -4:56:29. Najwyżej sklasyfikowany Polak - Damian Truszkowski - zajął 125. miejsce. Wśród pań na 91 miejscu dobiegła Monika Figel.

Podium 20-kilometrowego Bergamo Ultra Trail również w całości zajęli Włosi. Najwyżej sklasyfikowanym Polakiem jest tu Kamil Kopania, który finiszował na 209. miejscu. Najszybszą Polką została Beata Stramska, która ukończyła zmagania na 40. miejscu.

IB


Sensacyjna mistrzyni i spodziewany mistrz Polski. Alpejskie MP w Międzygórzu na szczyt Śnieżnika

$
0
0

Sylwester Lepiarz – zgodnie z przewidywaniami i Zuzanna Mokros – bardzo niespodziewanie zostali mistrzami Polski w biegu alpejskim. Rywalizacja o medale rozegrała się podczas 27 Biegów Śnieżnickich w Międzygórzu w Kotlinie Kłodzkiej, na najstarszej górskiej imprezie w Polsce.

Seniorzy ścigali się na trasie długości 9,7 km z centrum Międzygórza na szczyt Śnieżnika, z przewyższeniem 935 metrów w górę.

Walka o złoto wśród mężczyzn rozstrzygnęła się na finałowym, 2-kilometrowym podbiegu na szczyt Śnieżnika. Pod nieobecność Kamila Jastrzębskiego, dzierżącego tytuł najlepszego „alpejczyka” od 2015 roku, faworytem był wicemistrz sprzed roku Sylwester Lepiarz reprezentujący LKB Rudnik. Biegacz z Gór Świętokrzyskich wygrał, ale musiał się solidnie napracować, by odeprzeć ataki rywali. Końcówka była bardzo gorąca.

2 kilometry przed metą, w rejonie schroniska, Lepiarz miał prawie półtorej minuty przewagi nad miejscowym biegaczem Krzysztofem Jilkiem i depczącym mu po piętach Michałem Białym. Różnica bezpieczna? Nic z tych rzeczy! Zawodnik ULKS Bystrzyca Kłodzka cisnął na podbiegu coraz mocniej i na metę wpadł zaledwie 23 sekundy za nowym mistrzem Polski! Lepiarz jako jedyny złamał (o sekundę) barierę 51 minut, czas Jilka to 51:22.

Biały (SKB Kraśnik) wyjedzie z Międzygórza z medalem brązowym (52:12), zaś najgorszym, pierwszym miejscem poza podium, musi zadowolić się Maciej Kubiak. Biegaczowi z Pomorza (RKS Rumia) zabrakło do „pudła” 45 sekund (uzyskał czas 52:57).

Takich emocji nie było w biegu kobiet. Była za to spora niespodzianka, by nie rzec sensacja. W stawce 8 zgłoszonych zawodniczek konkurencji wydawała się nie mieć Anna Ficner. Tymczasem... policjantka ze Złotoryi reprezentująca klub MKS Siechnice musiała obejść się smakiem. Bezkonkurencyjna była bowiem 26-letnia Zuzanna Mokros z Pabianic!

Myślałam, że może się tak stać, bo Zuzanna miała na płaskim bardzo dobre wyniki. Mimo wszystko cieszę się z wicemistrzostwa Polski – powiedziała nam Anna Ficner.

Trenująca od pewnego czasu sama zawodniczka RKS Łódź specjalizuje się w biegach na bieżni, a w ubiegłym roku wzięła się za długi dystans na ulicy. Półmaraton Warszawski Zuzia pokonała w 1:18:44, debiut w Orlen Warsaw Marathonie wypadł na poziomie 2:49:33. Bieg na Śnieżnik był natomiast jej... pierwszym poważnym startem w górach!

– Sama jestem zaskoczona, że wygrałam z Anią Ficner, bo dla mnie też była kandydatką numer 1 do złotego medalu – powiedziała nam nowa mistrzyni kraju w biegu alpejskim. – Kiedyś, dekadę temu, jeszcze jako młodziczka i juniorka, startowałam w Międzygórzu w biegu anglosaskim, ale były to epizody bez sukcesów. Przed dwoma miesiącami wygrałam natomiast w moich stronach, niedaleko Bełchatowa, 26-kilometrowy Półmaraton z Hakiem na Górze Kamieńsk. I... zakochałam się w biegach górskich, chociaż Kamieńsk z prawdziwymi górami nie ma wiele wspólnego – śmieje się Zuzanna Mokros.

Pabianiczanka zapisała się na Biegi Śnieżnickie, klub zgłosił ją do mistrzostw Polski i w Międzygórzu Zuzia zaskoczyła wszystkich, wygrywając z Anną Ficner o ponad 2 i pół minuty! Tylko ona, i to solidnie, złamała barierę godziny, wbiegła na szczyt Śnieżnika w 57:39, podczas gdy Ficner potrzebowała na to godziny i 12 sekund, a brązowa medalistka Maria Czok 1:03:04.

Zdaje się, że Zuzanna Mokros zakochała się w górach bez pamięci! Już zapisała się na 10 TAURON Festiwal Biegowy - w Krynicy wystartuje w Runek Run 22 km i przebąkuje o całkowitym poświęceniu się tej odmianie biegów. Jeśli nie jest to słomiany zapał, to nasze biegi górskie zyskały kolejną utalentowaną zawodniczkę!

Na potwierdzenie swojej dominacji w 27 Biegach Śnieżnickich, oboje mistrzowie Polski wygrali w niedzielę 28 lipca towarzyszący bieg na dystansie półmaratonu (21,1 km, 735 m+).

Zuzanna Mokros triumfowała z czasem1:40:15 (ponad 9 minut przewagi nad Danutą Piskorowską) i zajęła 6 miejsce open. Sylwester Lepiarz zwyciężył z wynikiem 1:30:32 (niespełna 3 minuty przed Krzysztofem Żygendą).

Piotr Falkowski

zdj. Marcin Gomułka (Biegi Śnieżnickie), ultimasport.pl


MP SENIORÓW w BIEGU ALPEJSKIM

kobiety:
1. Zuzanna Mokros (RKS Łódź) - 0:57:39
2. Anna Ficner (MKS Siechnice) - 1:00:12
3. Maria Czok (UK AZS Politechnika Opolska/Alpin Sport Hoka Team) - 1:03:04
4. Izabela Zatorska (KB Krościenko Wyżne/Alpin Sport Hoka Team) - 1:09:41
5. Anna Żółtak (LKB Rudnik) - 1:13:45
6. Magdalena Wójcicka (SKB Kraśnik) - 1:17:09
7. Ilona Werenkowicz-Wrona (LKB Rudnik) - 1:22:06
8. Zuzanna Łakomska (Opoczno Sport Team) - 1:26:56

mężczyźni:
1. Sylwester Lepiarz (LKB Rudnik) - 0:50:59
2. Krzysztof Jilek (ULKS Bystrzyca Kłodzka/Bogdał Team) - 0:51:22
3. Michał Biały (SKB Kraśnik) - 0:52:12
4. Maciej Kubiak (Zoeller Tech Reda) - 0:52:57
5. Bartosz Misiak (MUKS SZS Cieszyn/Alpin Sport Hoka Team) - 0:55:10
6. Dariusz Marek (TS Wieliczanka/Monk Sandals Team) - 0:55:54
7. Jakub Gorzelańczyk (MKS Siechnice/Tour de Run) - 0:57:54
8. Ignacy Domiszewski (MKS Halicz) - 0:58:05
9. Tomasz Nosal (Salco Garmin Team Toruń) - 0:58:14
10. Kamil Młynarz (SKB Kraśnik) - 0:58:48


812 km, 10 dni, wsparcie, logistyka… Agnieszka Pamula na Camino de Santiago [ZDJĘCIA]

$
0
0

W minionym tygodniu Agnieszce Pamula dotarła pieszo do Santiago de Compostella. W ciągu 10 dni pokonała aż 812 km, ocierając się o rekord na tej trasie. Do pełni szczęścia zabrakło ledwie 10 godzin...

Agnieszka Pamuła na mecie Camino de Santiago. Do rekordu zabrakło niewiele

Jak wyglądała ta próba z wysokości samego szlaku? Przygotowania do próby? Wyjaśnia sama biegaczka. Przeczytajcie

Bieg

Agnieszka Pamula: - „Jak ja mam przebiec 812 km w 10 dni?” Już na dwa tygodnie przed startem zadawałam sobie ciagle to pytanie, jak tylko zaczęłam odpoczynek przed wyzwaniem, które sobie postawiłam dwa lata wcześniej. Przebiec francuską drogę szlaku pielgrzymkowego Camino de Santiago, zaczynającego się we francuskiej miejscowości St. Jean Pied de Port w Pirenejach i prowadzącego wzdłuż prawie całej Hiszpanii aż do katedry w Santiago de Compostela. Podekscytowanie mieszało się z wątpliwościami. Wszystko już dawno było zaplanowane, spakowane, załatwione, ale tyle rzeczy potencjalnie może pójść nie tak. Z drugiej strony, aby coś osiągnąć, trzeba zaryzykować. Do Francji przylatuję ze swoim mężem Markiem 13 lipca, start mam zaplanowany na kolejny dzień 7:00 rano, symbolicznie w swoje urodziny.

14 lipca jestem zaskakująco spokojna, wszystkie emocje się wyciszyły, zaczynam bieg. Piękne widoki Pirenei dodają skrzydeł. Jest tak spokojnie, wręcz majestatycznie. Po kilkunastu kilometrach jestem już po hiszpańskiej stronie. Pierwszy dzień to sporo górek do pokonania, ale też dużo cienia po drodze i wiatru, które sprawiają, że lipcowe słońce nie pali za bardzo.

Kolejne dwa dni to głównie drogi szutrowe i trochę asfaltu, gdy przebiega się przez różne wioski i miasta. Po drodze mijam sporo fontann, przy których mogę się schłodzić. Oblewam wodą twarz, szyję, opłukuję całą głowę i ramiona. Ulga chwilowa, ale orzeźwia.

Od czwartego dnia trasa zaczęła prowadzić głównie przez polne drogi. A to oznaczało brak cienia i mocno już odczuwalny upał, do 36 stopni w słońcu. Wielu pielgrzymów pomija cześć trasy od Frómista do Leon i nic dziwnego. Tu nic się nie dzieje. Słychać tylko brzęczenie owadów, od czasu do czasu napotyka się pracujących w polu rolników na traktorach, i odczuwa się skwar. Po drodze wiosek z fontannami znacznie mniej. Monotonia jest ciężka dla głowy, ale nie wolno się poddawać. Do przodu, byle do przodu.

W ciagu dnia robimy trzy dłuższe postoje na porządne schładzanie i odpoczynek dla nóg. Słonce najbardziej pali po godzinie 14:00 i dopiero koło 20:00 znowu zaczyna się robić znośnie. Tak upływają trzy kolejne dni. Czułam się jakby chwilami przypalano mnie ogniem. Pomimo mocnych filtrów sparzyłam sobie łydki. Po posmarowaniu żelem chłodzącym owinęłam je gazą, by chronić przed słońcem.

Wreszcie dotarłam do Leon skąd trasa miała znowu zrobić się bardziej pagórkowata, a więc i częściowo zacieniona. Kolejne dwa dni to dużo pod górę. Dzień siódmy kończę przy Cruz de Fierro. To specjalne miejsce dla wielu ludzi, również dla mnie. Tam można zostawić kamyk, który się ze sobą przywiozło z jakąś intencją. Zostawiłam swój. Postałam chwilę w milczeniu, po czym ruszyliśmy do hotelu by po kilku godzinach tu wrócić i kontynuować bieg.

Dnia ósmego mam tak spuchnięte stopy, że nie ma wyjścia i trzeba ciąć buty. Marek wycina dziury po bokach. Ulga ogromna. Od tej pory przy każdym dłuższym postoju moczę stopy w zimnej wodzie i zmieniam skarpetki. Ignoruje palec tak spuchnięty ze cały wychodzi z buta.

Ostatnie dwa dni to głównie mieszanka asfaltu i dróg szutrowych. Ale jest już inaczej. Mija się więcej ludzi. Tradycją jest uzyskanie w Santiago dyplomu Compostela, jeśli przebyło się przynajmniej 100 km szlaku pieszo lub 200 km na rowerze. Wiele ludzi więc robi tylko ostatni odcinek - 117km licząc od Sarii. Nagle pojawia się więcej sklepów gdzie można szybko kupić zimną wodę lub lody. Ja zjadałam na raz dwa lodowe lizaki, lub piłam zimną colę i dalej w drogę.

Ostatnie 40 km idzie mi ciężko. Organizm coraz bardziej domaga się odpoczynku. Powtarzam sobie, że jeszcze trochę i wezmę prysznic i będę mogła pójść spać, a jutro już nic nie muszę. To pomaga.

Wreszcie Santiago. Jeszcze tylko niecałe 3 km do placu przed katedrą. Na chwile przed wybiegnięciem na plac rozwijam polską flagę i daję znać Markowi, że może zacząć nagrywać filmik. Wybiegam, flaga do góry, ludzie klaszczą, jest cudnie. Staję przed słynną katedrą i nie mogę uwierzyć, że to już koniec. Jest 22:15. Szlak pokonany w 9 dni i 15 godzin. Jestem szczęśliwa!

 


Rekord?

Od początku miałam dwa założenia: skończyć szlak poniżej 10 dni oraz zacząć bieg w swoje urodziny, symbolicznie ma to dla mnie osobiście bardzo duże znaczenie. Wiedziałam o FKT Amerykanki Jennifer Anderson i owszem przyszło mi na myśl, że super by było pokonać tą trasę szybciej. Lecz również zdawałam sobie sprawę z tego, że nie będę biec w marcu jak moja poprzedniczka lecz w gorącym lipcu. Gdybym była nastawiona tylko na rekord, to również wybrałabym inną porę roku. Lecz ze względów osobistych wybrałam taką właśnie datę i nie żałuję.

Ostatecznie przybiegłam 10 godzin później, robiąc dziennie dystans od 70 do 96 km.

Faktem jest, że jestem pierwszą Europejką, która pokonała ten szlak poniżej 10 dni.Przynajmniej według danych, które można znaleźć w Internecie. I to mi wystarcza.

Logistyka

Przygotowania do tego wyzwania zajęły oczywiście sporo czasu. Wiele rzeczy trzeba było starać się przewidzieć i mieć w razie czego rozwiązanie. Zakwaterowanie załatwiliśmy z zaprzyjaźnioną firmą, która zajmuje się organizowaniem wycieczek po wszystkich szlakach Camino. Staraliśmy się oszacować gdzie mniej więcej mogę kończyć każdego dnia. Oczywiście nie dało się tego zaplanować na 100 procent. Pierwszy raz organizowaliśmy tak długą wyprawę. Nie obyło się więc bez dojeżdżania do następnego hotelu z miejsca, w którym danego dnia skończyłam, by kolejnego dnia rano wrócić dokładnie w ten sam punkt. Mam w nogach każdy jeden kilometr tej trasy.

Wypożyczenie samochodu to był drugi największy wydatek. Ponieważ odbieraliśmy samochód we Francji, a oddawaliśmy w Hiszpanii, kwota normalnego wypożyczenia wzrosła prawie dwukrotnie, by ten samochód później można było odstawić z powrotem do Francji. Do tego pakiet pełnego ubezpieczenia, bo na tak długą trasę trzeba być przygotowanym, że coś może się stać po drodze. Całe szczęście nic się nie stało, a samochodzik dał radę.

Co do pozostałych rzeczy to listę kompletowałam już od początku roku, dopisując do niej wszystko co tylko mi przyszło do głowy, że może być potrzebne. Oprócz rzeczy oczywistych jak ciuchy biegowe, zapasowe buty, czołówki itp. znalazły się na niej takie pozycje jak miska do moczenia stóp, linka i klamerki by rozwieszać pranie w samochodzie, czy też wiadro na lód, w którym chłodziły się napoje. Od innej zaprzyjaźnionej firmy dostałam na ten czas tracker GPS i dostęp do systemu online. 

Wsparcie

Na koniec nie mogę pominąć jak ważną rolę odegrał w tej wyprawie mój mąż. Bez niego ten projekt nie miałby szansy powodzenia, to była nasza wyprawa. Podczas tych 10 dni wszystko było na jego głowie. Dojazdy do umówionych punktów, pilnowanie trasy, przygotowywanie jedzenia, podawanie napojów i suplementów, schładzanie zimną wodą i lodem, przekłuwanie pęcherzy, gdy robiłam przerwę na chłodząca drzemkę w cieniu itd.

Mnóstwo tego było. Marek startuje w zawodach Ironman, kilka razy wziął tez udział w biegach ultra, więc dobrze wie czego potrzeba przy takim wysiłku. A ponieważ jesteśmy razem już trochę czasu, to również wie kiedy należy mnie zmotywować, kiedy trochę opierniczyć, a kiedy zwyczajnie nic się nie odzywać i pozwolić mi sobie trochę ponarzekać.

Piszę to, bo często pomija się rolę supportu, a to przecież zawsze wspólny wysiłek dla obu stron i myślę, że trzeba to trochę bardziej doceniać.

Na koniec przytoczę słowa mojej siostry, która mi tak oto napisała w życzeniach urodzinowych:

„O tym, kim naprawdę jesteśmy, nie świadczą nasze zdolności, lecz wybory. To wybór, a nie przypadek, decyduje o twoim przeznaczeniu. Sam musisz zdecydować, ile jesteś wart, jaką odgrywasz rolę w świecie i w jaki sposób nadajesz mu sens.”

Z pozdrowieniami dla wszystkich biegaczy - sięgajcie po swoje marzenia, bo warto!

Agnieszka Pamula


13. Bieg o Puchar Szymbarskiego Kasztelu ruszył z zapisami

$
0
0

UKS Gryf Szymbark, Szkoła Podstawowa im. św. Jana Pawła II w Szymbarku oraz Gmina Gorlice zapraszają na 13. Bieg o Puchar Szymbarskiego Kasztelu. Bieg zaliczany jest do Grand Prix Małopolski.

– Bieg odbędzie się 14 września, w sobotę o godz. 11. Start i meta zlokalizowana będzie w rejonie Przystanku Szymbark. Natomiast biuro zawodów, szatnie i prysznice w budynku sali gimnastycznej Szkoły Podstawowej w Szymbarku. Będą biegi dla dzieci i młodzieży, bieg na 5 i 10 km oraz marsz nordic walking na dystansie 2, 5 km – informuje Marek Dziedziak, organizator biegu.

Program zawodów:

  • 9.00-11.00 – przyjmowanie zgłoszeń oraz weryfikacja zawodników w biurze zawodów (przyjmowanie zgłoszeń do biegu na 5 km, 10 km oraz nordic walking do godz. 12.00)
  • 11.00 – otwarcie imprezy
  • 11.15 – bieg najmłodszych (rocznik 2012 i młodsi) dystans 200 m
  • 11.30 – bieg dzieci młodszych (roczniki 2010 – 2011) dystans 300 m
  • 11.45 – bieg dzieci starszych (roczniki 2007 – 2009) dystans 600 m
  • 12.00 – bieg młodzieży (roczniki 2005 – 2006) dystans 1200 m
  • 12.20 – bieg na dystansie 5 km K i M (roczniki 2004 i starsi) oraz nordic walking K i M na dystansie 2500 m
  • 13.00 – bieg główny kobiet i mężczyzn na dystansie 10 km (rocznik 2001 i starsi)
  • około godz. 15.00 – dekoracja zwycięzców
  • około godz. 15.30 – zakończenie imprezy

Dla najlepszych przewidziano puchary, dyplomy oraz upominki rzeczowe, a dla wszystkich okolicznościowe medale.

Opłata startowa:

Bieg na 10 km:

  • 15 złotych (do 31.08.2019 r.)
  • 25 złotych (do 11.09.2019 r.)

Bieg na 5 km i nordic walking:

  • 10 złotych (do 31.08.2018 r.)
  • 15 złotych (do 11.09.2018 r.)

Bieg główny na dystansie 10 km jest od kilku lat zaliczany do klasyfikacji Grand Prix Małopolski. Będzie więc okazja zdobyć kolejne punkty w tej klasyfikacji.

Regulamin i zapisy:TUTAJ

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów


Nocny 4F Półmaraton Praski zaprezentował medale

$
0
0

Warszawa o zachodzie słońca, światła miasta, obniżająca się temperatura i powietrze pełne energii. Tak zapowiada się sobotni wieczór 31 sierpnia, a to za sprawą 6. Nocnego 4F Półmaratonu Praskiego. Dzięki tysiącom uczestników gotowych do startu i biegowej rywalizacji znów w ostatni weekend wakacji to na prawym brzegu Wisły bić będzie serce aktywnej stolicy.

Blisko 10 tysięcy uczestników półmaratonu wyruszy na płaską i szybką trasę, sprzyjającą dobrym wynikom. Start i meta zarówno rywalizacji na 21,097 km, jak i biegu towarzyszącego na 5 km, zlokalizowane będą na błoniach stadionu PGE Narodowego. Po energetycznym starcie, pełnym kolorowych efektów świetlnych, na trasie ma być nie mniej barwnie. Energetyczne dźwięki, którą zapewnią liczne punkty muzyczne - od strefy pod egidą marki Red Bull przez rockowe zespoły do wsparcia bębniarzy. To wszystko, plus entuzjastyczny doping kibiców ma sprawić, że w takiej atmosferze, pod osłoną nocy, nogi same powiodą po rekord.

Po najlepszy wynik w sześcioletniej historii imprezy, na atestowanej trasie, walczyć chce czołówka polskich długodystansowców - m.in. Henryk Szost, Mariusz Giżyński i Błażej Brzeziński.

Nie tylko elita będzie na finiszu zwycięska. Mistrzem może poczuć się każda osoba - zarówna ta, która zajmie czołowe miejsce w swojej kategorii wiekowej, czy po prostu w założonym przez siebie czasie ukończy wybrany dystans. Bo w żyłach tysięcy uczestników w sobotni wieczór na pewno popłynie ta słynna przedstartowa adrenalina, a gdy ruszą na trasę doświadczą tego niezwykłego uczucia, gdy można biec środkiem niedostępnych zwykle dla biegaczy ulic. A później moment przekroczenia mety. Moment, w którym się wygrywa, bez względu na zajęte miejsce. A wygranym należą się medale.

Na finiszerów 4F Półmaratonu Praskiego czekać będzie okolicznościowy medal wykonany specjalnie z myślą o nocnym biegu. Klasycznie okrągły, ale z oryginalnym ażurowaniem i emaliowanym środkiem, kolorystycznie dopasowanym do tegorocznej koszulki startowej.

Z miejscem na wpisanie wyniku, a na rewersie z zaznaczoną trasą - ten fragment pokryty został farbą fluorescencyjną, która w nocy będzie... świecić!

Dla tych, którzy osiągną metę 4F Piątki Praskiej (biegu towarzyszącego na 5 km) również będzie czekał szlachetny, pamiątkowy krążek. Tradycyjnie okrągły, z tym samym lekko ażurowym środkiem, miejscem na wygrawerowanie wyniku oraz z barwnym emaliowaniem pasującym do limonkowo-białej koszulki startowej od 4F. Z szarfą o wzorze harmonizującym z koszulką.

Rejestracja do obu biegów trwa. Zapisy odbywają się przez stronę www.polmaratonpraski.pl

źródło: Organizator


Osiem medali młodych polskich lekkoatletów w Baku. Biegacze...

$
0
0

Bardzo dobrzy spisali się młodzi polscy lekkoatleci podczas 15. Olimpijskiego Festiwalu Młodzieży Europy w Baku. Biało-czerwoni zdobyli łącznie osiem medali, z czego aż pięć złotych, i wygrali klasyfikację medalową w swojej dyscyplinie!

W sumie we wszystkich konkurencjach Polacy zdobyli 15 krążków (6-3-6), co pokazuje, że niemal połowa dorobku była zasługą lekkoatletów. Bezkonkurencyjna była Rosja z 66 medalami na koncie. Na drugim miejscu uplasowali się Brytyjczycy z 25 medalami.

Medalowy worek dla Polski rozwiązała Olimpia Breza zdobywając historyczne złoto w biegu na 3000 m. Biegaczka popisała się długim finiszem. Na szczęście starczyło sił, żeby obronić pierwsze miejsce.

Olimpia Breza najszybszą 17-latką Europy na 3000m!

Za kilka lat Marcin Lewandowski może mieć swojego godnego następcę, co udowodnił Jędrzej Poczwardowski. 17-letni zawodnik MKL Toruń zdobył złoto na 1500 m z czasem 3:54.64. Nie jest to jego rekord życiowy, ale ważny był medal. Za sobą Polak zostawił m.in reprezentanta Francji Adila Espasa (3:55.19).

Co ciekawe poprzedni złoty medal dla „biało-czerwonych” na tym dystansie podczas EYOF zdobyliśmy 7 lat… przed narodzinami Jędrzeja Poczwardowskiego. W 1995 roku najlepszy był Grzegorz Kujawski.

O tym, że przekazywanie pałeczki jest silną bronią Polski przekonała nasza sztafeta szwedzka. Mateusz Górny, Oliwier Wdowik, Wiktor Gruzd i Patryk Grzegorzewicz pobiegli w 1:53.39, wyprzedzając Szwedów - 1:54.03.

Zaledwie 15-letni Krzysztof Różnicki zdobył srebro w biegu na 800 m. Młody zawodnik Cartusia Cartuzy uzyskał rezultat 1:53.01, choć w karierze biegał już szybciej. Uczeń szkoły podstawowej w Sierakowicach jest też rekordzistą Polski młodzików na 600 m - 1:22.02.

Cenne medale indywidualne zdobyli nasi sprinterzy ze sztafety szwedzkiej. Patryk Grzegorzewicz był drugi na 400 m z najlepszym czasem w sezonie 47.91, a Oliwer Wdowik trzeci na na 200 m z wynikiem 21.26.

Złoto w Baku wywalczyli oszczepnicy Gabriela Andrukonis i Eryk Kołodziejczak.

Olimpijski Festiwal Młodzieży Europy pokazał, że są talenty i kolejne pokolenia garną się do lekkiej atletyki. To oczywiście cieszy. Problemem jest przejście do wieku seniora. To jednak problem uniwersalny i nie dotyczy tylko „królowej sportu”.

RZ

zdjęcie główne: eyofbaku2019.com


Polacy biegali w Mistrzostwach Czech 24h / 48h

$
0
0

Tegoroczny 24h & 48h Self-Transcendence Race w Kładnie należał do czeskiej zawodniczki Radki Churonovej, która poprawiła aż dwa rekordy Czech. Od teraz najlepszy wynik w tym kraju w biegu 12-godzinnym to 149,367 km. Z kolei bieg 24-godzinny Churonova ukończyła z rekordowym wynikiem 251,498 km.

W imprezie wzięło udział ponad 100 zawodników z 16 krajów. W tej grupie znaleźli się także Polacy, którzy startowali na obu dystansach.

W biegu 48-godzinnym, wygranym przez rumuńskiego biegacza Daniela Trusca z wynikiem 370,121 km, najwyżej sklasyfikowanym Polakiem był Bogusław Maciejewski. Z rezultatem 233,123 km zajął on ósme miejsce w open i drugie w swojej kategorii wiekowej. „Wynik powaliła pogoda, ale i tak jestem zadowolony” - skomentował swój bieg Bogusław Maciejewski.

Pogoda rzeczywiście dokuczała zawodnikom. Na bieganie było trochę za gorąco. Jednak biało-czerwoni dobrze sobie radzili. Pierwszą dziesiątkę, z rezultatem 229,063 km, zamknąłŁukasz Jarocki. Zaś Marek Dworski, z wynikiem 221,060 km, był trzynasty - a trzeci w kategorii wiekowej - w biegu 48-godzinnym.

Najwyższe miejsca na podium biegu 24h zajmowali Vladimir Stavrev z Bułgarii (253,099 km) i wspomniana na wstępie nowa rekordzistka Czech. Polka Katarzyna Chojnacka zakończyła rywalizację na najniższym stopniu podium. Nabiegała 179,130 km.

Druga z Polek, Natalia Tejchma przechodziła na trasie ciężkie chwile. Po 100 km z samodzielnego biegu zrezygnował Paweł Żuk i wspierał Natalię w drodze po rekord życiowy. Niestety kontuzja stopy przekreśliła te plany.

Najwyżej sklasyfikowanym Polakiem w biegu doborym został Mirosław Rządkowski, który zajął w open ósme miejsce. Rezultatem 203,108 km poprawił on swój rekord życiowy i stanął na podium swojej kategorii wiekowej.

Na 15. miejscu finiszował Tadeusz Sekretarczyk - 168,130 km. Zbigniew Jan Kamiński był 53,, kończąc imprezę z 49 kilometrami na koncie.

Pełne wyniki: TUTAJ

IB


"Z nowym trenerem biegam szybko jak nigdy dotąd". Karolina Kołeczek w spokoju trenuje do MŚ i Tokio

$
0
0

Rok 2019 jest niezwykle udany dla Karoliny Kołeczek. W końcu ubiegłego roku najlepsza polska płotkarka na sprinterskim dystansie 100 metrów niespodziewanie zmieniła trenera i rozpoczęła współpracę z nieznanym szerzej Piotrem Maruszewskim. Efekty przyszły błyskawicznie, a 26-letnia biegaczka otworzyła sezon na stadionie z wysokiego C.

W pierwszym starcie ustanowiła rekord życiowy 12,75 sek., co było wtedy najlepszym wynikiem w Europie! Rezultat z Memoriału Kusocińskiego dał Karolinie Kołeczek prawo startu w MŚ w Dosze (przełom września i października) i przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio.

Karolino, jeszcze nigdy nie biegałaś tak szybko jak w tym sezonie. To jest najlepszy rok w Twojej karierze?

Do tej pory na pewno tak. Najszybsze biegi w życiu, bardzo fajny rekord życiowy, najlepszy wynik w Europie (w lipcu szybciej od Kołeczek pobiegły Białorusinka Elwira Herman 12,70 i Finka Annimari Korte 12,72 sek. - red.). Bardzo się cieszę.

Spodziewałaś się tak wcześnie życiowego wyniku na poziomie 12,75 sek.? Memoriał Janusza Kusocińskiego w Chorzowie 16 czerwca był Twoim pierwszym startem w sezonie.

Świetnie czułam się na treningach. Wychodziły mi znakomicie, wiedziałam, że jestem szybka i dobrze biegam technicznie. Spodziewałam się, że jestem w stanie tyle biegać w tym sezonie, ale nie sądziłam, że zrobię to już w pierwszym starcie! Zaskoczył mnie nie wynik, a termin jego uzyskania.

12,75 sek. to minimum na mistrzostwa świata w Dosze oraz igrzyska olimpijskie w Tokio. Niewielu polskich lekkoatletów jest w tak dobrej sytuacji. Daje Ci to duży komfort psychiczny?

Zdecydowanie tak! Mogę teraz trenować i startować ze spokojną głową, nie zawracając jej sobie myślą o minimach na najważniejsze imprezy, bo prawo występu w nich mam już zagwarantowane. Skupiam się tylko na poprawieniu jeszcze wyniku i jak najlepszym przygotowaniu do MŚ w Katarze. Mogę skoncentrować się wyłącznie na pracy, startować z marszu, odpuszczając trening tylko dzień przed zawodami. Nie będę musiała szukać formy w sierpniu czy wrześniu, żeby walczyć o minimum. Mogę budować ją spokojnie dopiero na - bardzo późne w tym roku - mistrzostwa świata.

Krótko po świetnym otwarciu sezonu i rekordzie życiowym na „Kusocińskim” pokazałaś, że już teraz jesteś w stanie biegać jeszcze szybciej.

Kilka dni później na mityngu w Finlandii pobiegłam (niestety, przy zbyt silnym wietrze) 12,67 sek., a w eliminacjach 12,77. Trzy biegi w krótkim czasie na równym poziomie pokazują, że chorzowska „życiówka” nie była przypadkiem, jednorazowym „strzałem”.

I powtarzasz, że jesteś gotowa na bieganie jeszcze szybsze?

W biegu płotkarskim ważna jest magiczna sekunda, czyli różnica pomiędzy czasem przebiegnięcia 100 metrów płaskich i z płotkami. Mam tutaj jeszcze duże rezerwy, bo płaską „setkę” pobiegłam w tym roku na Akademickich MP w 11,55 sek., więc na płotkach brakuje jeszcze 2 dziesiątych sekundy. Dążę też do poprawienia techniki, bo to umożliwi uzyskanie jeszcze lepszych wyników. Motorycznie czuję się bardzo dobrze i na ten sezon to wystarczy, ale w przyszłym roku będę chciała jeszcze bardziej poprawić szybkość i wynik na płaskie 100 m. Mam nad czym pracować.

A co stało się w tym roku, że biegasz tak szybko?

To przede wszystkim zasługa mojego nowego trenera Piotra Maruszewskiego, jego pracy i zaangażowania. Dużo pracujemy nad szybkością, wytrzymałością rytmową i szybkościową. Wszystko filmuje, analizuje, widzi, gdzie są rezerwy, stara się poprawiać, patrzy jak moje ciało zachowuje się w biegu, układa mi technikę biegu płaskiego. Potem wchodzimy na płotki, staramy się jak najszybciej dobiegać do płotka i go atakować, spędzać nad płotkiem jak najmniej czasu i szybko łapać rytm. Bardzo ważne jest dla mnie, że trener sam także dużo się uczy, konsultuje. Bardzo się zaangażował w pracę ze mną, robi wszystko, żeby pomóc mi biegać jak najszybciej.

Jesteś jedyną zawodniczką Piotra Maruszewskiego? Masz trenera do wyłącznej dyspozycji?

Tak, trenujemy indywidualnie i ja bardzo lubię taki trening. Oczywiście, jeśli potrzebuję się pościgać z dziewczynami w treningu szybkości czy techniki na płotkach to organizujemy zgrupowanie, głównie z Pamelą Dutkiewicz i innymi Niemkami. Tak na przykład pracowaliśmy i ścigali się na Teneryfie. Dzięki temu można zobaczyć, gdzie są jeszcze rezerwy i poczuć adrenalinę. To ważne, bo wykonując różne elementy na treningu dużo myślimy, zastanawiamy się i wszystko nam wychodzi, a gdy na zawodach zadziała adrenalina wtedy automatyzm w nowych elementach nie działa. A taka rywalizacja i wyścigi na zgrupowaniu pomagają w zakotwiczeniu nowości.

Kiedy Twój trening nabrał nowego wymiaru?

Z Piotrem Maruszewskim współpracowałam od marca 2018 roku, ale początkowo zajmował się przygotowaniem motorycznym i siłowym. Moim głównym trenerem był Jerzy Maciukiewicz. Ale po sierpniowych Mistrzostwach Europy w Berlinie rozpoczęliśmy pełną, kompleksową współpracę. Od listopada całkowicie zmieniliśmy trening.

Zmiany w treningu, które wprowadził trener Maruszewski, były dla Ciebie rewolucyjne czy też ewolucyjne?

To była dla mnie rewolucja. Nigdy wcześniej tak nie trenowałam. Nowy szkoleniowiec wniósł dużo zmian. Praktycznie nie robię treningu tempowego, objętości, treningu wprowadzającego czy podbudowy, tylko staramy się przez cały rok biegać szybko i pracować nad techniką, a wytrzymałość robić nie tempową na długich odcinkach, ale zakwaszać się na krótkich i robić wytrzymałość rytmową na płotkach.

Zmieniłaś trenera po ME w Berlinie, które przyniosły Ci największy sukces w dorosłej karierze: pierwszy awans do finału wielkiej imprezy mistrzowskiej i szóste miejsce. To nietypowy moment na taką zmianę...

Owszem, byłam w finale ME, ale trochę odstawałam od zawodniczek z czołowej czwórki. To mnie bardzo zaniepokoiło, bo chciałam biegać poniżej 12,80 sek. Taki wynik daje medal na ME, a na MŚ przynajmniej finał. Mnie brakowało do tego dwóch dziesiątych sekundy, przez 2 lata biegałam 12,90-13,00. Coś więc było nie tak.

Postanowiłam zrobić krok do przodu i zaryzykować, poszukać lepszego rozwiązania. Nie mogłam nic stracić, a tylko zyskać. Zmieniłam więc trenera. Znałam od pół roku Piotra Maruszewskiego, znałam jego podejście do lekkiej atletyki i dużą wiedzę na temat sprintu, oczywiście płaskiego, bo płotki widział tylko w telewizji. Bardzo podobało mi się jego zaangażowanie, ogromna chęć pracy i uczenia się, ciągłego rozwoju.

Tegoroczne wyniki dowodzą, że decyzja była strzałem w dziesiątkę?

Była bardzo trafiona i myślę, że Piotr Maruszewski będzie moim trenerem przez najbliższe lata.

Świadczy o tym także pierwsze w karierze zaproszenie na mityng Diamentowej Ligi. Start 12 lipca w Monako był dla Ciebie dużym przeżyciem, poczułaś się specjalnie doceniona?

Został zauważony mój postęp i przede wszystkim najlepszy wynik tego sezonu w Europie. Występ w Monako był dla mnie bardzo ważny, bo był swego rodzaju sprawdzianem przed mistrzostwami świata. Oczywiście, na MŚ nie wystartuje 5 Amerykanek, ale mogłam w topowym biegu zmierzyć się z najlepszymi biegaczkami świata. Ciężko było mi walczyć na ósmym torze, nie czułam rywalizacji, ale też trochę nie byłam sobą, może się nie stresowałam, ale zbytnio ekscytowałam tym startem. Za dużo było emocji i nie pobiegłam tyle, na ile byłam przygotowana.

Ale było to bardzo dobre doświadczenie i wniosek, żeby w kolejnych takich startach i na mistrzostwach świata nie było już takich problemów, żeby start obok takich zawodniczek jak Kendra Harrison czy Danielle Williams nie był tak ogromnym przeżyciem emocjonalnym.

Chcesz doprowadzić do tego, żeby start wśród najlepszych płotkarek świata nie był wydarzeniem nadzwyczajnym, tylko czymś codziennym?

Na mityngach takich jak Memoriał Kusocińskiego czy zawody w Fnlandii, czyli o klasę niższych niż Diamentowa Liga, czuję się bardzo dobrze. Startuję w nich od kilku lat, są dla mnie chclebem powszednim. Znam zawodniczki, z którymi się spotykam, nierzadko z nimi wygrywam. Ale gdy stanęłam między płotkarkami najlepszymi na świecie, z którymi nigdy nie biegałam, było zupełnie inaczej.

Poczułaś gęsią skórkę?

Może nie aż tak, ale emocje były duże, zbyt duże. Atmosferę Diamentowej Ligi tworzą takie zawodniczki, pelne trybuny na ogromnym stadionie, organizacja na najwyższym poziomie, inna nawet w porównaniu z mistrzostwami Europy. W Monako zdobyłam bardzo cenne doświadczenie, start był całkiem udany, ale moglo być lepiej.

Jakie są Twoje najmocniejsze strony w bieganiu przez płotki, a nad czym musisz najwięcej pracować, co jest do poprawy?

Zadowolona jestem na pewno z szybkości, dynamiki i wytrzymałości, tego, że do końca potrafię utrzymać rytm, co jest bardzo ważne. A moja najsłabszą strona jest ciągle jeszcze technika pokonywania płotków. Jest coraz lepiej, ale ciągle muszę pracować, żeby przechodzić nad płotkami jeszcze niżej, bardziej płasko. Potrzebna jest też synchronizacja, zgranie w odpowiednim tajmingu pracy nóg z rękami, to jest bardzo trudne przy dużej szybkości.

A czas reakcji w blokach startowych?

Zazwyczaj mam dobry, bardzo rzadko zostaję w blokach. Mentalnie, psychicznie też sobie radzę nieźle. Tak samo jak mięśnie musimy ćwiczyć głowy, choć jesteśmy tylko ludźmi i czasami coś nie wychodzi, nie jesteśmy w stanie zapanować nad emocjami albo wejść w jakiś stan. Ale uważam, że dobrze sobie z tym radzę, dużo nad tym pracuję.

Teraz w moim przygotowaniu psychologicznym pojawiło się kolejne zadanie, bo sportowo przeskoczyłam na kolejny szczebel. Do tej pory biegałam 12,90, a teraz już 12,75 sek. To trochę inna liga, więc muszę jeszcze wzmocnić trening mentalny.

Pracujesz na co dzień z psychologiem?

Oczywiście, od dawna na stałe współpracuję z psychologiem. To już teraz jest (i musi być) standardem, robi to chyba każdy sportowiec. Psycholog daje nam różne narzędzia, dzięki którym uczymy się siebie. Wiadomo, że nie jest dobrym czarodziejem, który sprawi, że nagle pobiegniemy 2 dziesiąte sekundy szybciej albo staniemy się odporni na stres i negatywne emocje. Tak nie jest, i ciało, i głowę trzeba wytrenować.

Jak myślisz, ile ze swojego wyniku możesz jeszcze „urwać”, jesli poprawisz sposób przeskakiwania nad płotkami?

Myślę, że spokojnie przynajmniej 2 dziesiąte sekundy. Powiem tak: rekordzistka świata Kendra Harrison (12,20 sek. - red.) jest nad płotkiem przez 0,26 sek., a ja „spędzam” nad nim 0,30-0,31 sek. Najszybciej pokonałam płotek w 0,28 sek. To czas od odbicia, ostatniego kontaktu stopy z podłożem przed płotkiem do lądowania, pierwszego dotknięcia bieżni za płotkiem. Różnica między nami wynosi 3-4 setne sekundy, mnożąc to przez 10 płotków na dystansie 100 metrów mamy 0,3-0,4 sek. w całym biegu. Brutalna matematyka. Tu jest ogromne pole do poprawy.

Kendra Harrison jest dla Ciebie wzorem?

Nie wiem, w jakim czasie Amerykanka biega płaskie 100 metrów, ale podejrzewam, że około 11,35 sek. Jest bardzo szybka, a do tego ma perfekcyjną wręcz technikę. Dosłownie sunie pośladkami i łydką po płotkach, jest nad nimi może 8 milimetrów. Biegnie na bardzo dużym ryzyku. Czytałam kiedyś wywiad, w którym jej trener mówił, że chcą pokusić się o rekord świata poniżej 12 sekund!

To na 100 metrów przez płotki granica chyba taka jak złamanie 2 godzin w męskim maratonie?

Tak. Nie wiem, czy to jest w ogóle możliwe. Harrison jest niesamowicie sprawna, ale ja nie widzę już u niej rezerwy w pokonywaniu płotków. Robi to, jak powiedziałam, perfekcyjnie. Chyba że poprawi się jeszcze bardziej szybkościowo, ale... nie wiem. Myślę, że poniżej 12,20, czyli swego obecnego rekordu świata, jest jeszcze w stanie pobiec, może jakieś 12,13-12,15 sek. Ale z tym złamaniem 12 sekund chyba jednak z trenerem przesadzili (śmiech).

W swojej karierze podróżujesz za szkoleniowcami. Po igrzyskach w Rio w 2016 r. przeniosłaś się do Anglii, żeby trenować z Jerzym Maciukiewiczem. Po 2 latach, rozpoczynając współpracę z Piotrem Maruszewskim, przeprowadziłaś się do Poznania.

Od listopada mieszkam w stolicy Wielkopolski i trenuję głównie na stadionie Olimpii. Zamieszkałam tu, bo z Poznania jest mój szkoleniowiec i nie bardzo miałam inne wyjście.

A karierę sportową rozpoczęłaś w rodzinnym Sandomierzu?

Tak, zaczęłam trenować lekką atletykę w Wiśle, a potem byłam zawodniczką UKS Trójka Sandomierz. Dwa lata temu przeszłam do AZS UMCS Lublin, którego barwy reprezentuję do dzisiaj.

A coś łączy Cię z Lublinem, poza przynależnością klubową?

Nie. Lublin w moim życiu i karierze sportowej to tylko klub, którego jestem zawodniczką. Przeszłam do AZS UMCS Lublin, bo to najlepszy klub lekkoatletyczny w Polsce, w zeszłym roku wygrał drużynowe mistrzostwa kraju. Nie ukrywam, że ważne były także względy finansowe.

Emocjonalnie jestem natomiast wciąż związana z Sandomierzem, tam się wychowałam, tam mieszkają rodzice. Za często teraz tam nie bywam, ponieważ z Poznania to dość daleko, ale staram się choć czasami odwiedzać rodzinę i miasto, w którym się wychowałam.

A należy Cię nazywać teraz biegaczką z Poznania, czy z Sandomierza?

Z Sandomierza, zdecydowanie! Ja nie jestem Wielkopolanką (uśmiech).

Zdradź nam na koniec swoje najbliższe sportowe plany.

Trenuję w Poznaniu, a 1 sierpnia mamy w Jeleniej Górze finał klubowej ligi, czyli Drużynowe Mistrzostwa Polski. 9-11 sierpnia są Drużynowe Mistrzostwa Europy w Bydgoszczy, a 2 tygodnie później Mistrzostwa Polski w Radomiu. Zaplanowaliśmy z trenerem starty co mniej więcej 2 tygodnie – mniej zawodów, a jak najwięcej treningu. Mam już minimum na MŚ, nie muszę więc na siłę szukać startów i wyniku.

Masz jakiś plan wynikowy na najbliższe tygodnie?

Nie. Startuję i staram się jak najlepiej wykonać bieg, a wtedy będzie dobrze.

A cel na Mistrzostwa Świata w Dosze?

Mierzę w finał w Katarze, a potem... walkę o jak najwyższe miejsce. Chciałabym tam nabiegać poniżej 12,70 sek. Wiem, że stać mnie na to, ale jeśli pobiegnę tak samo jak w Chorzowie to też nie będę obrażona (śmiech).

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. archiwum zawodniczki


Norweskie narciarki postawiły na… bieżnię!

$
0
0

Słynna norweska narciarka Therese Johaug, mająca w dorobku nie tylko międzynarodowe tytuły ale i dopingową wpadkę, postanowiła na chwilę zamienić śnieg na bieżnie. Gwiazda narciarstwa biegowego wystartuje w zbliżających się lekkoatletycznych mistrzostwach kraju na 10 000 m.

Przez 18 miesięcy wielokrotna mistrzyni świata oraz mistrzyni olimpijska w sztafecie z 2010 roku była zawieszona za stosowanie dopingu. Wraz z lekarzem, na specjalnej konferencji, Johaug tłumaczyła się z wpadki mówiąc, że zakazana substancja znalazła się w jej organizmie po zastosowaniu maści na oparzenie słoneczne warg. Uznano jednak, że tak doświadczona sportsmenka powinna sprawdzić skład preparatu przed użyciem i nałożyła surową karę.

Do sportu Therese Johaug wróciła w kwietniu 2018 roku. Kolejna zima należała już do niej. Norweżka zdobyła trzy medale mistrzostw świat i była trzecia w Pucharze Świata.

Teraz 31-letnia narciarka przygotowuje się kolejnej zimy na narciarskich trasach. W ramach treningu wystąpi w lekkoatletycznych mistrzostwach kraju. Początkowo chciała wystartować w biegu na 5000 m, jednak nie spełniała wymaganego wskaźnika. Takich standardów nie ma już w biegu na 10 000 m i Johaug postawiła na dłuższy dystans. Trenerzy zdają sobie sprawę, że narciarka nie ma może najlepszej techniki, ale dystans do rywalek może nadrobić wytrzymałością.

To pierwszy start Therese Johaug na bieżni, choć wcześniej już brała już udział w zawodach ulicznych. W zeszłym roku wygrała bieg Fornebulopet na 10 km z czasem 33:36. Druga była wtedy inna narciarka, Ingvild Flugstad Ostberg - dwukrotna mistrzyni olimpijska (35:07).

Do startu w krajowym czempionacie Johuag przygotowuje się w Kolorado, wraz ze wspomnianą Ostberg.

W mistrzostwach, które odbędą się w najbliższy weekend, weźmie jeszcze kilku narciarzy w tym Astrid Jacobsen - mistrzyni olimpijska w sztafecie z 2018 r., która ma pobiec na 5 000 m. Ta zawodniczka już w czerwcu złamała 10 minut na 3 000 m i najprawdopodobniej ten wynik wystarczył jej by zakwalifikować się do mistrzostw. Rekord rekord życiowy Astrid Jacobsen na 5 km to 16:40.09 z 2013 roku.

Wiele byłych narciarek dobrze radzi sobie w biegach długich. Przykładem jest tu choćby Czeszka Eva Vrabcova - brązowa medalistka mistrzostw Europy w maratonie z Berlina i rekordzistka kraju na tym dystansie (2:26:31). Jeżdżąc na nartach, zawodniczka zza naszej południowej granicy stawała na podium mistrzostw świata juniorek i podczas zimowej Uniwerjsady w 2006 roku. Teraz jest zapraszana do największych światowych maratonów.

Również rekordzista polski w maratonie Henryk Szost swoją przygodę ze sportem zaczynał od biegów narciarskich, później, przez biegi górskie, trafił na bieżnie.

Bieganie nie straszne jest też Justynie Kowalczyk. Dwukrotna mistrzyni olimpijska w stylu klasycznym pobiegła w 2013 Życiowej Dziesiątkę Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdroju, uzyskując bardzo dobry wynik 35.07.

RZ

fot. wikipedia


Botaniczna Piątka - biegiem przez ogród botaniczny w Powsinie [ZDJĘCIA]

$
0
0

Gdzie jeszcze biegacze znajdą miejsca, w których będą oddawać się ulubionej aktywności? Po mojej przygodzie z bieganiem na pasie startowym, przyszedł czas na bieg w... ogrodzie botanicznym

Tym razem padło na bieg w ramach cyklu Botaniczna Piątka, który rozgrywany jest w ogrodach botanicznych w kilku miastach w Polsce, w sumie cztery razy w ciągu roku. Jak się dowiedziałem, wszystkie krążki cyklu składają się w spójną całość. Mój start wypadł akurat na trzecią edycję, więc było już za późno na złapanie ich wszystkich.

Bieg w Ogrodzie Botanicznym PAN w Powsinie wypadł dzień po 29. Biegu Powstania Warszawskiego, więc czuć było w nogach trudy trasy z poprzedniego dnia.

Stawkę ścigającą się na 5-kilometrowej trasie, z racji ograniczonej przestrzeni, podzielono na 3 tury startowe i było to naprawdę dobre rozwiązanie - nie było ścisku w tych niekiedy dość wąskich alejkach, z raz lepszą a raz gorszą nawierzchnią.

Gorszym rozwiązaniem były godziny startu, bo pierwszą turę wypuszczono o 11:15 – i to rozumiem, ale już ostatnią, w której starowałem, o godz. 12:45 - a było naprawdę gorąco i słonecznie. Na szczęście udało się pobiec w odpowiednim tempie, by uzyskać 3. miejsce w kategorii wiekowej. Kompletnie się tego nie spodziewałem, bo pojechałem do Powsina zupełnie rekreacyjnie, z planem zwiedzania. Ale jak to zwykle bywa, plany zmieniają się na miejscu.

W każdym razie największą wartością biegu była możliwość zwiedzenia ogrodu w ramach pakietu startowego. A jest to miejsce, w którym można spędzić cały dzień poznając tajniki flory krajowej i tej z różnych zakątków świata. Można było też po prostu poleżeć na hamaku lub leżaku, z dala od miejskiego zgiełku. Dodatkowo latem, gdy wszystko wokół kwitnie, jest tam naprawdę ładnie.

Polecam serdecznie!

Wyniki:

Mężczyźni:

1. Daniel Mikielski - 00:17:11
2. Krzysztof Krygier - 00:17:30
3. Waldemar Kowalski - 00:18:50

Kobiety:

1. Karolina Lewandowska - 00:20:41
2. Paulina Pankiewicz - 00:21:04
3. Barbara Rosińska - 00:22:04

Pełne wyniki: TUTAJ

Michał Sułkowski, Ambasador Festiwalu Biegów


Viewing all 13082 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>