Rok 2019 jest niezwykle udany dla Karoliny Kołeczek. W końcu ubiegłego roku najlepsza polska płotkarka na sprinterskim dystansie 100 metrów niespodziewanie zmieniła trenera i rozpoczęła współpracę z nieznanym szerzej Piotrem Maruszewskim. Efekty przyszły błyskawicznie, a 26-letnia biegaczka otworzyła sezon na stadionie z wysokiego C.
W pierwszym starcie ustanowiła rekord życiowy 12,75 sek., co było wtedy najlepszym wynikiem w Europie! Rezultat z Memoriału Kusocińskiego dał Karolinie Kołeczek prawo startu w MŚ w Dosze (przełom września i października) i przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio.
![]()
Karolino, jeszcze nigdy nie biegałaś tak szybko jak w tym sezonie. To jest najlepszy rok w Twojej karierze?
Do tej pory na pewno tak. Najszybsze biegi w życiu, bardzo fajny rekord życiowy, najlepszy wynik w Europie (w lipcu szybciej od Kołeczek pobiegły Białorusinka Elwira Herman 12,70 i Finka Annimari Korte 12,72 sek. - red.). Bardzo się cieszę.
Spodziewałaś się tak wcześnie życiowego wyniku na poziomie 12,75 sek.? Memoriał Janusza Kusocińskiego w Chorzowie 16 czerwca był Twoim pierwszym startem w sezonie.
Świetnie czułam się na treningach. Wychodziły mi znakomicie, wiedziałam, że jestem szybka i dobrze biegam technicznie. Spodziewałam się, że jestem w stanie tyle biegać w tym sezonie, ale nie sądziłam, że zrobię to już w pierwszym starcie! Zaskoczył mnie nie wynik, a termin jego uzyskania.
12,75 sek. to minimum na mistrzostwa świata w Dosze oraz igrzyska olimpijskie w Tokio. Niewielu polskich lekkoatletów jest w tak dobrej sytuacji. Daje Ci to duży komfort psychiczny?
Zdecydowanie tak! Mogę teraz trenować i startować ze spokojną głową, nie zawracając jej sobie myślą o minimach na najważniejsze imprezy, bo prawo występu w nich mam już zagwarantowane. Skupiam się tylko na poprawieniu jeszcze wyniku i jak najlepszym przygotowaniu do MŚ w Katarze. Mogę skoncentrować się wyłącznie na pracy, startować z marszu, odpuszczając trening tylko dzień przed zawodami. Nie będę musiała szukać formy w sierpniu czy wrześniu, żeby walczyć o minimum. Mogę budować ją spokojnie dopiero na - bardzo późne w tym roku - mistrzostwa świata.
![]()
Krótko po świetnym otwarciu sezonu i rekordzie życiowym na „Kusocińskim” pokazałaś, że już teraz jesteś w stanie biegać jeszcze szybciej.
Kilka dni później na mityngu w Finlandii pobiegłam (niestety, przy zbyt silnym wietrze) 12,67 sek., a w eliminacjach 12,77. Trzy biegi w krótkim czasie na równym poziomie pokazują, że chorzowska „życiówka” nie była przypadkiem, jednorazowym „strzałem”.
I powtarzasz, że jesteś gotowa na bieganie jeszcze szybsze?
W biegu płotkarskim ważna jest magiczna sekunda, czyli różnica pomiędzy czasem przebiegnięcia 100 metrów płaskich i z płotkami. Mam tutaj jeszcze duże rezerwy, bo płaską „setkę” pobiegłam w tym roku na Akademickich MP w 11,55 sek., więc na płotkach brakuje jeszcze 2 dziesiątych sekundy. Dążę też do poprawienia techniki, bo to umożliwi uzyskanie jeszcze lepszych wyników. Motorycznie czuję się bardzo dobrze i na ten sezon to wystarczy, ale w przyszłym roku będę chciała jeszcze bardziej poprawić szybkość i wynik na płaskie 100 m. Mam nad czym pracować.
A co stało się w tym roku, że biegasz tak szybko?
To przede wszystkim zasługa mojego nowego trenera Piotra Maruszewskiego, jego pracy i zaangażowania. Dużo pracujemy nad szybkością, wytrzymałością rytmową i szybkościową. Wszystko filmuje, analizuje, widzi, gdzie są rezerwy, stara się poprawiać, patrzy jak moje ciało zachowuje się w biegu, układa mi technikę biegu płaskiego. Potem wchodzimy na płotki, staramy się jak najszybciej dobiegać do płotka i go atakować, spędzać nad płotkiem jak najmniej czasu i szybko łapać rytm. Bardzo ważne jest dla mnie, że trener sam także dużo się uczy, konsultuje. Bardzo się zaangażował w pracę ze mną, robi wszystko, żeby pomóc mi biegać jak najszybciej.
![]()
Jesteś jedyną zawodniczką Piotra Maruszewskiego? Masz trenera do wyłącznej dyspozycji?
Tak, trenujemy indywidualnie i ja bardzo lubię taki trening. Oczywiście, jeśli potrzebuję się pościgać z dziewczynami w treningu szybkości czy techniki na płotkach to organizujemy zgrupowanie, głównie z Pamelą Dutkiewicz i innymi Niemkami. Tak na przykład pracowaliśmy i ścigali się na Teneryfie. Dzięki temu można zobaczyć, gdzie są jeszcze rezerwy i poczuć adrenalinę. To ważne, bo wykonując różne elementy na treningu dużo myślimy, zastanawiamy się i wszystko nam wychodzi, a gdy na zawodach zadziała adrenalina wtedy automatyzm w nowych elementach nie działa. A taka rywalizacja i wyścigi na zgrupowaniu pomagają w zakotwiczeniu nowości.
Kiedy Twój trening nabrał nowego wymiaru?
Z Piotrem Maruszewskim współpracowałam od marca 2018 roku, ale początkowo zajmował się przygotowaniem motorycznym i siłowym. Moim głównym trenerem był Jerzy Maciukiewicz. Ale po sierpniowych Mistrzostwach Europy w Berlinie rozpoczęliśmy pełną, kompleksową współpracę. Od listopada całkowicie zmieniliśmy trening.
Zmiany w treningu, które wprowadził trener Maruszewski, były dla Ciebie rewolucyjne czy też ewolucyjne?
To była dla mnie rewolucja. Nigdy wcześniej tak nie trenowałam. Nowy szkoleniowiec wniósł dużo zmian. Praktycznie nie robię treningu tempowego, objętości, treningu wprowadzającego czy podbudowy, tylko staramy się przez cały rok biegać szybko i pracować nad techniką, a wytrzymałość robić nie tempową na długich odcinkach, ale zakwaszać się na krótkich i robić wytrzymałość rytmową na płotkach.
Zmieniłaś trenera po ME w Berlinie, które przyniosły Ci największy sukces w dorosłej karierze: pierwszy awans do finału wielkiej imprezy mistrzowskiej i szóste miejsce. To nietypowy moment na taką zmianę...
Owszem, byłam w finale ME, ale trochę odstawałam od zawodniczek z czołowej czwórki. To mnie bardzo zaniepokoiło, bo chciałam biegać poniżej 12,80 sek. Taki wynik daje medal na ME, a na MŚ przynajmniej finał. Mnie brakowało do tego dwóch dziesiątych sekundy, przez 2 lata biegałam 12,90-13,00. Coś więc było nie tak.
Postanowiłam zrobić krok do przodu i zaryzykować, poszukać lepszego rozwiązania. Nie mogłam nic stracić, a tylko zyskać. Zmieniłam więc trenera. Znałam od pół roku Piotra Maruszewskiego, znałam jego podejście do lekkiej atletyki i dużą wiedzę na temat sprintu, oczywiście płaskiego, bo płotki widział tylko w telewizji. Bardzo podobało mi się jego zaangażowanie, ogromna chęć pracy i uczenia się, ciągłego rozwoju.
![]()
Tegoroczne wyniki dowodzą, że decyzja była strzałem w dziesiątkę?
Była bardzo trafiona i myślę, że Piotr Maruszewski będzie moim trenerem przez najbliższe lata.
Świadczy o tym także pierwsze w karierze zaproszenie na mityng Diamentowej Ligi. Start 12 lipca w Monako był dla Ciebie dużym przeżyciem, poczułaś się specjalnie doceniona?
Został zauważony mój postęp i przede wszystkim najlepszy wynik tego sezonu w Europie. Występ w Monako był dla mnie bardzo ważny, bo był swego rodzaju sprawdzianem przed mistrzostwami świata. Oczywiście, na MŚ nie wystartuje 5 Amerykanek, ale mogłam w topowym biegu zmierzyć się z najlepszymi biegaczkami świata. Ciężko było mi walczyć na ósmym torze, nie czułam rywalizacji, ale też trochę nie byłam sobą, może się nie stresowałam, ale zbytnio ekscytowałam tym startem. Za dużo było emocji i nie pobiegłam tyle, na ile byłam przygotowana.
Ale było to bardzo dobre doświadczenie i wniosek, żeby w kolejnych takich startach i na mistrzostwach świata nie było już takich problemów, żeby start obok takich zawodniczek jak Kendra Harrison czy Danielle Williams nie był tak ogromnym przeżyciem emocjonalnym.
Chcesz doprowadzić do tego, żeby start wśród najlepszych płotkarek świata nie był wydarzeniem nadzwyczajnym, tylko czymś codziennym?
Na mityngach takich jak Memoriał Kusocińskiego czy zawody w Fnlandii, czyli o klasę niższych niż Diamentowa Liga, czuję się bardzo dobrze. Startuję w nich od kilku lat, są dla mnie chclebem powszednim. Znam zawodniczki, z którymi się spotykam, nierzadko z nimi wygrywam. Ale gdy stanęłam między płotkarkami najlepszymi na świecie, z którymi nigdy nie biegałam, było zupełnie inaczej.
Poczułaś gęsią skórkę?
Może nie aż tak, ale emocje były duże, zbyt duże. Atmosferę Diamentowej Ligi tworzą takie zawodniczki, pelne trybuny na ogromnym stadionie, organizacja na najwyższym poziomie, inna nawet w porównaniu z mistrzostwami Europy. W Monako zdobyłam bardzo cenne doświadczenie, start był całkiem udany, ale moglo być lepiej.
![]()
Jakie są Twoje najmocniejsze strony w bieganiu przez płotki, a nad czym musisz najwięcej pracować, co jest do poprawy?
Zadowolona jestem na pewno z szybkości, dynamiki i wytrzymałości, tego, że do końca potrafię utrzymać rytm, co jest bardzo ważne. A moja najsłabszą strona jest ciągle jeszcze technika pokonywania płotków. Jest coraz lepiej, ale ciągle muszę pracować, żeby przechodzić nad płotkami jeszcze niżej, bardziej płasko. Potrzebna jest też synchronizacja, zgranie w odpowiednim tajmingu pracy nóg z rękami, to jest bardzo trudne przy dużej szybkości.
A czas reakcji w blokach startowych?
Zazwyczaj mam dobry, bardzo rzadko zostaję w blokach. Mentalnie, psychicznie też sobie radzę nieźle. Tak samo jak mięśnie musimy ćwiczyć głowy, choć jesteśmy tylko ludźmi i czasami coś nie wychodzi, nie jesteśmy w stanie zapanować nad emocjami albo wejść w jakiś stan. Ale uważam, że dobrze sobie z tym radzę, dużo nad tym pracuję.
Teraz w moim przygotowaniu psychologicznym pojawiło się kolejne zadanie, bo sportowo przeskoczyłam na kolejny szczebel. Do tej pory biegałam 12,90, a teraz już 12,75 sek. To trochę inna liga, więc muszę jeszcze wzmocnić trening mentalny.
Pracujesz na co dzień z psychologiem?
Oczywiście, od dawna na stałe współpracuję z psychologiem. To już teraz jest (i musi być) standardem, robi to chyba każdy sportowiec. Psycholog daje nam różne narzędzia, dzięki którym uczymy się siebie. Wiadomo, że nie jest dobrym czarodziejem, który sprawi, że nagle pobiegniemy 2 dziesiąte sekundy szybciej albo staniemy się odporni na stres i negatywne emocje. Tak nie jest, i ciało, i głowę trzeba wytrenować.
Jak myślisz, ile ze swojego wyniku możesz jeszcze „urwać”, jesli poprawisz sposób przeskakiwania nad płotkami?
Myślę, że spokojnie przynajmniej 2 dziesiąte sekundy. Powiem tak: rekordzistka świata Kendra Harrison (12,20 sek. - red.) jest nad płotkiem przez 0,26 sek., a ja „spędzam” nad nim 0,30-0,31 sek. Najszybciej pokonałam płotek w 0,28 sek. To czas od odbicia, ostatniego kontaktu stopy z podłożem przed płotkiem do lądowania, pierwszego dotknięcia bieżni za płotkiem. Różnica między nami wynosi 3-4 setne sekundy, mnożąc to przez 10 płotków na dystansie 100 metrów mamy 0,3-0,4 sek. w całym biegu. Brutalna matematyka. Tu jest ogromne pole do poprawy.
![]()
Kendra Harrison jest dla Ciebie wzorem?
Nie wiem, w jakim czasie Amerykanka biega płaskie 100 metrów, ale podejrzewam, że około 11,35 sek. Jest bardzo szybka, a do tego ma perfekcyjną wręcz technikę. Dosłownie sunie pośladkami i łydką po płotkach, jest nad nimi może 8 milimetrów. Biegnie na bardzo dużym ryzyku. Czytałam kiedyś wywiad, w którym jej trener mówił, że chcą pokusić się o rekord świata poniżej 12 sekund!
To na 100 metrów przez płotki granica chyba taka jak złamanie 2 godzin w męskim maratonie?
Tak. Nie wiem, czy to jest w ogóle możliwe. Harrison jest niesamowicie sprawna, ale ja nie widzę już u niej rezerwy w pokonywaniu płotków. Robi to, jak powiedziałam, perfekcyjnie. Chyba że poprawi się jeszcze bardziej szybkościowo, ale... nie wiem. Myślę, że poniżej 12,20, czyli swego obecnego rekordu świata, jest jeszcze w stanie pobiec, może jakieś 12,13-12,15 sek. Ale z tym złamaniem 12 sekund chyba jednak z trenerem przesadzili (śmiech).
W swojej karierze podróżujesz za szkoleniowcami. Po igrzyskach w Rio w 2016 r. przeniosłaś się do Anglii, żeby trenować z Jerzym Maciukiewiczem. Po 2 latach, rozpoczynając współpracę z Piotrem Maruszewskim, przeprowadziłaś się do Poznania.
Od listopada mieszkam w stolicy Wielkopolski i trenuję głównie na stadionie Olimpii. Zamieszkałam tu, bo z Poznania jest mój szkoleniowiec i nie bardzo miałam inne wyjście.
A karierę sportową rozpoczęłaś w rodzinnym Sandomierzu?
Tak, zaczęłam trenować lekką atletykę w Wiśle, a potem byłam zawodniczką UKS Trójka Sandomierz. Dwa lata temu przeszłam do AZS UMCS Lublin, którego barwy reprezentuję do dzisiaj.
A coś łączy Cię z Lublinem, poza przynależnością klubową?
Nie. Lublin w moim życiu i karierze sportowej to tylko klub, którego jestem zawodniczką. Przeszłam do AZS UMCS Lublin, bo to najlepszy klub lekkoatletyczny w Polsce, w zeszłym roku wygrał drużynowe mistrzostwa kraju. Nie ukrywam, że ważne były także względy finansowe.
Emocjonalnie jestem natomiast wciąż związana z Sandomierzem, tam się wychowałam, tam mieszkają rodzice. Za często teraz tam nie bywam, ponieważ z Poznania to dość daleko, ale staram się choć czasami odwiedzać rodzinę i miasto, w którym się wychowałam.
A należy Cię nazywać teraz biegaczką z Poznania, czy z Sandomierza?
Z Sandomierza, zdecydowanie! Ja nie jestem Wielkopolanką (uśmiech).
![]()
Zdradź nam na koniec swoje najbliższe sportowe plany.
Trenuję w Poznaniu, a 1 sierpnia mamy w Jeleniej Górze finał klubowej ligi, czyli Drużynowe Mistrzostwa Polski. 9-11 sierpnia są Drużynowe Mistrzostwa Europy w Bydgoszczy, a 2 tygodnie później Mistrzostwa Polski w Radomiu. Zaplanowaliśmy z trenerem starty co mniej więcej 2 tygodnie – mniej zawodów, a jak najwięcej treningu. Mam już minimum na MŚ, nie muszę więc na siłę szukać startów i wyniku.
Masz jakiś plan wynikowy na najbliższe tygodnie?
Nie. Startuję i staram się jak najlepiej wykonać bieg, a wtedy będzie dobrze.
A cel na Mistrzostwa Świata w Dosze?
Mierzę w finał w Katarze, a potem... walkę o jak najwyższe miejsce. Chciałabym tam nabiegać poniżej 12,70 sek. Wiem, że stać mnie na to, ale jeśli pobiegnę tak samo jak w Chorzowie to też nie będę obrażona (śmiech).
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. archiwum zawodniczki
![]()