Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13082 articles
Browse latest View live

Granice skyrunningu i „Bieg Śmierci”. Rozmawiamy z Shane'em Ohly, dyrektorem Salomon Skyline Scotland

$
0
0

Kinlochleven, 20 września, wczesne popołudnie. Zwycięzcy Ben Nevis Ultra za chwilę dobiegną do mety, a uczestnicy Mamores Vertical Kilometre właśnie wyruszają na trasę. Udało nam się porozmawiać z Shane'em Ohly, dyrektorem festiwalu biegów górskich Salomon Skyline Scotland i właścielem firmy Ourea Events, który sam jest wyczynowym wspinaczem i biegaczem górskim.

Glen Coe Skyline był pierwszym z Waszych biegów tutaj i wciąż jest flagowym biegiem festiwalu, chociaż Ben Nevis Ultra, a szczególnie Ring of Steall obecnie przyciągają większą liczbę uczestników. Shane, czy Skyline był całkowicie Twoim pomysłem?

Shane Ohly: - Inspiracja pochodziła z pomysłów wielu ludzi. Nie byłoby w porządku, gdybym stwierdził, że to w stu procentach mój pomysł. Tylko złożyłem to wszystko w całość. Ja chyba tylko wymyśliłem, żeby trasa zawierała najbardziej techniczne odcinki, jak Curved Ridge czy Aonach Eagach.

No i tu dochodzi do głosu Twoja sportowa przeszłość... Czujesz się bardziej biegaczem, czy wspinaczem?

Jako nastolatek i po dwudziestce wspinałem się zawodowo. Więc tak, przede wszystkim jestem wspinaczem, a później zostałem biegaczem górskim.

Cofnijmy się nieco w historii ekstremalnego skyrunningu. Najpierw był Trofeo Kima, a co było dalej?

Kima jest najstarszym z tych najbardziej ekstremalnych biegów, jego historia rozpoczyna się w 1995 roku. Hamperokken Skyrace w Tromsø wystartował rok przed nami, w 2014 roku, ale Glen Coe Skyline już był wtedy na etapie powstawania. Nie widzieliśmy Tromsø na własne oczy, kiedy zdecydowaliśmy się wystartować z naszym biegiem. To ciekawe, że historia obu tych wyścigów rozpoczęła się w odstępie mniej niż roku.

Jakich zawodników oczekujecie na Waszym najbardziej ekstremalnym biegu?

Dokładnie sprawdzamy wszystkich chętnych. Musimy odmówić tym, którzy nie spełniają naszych kryteriów i nie robimy wyjątków. Uczestnicy muszą być odpowiednio doświadczeni. Oczekujemy, że będą sobie radzić w górach i posiadać doświadczenie w bieganiu górskim i wspinaczce. Powinni być prawdziwymi ludźmi gór.

Czy ten proces sprawdzania jak dotąd zdawał egzamin?

Chyba tak. Odrzucamy 30-40 procent zgłoszeń, więc niestety musimy rozczarować znaczną ilość chętnych. Czasem nie możemy przyjąć kogoś, kto może i ukończyłby bieg, ale jego zgłoszenie nie spełnia wymagań. Nie jesteśmy w stanie prowadzić ludzi za rękę przez procedurę zgłaszania się na bieg. Mamy jasne i proste kryteria, wystarczy odpowiedzieć tak albo nie na postawione pytania. Czasem ktoś nie potrafi dać na nie jasnej odpowiedzi. Lepiej takiej osoby nie dopuścić do biegu, niż pozwolić wystartować komuś, kto nie powinien – dla bezpieczeństwa.

Czynnik przygody jest dla mnie ważny. Myślę, że w przygodzie potrzebna jest niepewność końcowego wyniku. Jak dodamy do tego odrobinę ryzyka, to mamy wspaniały wyścig, prawdziwy i autentyczny. Jeśli ktoś się poślizgnie na Curved Ridge albo na Aonach Eagach, to może zrobić krzywdę sobie albo współzawodnikowi. Z tego powodu tak dokładnie wszystkich sprawdzamy. Jak ktoś sam się uszkodzi, to źle. Jednak jeśli uszkodzi przy tym kogoś innego, to bardzo źle! Dlatego właśnie nie możemy robić wyjątków przy zapisach.

Czy były w historii Glen Coe Skyline jakieś większe wypadki?

Nie (uśmiech). Ale muszę być realistą, pewnego dnia wypadek może się zdarzyć. Zdarzały się na Tromsø i na Trofeo Kima. Przy takiej liczbie ludzi w tak trudnym terenie, w końcu coś może się stać. Jako organizator zawodów chcę się upewnić, że zrobiłem co w mojej mocy, by ograniczyć niebezpieczeństwo, jednak bez odbierania zawodnikom przygody i ryzyka, które są nierozerwalnie związane z tym sportem.

Co sądzisz o umieszczaniu poręczówek w skalnym terenie na niektórych biegach?

Myślę, że organizatorzy każdego biegu muszą sami zdecydować, co jest właściwe. W brytyjskich górach, w przeciwieństwie do Alp, jest znikoma ilość sztucznych ułatwień. A my od samego początku nie chcieliśmy ich mieć, nawet tymczasowych. Na tym polega nasze podejście i uczestnicy muszą to zrozumieć.

Z brytyjskich ekstremalnych biegów, na Lakes Sky Ultra i Pinnacle Ridge Extreme zakładają liny poręczowe. Robi to również Tromsø, czyż nie?

Tak, to ich decyzja i to jest w porządku. Ukończyłem Tromsø i wiem, że to również ekstremalny bieg. Jednak osobiście lubię wyzwania w najczystszym stylu, w naturalnym środowisku górskim, i nie chcę ułatwiać zawodnikom życia. Muszą się sami zmierzyć z tym wyzwaniem. Nie chcemy obniżać im standardów.

Słyszałeś o wyzwaniu Els 2900 w Andorze? Oni w pewnym momencie poszli jeszcze o krok dalej i zrezygnowali z jakichkolwiek z oznaczeń trasy. Co o tym myślisz?

Słyszałem o tych zawodach i chciałbym się kiedyś w nich sprawdzić. Mam znajomych, którzy je skończyli, to wspaniały bieg. Ale zupełnie innego typu. Jedną z zasad skyrunningu jest oznaczenie trasy. W Zjednoczonym Królestwie organizujemy wiele biegów i niektóre z nich wymagają nawigacji, jednak to inna konkurencja. Na Glen Coe Skyline nie dodajemy wyzwania nawigacyjnego. Dobrą stroną oznaczenia trasy jest danie równych szans zagranicznym uczestnikom.

Zanim wystartowaliście z Glen Coe Skyline, chyba spotkaliście się z krytyką ze strony ludzi, którzy nie wierzyli, że wszystko pójdzie dobrze?

Tak... przez pierwszy tydzień albo dwa po ogłoszeniu Glen Coe Skyline, prawie wszystkie brytyjskie gazety pisały o Biegu Śmierci Glen Coe! (śmiech) Taka była medialna narracja. Spotkała nas ogromna krytyka w okresie przed biegiem, a i teraz ludzie twierdzą, że te zawody są niebezpieczne. Uważam jednak, że dorosły człowiek z odpowiednim doświadczeniem ma prawo wybrać dla siebie poziom przygody i ryzyka, który sam akceptuje. A jest grupka osób, które tylko czekają na okazję udziału właśnie w takich zawodach, które oferujemy. Dla nich to jest afirmacja życia, wysoce pozytywne doświadczenie, którego nie można ich pozbawiać.

Jak widzisz przyszłość ekstremalnego skyrunningu? Czy na światowej mapie najtrudniejszych biegów może się pokazać coś jeszcze trudniejszego?

Zawsze można zrobić coś trudniejszego. My też możemy, tu w Szkocji również. Trzeba to jednak przemyśleć z punktu widzenia opłacalności. Glen Coe Skyline tak naprawdę nie jest biegiem komercyjnym. Startuje w nim zbyt mało osób, logistyka jest zbyt skomplikowana i kosztowna. Robimy go jednak z miłości, a koszty się zwracają dzięki Ring of Steall i pozostałym biegom podczas weekendu ze Skyline Scotland. Myślę, że największym wyzwaniem przy organizacji najtrudniejszych technicznie biegów jest ich opłacalność finansowa.

Czyli coś jeszcze trudniejszego musiałoby być zupełnie niszową imprezą dla nielicznych wybrańców?

Zdecydowanie tak. Moglibyśmy urządzić elitarny bieg dla 20 zawodników w jakimś niesamowitym terenie, ale kto by za to zapłacił? Może Red Bull! (śmiech) Jednak nie chodzi nam o wodotryski. Glen Coe Skyline stał się sławny, ponieważ wielu ludzi patrzy na niego z zachwytem i stwierdza, że kiedyś chcieliby go ukończyć.

Który z tej trójki uważasz za najtrudniejszy: Kima, Tromsø, czy Glen Coe?

Wszystkie trzy ukończyłem. (uśmiech) Każdy to innego rodzaju wyzwanie. Jeśli chodzi o trudności techniczne, to Glen Coe jest zdecydowanie najbardziej wymagający, bez żadnych wątpliwości. Ale żaden z nich nie jest prosty. Wszystkie to są bardzo ciężkie biegi.

Festiwal Salomon Glen Coe Skyline składa się z następujących biegów: Ben Nevis Ultra (54 km, 4000 m+), Mamores Vertical Kilometre (5 km, 1000 m+), Ring of Steall (29 km, 2500 m+) i Glen Coe Skyline (52 km, 4750 m+), a od 2019 roku również trzech krótszych biegów górskich: Three Mealls (18 km), Loch Eilde Mòr (10 km) and Grey Mare's (5 km).

Strona festiwalu: http://www.skylinescotland.com/

Rozmawiał Kamil Weinberg



Faworyci 20. PKO Poznań Maratonu

$
0
0

Organizatorzy 20. PKO Poznań Maratonu im. Macieja Frankiewicza zaprezentowali faworytów niedzielnego biegu.

W pierwszej linii staną zwycięzcy poprzednich edycji – Emil Dobrowolski – zwycięzca 16. PKO Poznań Maratonu i Kyeva Cosmas Mutuku - dwukrotny zwycięzca biegu w latach 2011 i 2018, a także rekordzista trasy, z czasem 2:11:43.

W damskim gronie znalazła się m. in.: Arleta Meloch, która aż trzykrotnie wygrywała w Poznaniu, w latach 2004, 2008, 2011, a także Monika Stefanowicz – trzykrotna zdobywczyni tytułu mistrzyni Polski w maratonie.

Na dystansie maratońskim zadebiutują Kamil Karbowiak, Tomasz Grycko i Beata Lupa.

W elicie wózkarzy wystąpi Rafał Wilk, którzy jest m. in.: podwójnym mistrzem paraolimpijskim z Londynu (H3 - handbike) i zdobywcą złotego medalu na Letnich Igrzyskach Paraolimpijskich w Rio de Janeiro w kolarstwie szosowym – jazda na czas.

Faworyci – elita 20. PKO Poznań Maratonu:

Mężczyźni:

  • Cosmas Kyeva - 2:09:54, Dębno (POL) 2014
  • Emil Dobrowolski - 2:13,50, Poznań(POL) 2015
  • Raymond Kemboi Chemungor - 2:10:06, Frankfurt (GER) 2015
  • Mathew Kiptoo - 2:11:45, Dalian (CHN ) 2019
  • Joel Kimuta- 2:11:51, Brighton (GBR) 2016
  • Dominic Kangor - 2:09:36, Brighton (GBR) 2014
  • Haimanot Mateb - 2:13:10, San Sebastián (ESP) 2018
  • Getachew Kene Tufa - 2:18:09, Poznan (POL) 2018
  • Mulu Tulu Jima - 2:18:31, Dębno (POL) 2019
  • Maurad El Bannouri - 2:11:47, Valencia (ESP) 2017
  • Hicham Bofars -2:12:16, Firenze (ITA) 2018
  • Kamil Karbowiak - debiut
  • Tomasz Grycko - debiut

Kobiety:

  • Monika Stefanowicz- 2:28:26, Hamburg (GER) 2016
  • Arleta Meloch- 2:37:34, Toruń (POL) 2009
  • Anna Szyszka - 2:37:47, Warszawa (POL) 2015
  • Emily Chepkemoi Samoe - 2:26:52, Barcelona (ESP) 2012
  • Bedada Tigist - 2:29:02, Dalian (CHN) 2019
  • Bizunesh Tesema - 2:37:35, Cape Town (RSA) 2018
  • Nina Savina - 2:29:06, Warszawa (POL) 2019
  • Sanae Achahbar - 2:32:26, Marrakesh (MAR) 2017
  • Sawa Morimoto - 2:43:29 Kochi (JPN) 2019
  • Beata Lupa - debiut

20. PKO Poznań Maraton im. Macieja Frankiewicza odbędzie się 20 października. Start biegu zaplanowano na godz. 9.00, dziesięć minut wcześniej na trasę Maratonu wyruszą zawodnicy na wózkach.

źródło: POSiR


Trzy tygodnie regeneracji i Eliud Kipchoge wskaże kolejny cel

$
0
0

Eliud Kipchoge wziął udział w facebookowej sesji Q&A (pytania i odpowiedzi), w której mówił o swoich planach na kolejne tygodnie biegowej kariery.

Kipchoge, oficjalny i nieoficjalny rekordzista świata w maratonie (2:01:39 z Berlina i 1:59:40 z Wiednia), zwycięzca 11 z 12 biegów maratońskich w których wystartował, czterokrotny mistrz Abott World Marathon Majors (2015/16 - 2018/2019), Mistrz Olimpijski w maratonie z Rio de Janeiro, w najbliższym czasie będzie odpoczywał po wyczerpującej próbie INEOS 1:59 Challenge w Austrii.

– Biorę trzy tygodnie wolnego, by skupić się na wypoczynku i regeneracji organizmu – wyjaśnił internautom 34-latek.

„Pan własnego ciała!”. Eliud Kipchoge przebiegł maraton poniżej 2 godzin! 1:59:40! [ZDJĘCIA]

Zapytany o kolejne plany startowe, w tym obronę tytułu olimpijskiego w Tokio stwierdził, że jest jeszcze za wcześnie by deklarować kolejne cele. – Gdy odzyskam siły, zadecyduje który maraton czy bieg wybrać.

– Nigdy nie zadeklarowałem, że nie będę już biegał maratonów – dodał przy okazji Kenijczyk ucinając pogłoski o zakończeniu maratońskiej kariery. Wyraził nadzieję, że jego osiągnięcie w Wiedniu zainspiruje ludzi „którzy nie wierzą w ograniczenia”.

– Ciągle cieszę się złamaniem tej bariery (2 godzin w maratonie – red.), dlatego nie chce mówić co wydarzy się w typowym maratonie. (Wiedeń) to było zupełnie coś innego, wyłącznie wyścig z czasem – dodał Eliud Kipchoge.

Ponownie podziękował „pierwszorzędnym” pacemakerom, którzy mu pomagali w austriackiej stolicy („W naturalny sposób skupiłem się na upływającym czasie i dystansie”) oraz kibicom, którzy ponieśli go na trasie.

red.


Jest kadra na paralekkoatletyczne MŚ w Dubaju. Będą polskie medale?

$
0
0

W sumie 42 lekkoatletów będzie na reprezentowało Polskę na Lekkoatletycznych Mistrzostwach Świata zawodników z niepełnosprawnościami. To o osiem osób mniej niż przed dwoma laty w Londynie. Zmagania w stolicy Wielkiej Brytanii Polacy zakończyli na dwunastym miejscu w klasyfikacji medalowej z dorobkiem 28 medali. Cztery z nich były złote, 10 srebrnych, a 14 miało brązowy kolor. W klasyfikacji punktowej zajęliśmy czwarte miejsce.

Do Dubaju w roli obrończyni tytułu wybiera się Barbara Bieganowska (Niewiedział). Zawodniczka reprezentująca Sprawnych Razem, jest faworytką konkurencji biegowych na dystansie 800 i 1500m.

Wśród biegaczy zobaczymy również Krzysztofa Ciukszę, który z Londynu wracał jako wicemistrz świata zarówno na dystansie 200 jak i 400m.

Z brązowymi medalami z Londynu wracali: Michał Kotkowski (400m) i Michał Derus (100m). Na najniższym stopniu podium po biegu na 1500m przeznaczonym dla zawodników niewidomych z przewodnikami, kończył występ na poprzednich mistrzostwach Aleksander Kosakowski. Wszyscy ci biegacze udowodnili także wysoką formę podczas ubiegłorocznych mistrzostw Europy. Michał Kotkowski, Krzysztof Ciuksza, Michał Derus i Barbara Bieganowska wracali z Berlina z więcej niż jednym medalem na koncie.

Szansę na walkę o medale w Dubaju, z pewnością wykorzysta Alicja Jeromin (Fiodorow), medalistka olimpijska, wielokrotna medalistka mistrzostw świata, która z Londynu przywiozła srebrny medal.

Nie wszyscy medaliści z Londynu będą bronić swoich tytułów w Dubaju. Wśród biegaczy zabraknie Mateusza Michalskiego, który boryka się z problemami zdrowotnymi. Na liście nie ma również Joanny Mazur. Mistrzyni świata z Londynu, prawdopodobnie nie zdążyła w terminie wypracować minimum.

Mistrzostwa Świata w Dubaju rozpoczną się 7 listopada i potrwają do 15 listopada. Dla wielu zawodników i z Polski i ze świata będą okazją do spełnienia kryteriów niezbędnych przed paraolimpiadą w Tokio.

IB


Poszedł na żywioł. Melbourne Marathon Wojtka Kopcia

$
0
0

– Zaryzykowałem, nie wytrzymałem. Ale nie mam sobie nic do zarzucenia – mówi maratończyk Wojciech Kopeć, trzeci zawodnik Biegu 7 Dolin 100 km z 2018 r., który w sobotę podczas maratonu w australijskim Melbourne zajął 19. miejsce z czasem 2:27:04.

Maratończykowi z Olsztynka przyszło zapłacić za braki w przygotowaniu. Swoje zrobiła też choroba i osłabienie organizmu. Początek biegu był jednak dobry. Pierwsze 10 km Wojtek pokonał w 32:40. Natomiast półmaraton w 1:08:26, co jego najlepszym wynikiem na tym dystansie w sezonie. Później jednak tempo zaczęło spadać.

Biegowy obieżyświat udał do Australii po przygodę i... na brak wrażeń nie mógł narzekać. Od początku podjął odważną decyzję, by ruszyć z liczną grupą rywali wspieranych przez pacemakerów. W praktyce oznaczało to atak na rekord życiowy 2:17:22 z 2014 roku.

– Na spotkaniu elity dyrektor maratonu powiedział mi, że jest ekipa Australijczyków oraz Nowozelandczyk, którzy chcą biec na wynik 2h16’-18’. W sumie było aż ośmiu chętnych na taki bieg, dlatego organizatorzy opłacili pacemekera. Powiedziano mi też, że albo zdecyduje się lecieć z tą grupą, albo będę biegł sam – opisuje maratońską kuchnię w Melbourne Wojciech Kopeć.

Decyzję o taktyce nasz biegacz miał podjąć o poranku, po przebudzeniu. – Ewidentnie choroba mnie osłabiła, ale zdecydowałem, że polecę z grupą. Obawiałem się tego, bo przecież to tempo było dla mnie, w tym konkretnym momencie, za szybkie...

Mimo ryzykowanej decyzji, biegł układał się dobrze. Zwłaszcza na początku.

– Czułem się dobrze, więc mówię - idę na żywioł. Z pacemakerem biegło się znakomicie, tempem ok. 3:15 min./km. Teraz wiem, że taki człowiek, o odpowiedniej klasie sportowej, robi ogromną robotę. Nie trzeba się niczym przejmować, tylko się go trzymać – zaznacza Wojtek, który z zającem chciał dobiec co najmniej do 15. kilometra. – Dawno tak nie biegałem, nawet na 10 km. Ale… leciałem jak na skrzydłach, czułem się znakomicie - bez problemów oddechowych czy mięśniowych – dziwi się biegacz z Mazur.

Pierwsze problemy pojawiły się na 23. kilometrze trasy.

– Nagle coś tąpnęło. Zaczęły mnie boleć „czwórki” i „dwójki”. Odcięło mnie mięśniowo... Grupa powoli mi odjeżdżała. Łapałem jeszcze kontakt, ale było coraz ciężej. W końcu puściłem kolegów i dalej walczyłem już sam…

Na mecie Wojtek zameldował się po 2 godzinach 27 minutach i 4 sekundach.

– Przegrałem, bo nie wytrzymałem mięśniowo. Wyszły braki treningowe i niedostateczny kilometraż. Wiem, że choroba też mnie osłabiła, od środka. Maraton to taki dystans, w którym podczas przygotowań musisz być w optymalnej kondycji zdrowotnej – podkreśla Wojtek Kopeć, który wiosną ma wystartować w Maratonie Bostońskim.

Maraton w Melbourne wygrali Kenijczycy Isaac Birir (2:16:31) oraz jego rodaczka Naomi Maiyo (2:35:34). Zwycięzcy otrzymali po 20 tys. dolarów australijskich, czyli ponad 52 tys zł. Łącznie w imprezie wzięło udział 37 185 osób, na czterech dystansach - od 5 km do maratonu.

Wysłuchał RZ


Sky Master 2019 z Polakami? Kwalifikacja jest

$
0
0

W sumie 67 zawodników z 25 krajów zakwalifikowało się do Sky Master, biegu zamykającego cykl Migu Run Skyrunner World. Start 19 października.

Bieg w formule Sky Master zostanie rozegrany po raz pierwszy. Prawo startu w nim wywalczyli sobie zawodnicy z najlepszej „30” rankingu generalnego, najlepszej „30” rankingu 52-tygodniowego, najlepszej „10” serii Super Sky oraz najlepszej „5” Sky Race.

Zawodnicy spotkają się na starcie we włoskim Limone. Do pokonania będą mieli 27-kilometrową trasą z 2600m przewyższeń i technicznym odcinkiem na Monte Carone.

O ostatnie punkty i nagrody w cyklu walczyć będą m.in. Oriol Cardona m.in. drugi zawodnik w Mt. Awa. Ruy Ueda - zwycięzca Mt Awa, Zaid Ait Malek, który w Livinio Skymarathon przybiegł na piątym miejscu, Jonathan Albon - trzeci w Mt. Awa i Daniel Antonioli - drugi w Livinio.

Wśród startujących pań najwięcej punktów zebrały Sheila Avilés - czwarta w Mt. Awa, Ragna Debats - druga w chińskim Yading, Johanna Åström - druga w Buff Epic Trail, Elisa Desco - zwyciężczyni Mt. Awa i Holly Page - piąta w Livinio.

Na liście zawodników z kwalifikacją na bieg finałowy znalazły się również polskie nazwiska. Bartłomiej Przedwojewski po zwycięstwie w Skyreca de Matheysins miałby prawo do startu, jednak z niego nie skorzysta, skupiając się na Golden Trail Series.

Natomiast na liście startowej Sky Masters jest Katarzyna Osipowicz, zwyciężczyni tegorocznego Seven Sisters Skyline, 50-kilometrowego biegu zaliczanego do serii Skyrunner w Irlandii. Bieg odbywał się w lipcu i to właśnie on przyniósł Katarzynie kwalifikację. W tym samym miesiącu, reprezentująca klub Glossopdale Harriers zajęła drugie miejsce w 56-kilometrowym Lakes Sky Ultra.

IB



 

4. Bieg Niepodległości Gminy Nieporęt – atestowana trasa, nagrody finansowe, koszulki pamiątkowe, wpisowe… 0 zł! [REJESTRACJA]

$
0
0

11 listopada żywa biało-czerwona flaga ponownie pojawi się na ulicach gminy Nieporęt!

4. Bieg Niepodległości wystartuje tradycyjnie sprzed kościoła w Stanisławowie Pierwszym. Dorośli mogą wybierać spośród dwóch dystansów: 5 i 10 km (limity uczestników odpowiednio 150 i 200 osób), dzieci: 400 i 800m (łącznie 150 osób). Dla młodzieży przygotowano trasę o długości 3,5 km (100 osób). Z uwagi na limity uczestników warto zapisać się jak najszybciej!

Trasa biegu głównego (10 km) posiada atest PZLA.

– Można zawalczyć o rekordy życiowe lub rozpocząć przygodę z bieganiem i zadebiutować na krótkim dystansie. W imprezie mogą wziąć udział całe rodziny. Gorąco zapraszamy! – zachęcają gospodarze z Gminy Nieporęt.

Na trasie nie może zabraknąć gorącego dopingu kibiców. – Czekamy na sympatyków sportu, którzy będą wspierać biegaczy i zagrzewać ich do większego wysiłku – zachęcają organizatorzy.

Co istotne, udział w 4. Biegu Niepodległości w Nieporęcie jest całkowicie BEZPŁATNY, a w pakietach startowych znajdą się m. in. pamiątkowe koszulki. Na najlepszych uczestników czekają puchary oraz nagrody finansowe i rzeczowe!

Jak zwykle organizatorzy zapewniają doskonałą atmosferę, ciepły poczęstunek, napoje i słodkości!

– Weźmy udział w prawdziwym święcie wolności i radości! Uczcijmy rocznicę odzyskania niepodległości na sportowo i spotkajmy się na trasie 4. Biegu Niepodległości! – zapraszają gospodarze z Gminy Nieporęt, których w organizacji imprezy ponownie będzie wspierała Fundacja Festiwal Biegów, organizator TAURON Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdroju.

Szczegóły imprezy dostępne są na stronie www.nieporet.pl.

Zapisy: TUTAJ

red.


"Nie pokłóciłem się z żadną zawodniczką czy trenerem" - Aleksander Matusiński, trener sztafety 4x400 m. "W Tokio medal i życiówki"

$
0
0

– Pierwszy w historii indywidualny finał 400 m na mistrzostwach świata - i od razu z dwiema Polkami, piąte miejsce sztafety mikst z rekordem Polski poprawionym o 3 sekundy, a przede wszystkim srebrny medal sztafety 4x400 m kobiet z rekordem kraju lepszym o blisko 3 sekundy i wygrana z Jamajką oraz Brytyjkami. O niczym więcej chyba nie mogłem marzyć!– ocenia start swoich zawodniczek na lekkoatetycznych MŚ w Dosze Aleksander Matusiński, trener kadry 400 m kobiet.

– Nic już nie mogło być lepiej?

– Może nieco wyższe miejsce w mikście... Ale to konsekwencja obecnego poziomu naszych panów na 400 m. A jeśli chodzi o dziewczyny: z Amerykankami nie wygramy. Justyna Święty-Ersetic, gdyby była bardziej wypoczęta, mogła być o jedno miejsce wyżej, czyli szósta, w finale indywidualnym, zabrakło jej tylko 6 setnych sekundy do Jamajki McPherson. Miała za słabą reakcję startową.

– Ale pretensji do Justyny pan nie ma?

– Awansowała do finału MŚ. Nie mam prawa mieć cienia pretensji.

– A zaskoczyła pana świetna forma Patrycji Wyciszkiewicz?

– Gdyby patrzeć na cały jej sezon, na pewno mogło to być zaskoczeniem. Ale od sierpniowych mistrzostw Polski była ze mną na zgrupowaniach i widziałem, że jej forma rośnie. Była dobrze przygotowana, natomiast nie sądziłem, że aż tak bardzo dobrze. To było super bieganie, tym rzeczywiście nieco mnie zaskoczyła.

– Patrycja powiedziala mi, że bardzo ucieszyła się z pańskiego zaufania, tego, że mimo słabego startu w MP dostrzegł pan wzrost jej formy i wystawił w Katarze w eliminacjach sztafety.

– To nie był tylko ten jeden nieudany start, Patrycja cały sezon letni miały słaby. Gdybym nie widział na zgrupowaniach przed Katarem jak ona biega i gdyby nie sprawdzian, nie dostałaby tej szansy. Ja zawsze podejmuję decyzje na chłodno, reaguję na bieżąco. O jej bieg w eliminacjach byłem więc spokojny. Dziewczyny miały powiedziane, że Justyna Święty-Ersetic i Iga Baumgart-Witan mają pewne miejsce w finale, a pozostałe o nie walczą. I Patrycja Wyciszkiewicz sobie to miejsce wywalczyła.

– A co zdecydowalo o tym, że w finale postawił pan na Patrycję, a nie Annę Kiełbasińską?

– Liczby. Matematyka. Lepszy wynik Patrycji w biegu eliminacyjnym. Uwzględniając korekty czasu ze startu lotnego, do którego dodaje się 0,7 sekundy, pobiegła niecałe pół sekundy szybciej od Ani.

– I w finale Patrycja pobiegła doskonale, zmierzony jej czas 49,70 sek. (też ze startu lotnego) był rewelacyjny!

– Proszę się nie sugerować czasem podawanym w wynikach mistrzostw świata, tam było trochę przekłamań. Mierzyliśmy sami stoperami i Patrycja osiągnęła czas 49,9-50,0. Ale i tak, oczywiście, był to najszybszy bieg Polki w sztafecie od wielu lat. Drugi czas ma Justyna Święty, też w Katarze, tyle że w mikście – 50,11, a Małgorzata Hołub-Kowalik kiedyś pobiegła 50,20 sek.

– To aż żal, że będąc w takim gazie, Patrycja Wyciszkiewicz nie wystartowala na MŚ w biegu indywidualnym.

– Ale żal do kogo? Na mistrzostwach Polski uzyskała czas 52,70, nie miala minimum na start indywidualny na 400 m. Teraz to tylko gdybanie. Nie wiem, czy by wygrała z Igą Baumgart, której nie pokonała od 3 czy 4 lat, nie mówiąc o Justynie. To że ktoś biega w sztafecie 50 sekund nie znaczy, że w starcie indywidualnym osiągnie 50 i pół sekundy. To tak nie działa. (czytaj dalej)


– Na czym polega fenomen polskiej sztafety? Jak to się dzieje, że dziewczyny, które w MŚ raczej nie mają szans na medal indywidualny są zespołowo jednymi z najlepszych na świecie?

– Jeśli ktoś jest w finale to zawsze walczy o medal, proszę nie mówić, że nie mają szans! Denerwują mnie takie opinie. A jeśli chodzi o siłę naszej sztafety, to dziewczyny są w ten sposób nastawione, że bieg zespołowy jest ich największą szansą na sukces. Mamy zawodniczki bardzo równe, może nie super topowe, ale bardzo dobre. Do tego są mocne zmienniczki.

To jest tak jak w kolarskim peletonie. Siła grupy ciągnie. Chociaż i tak nasze dziewczyny są w tej chwili bardzo wysoko w rankingu indywidualnym 400 m: Justyna Święty jest czwarta, Iga Baumgart jedenasta, zaś Ania Kiełbasińska pod koniec drugiej dziesiątki. To bardzo solidna podstawa, z niej wynika siła sztafety.

– A jaka jest przyszłość naszej sztafety 4x400 metrów? Jej trzon stanowi 5 zawodniczek: Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz i Anna Kiełbasińska. Szósta jest Aleksandra Gaworska, w odwodzie jeszcze płotkarka Joanna Linkiewicz. A co się dzieje za nimi?

– Jest dobrze. Mamy Natalię Kaczmarek, mam nadzieję, że do zdrowia wróci Martyna Dąbrowska, są młode dziewczyny, które w hali wyrównały rekord Polski Ani Kiełbasińskiej, czyli Paulina Zielińska i Susane Lachele. Nie zapominajmy też o „młodzieżówkach”, które w tym roku zdobyły mistrzostwo Europy. Jest wśród nich m.in. Karolina Łozowska. Ja bym raczej spał spokojnie. Trzeba im tylko dać czas.

Nie wiadomo zresztą, co zrobią po igrzyskach w Tokio dziewczyny, które teraz są na topie. One przecież wciąż są młode, Gosia Hołub i Justyna Święty mają po 27 lat. Mogą więc przez kolejne 4 lata kontynuować karierę, a przy nich dojrzewałyby i uczyły się młodsze. My zresztą przed nikim nie zamykamy drogi nawet teraz, przykładem jest Kaczmarek, która w ubiegłym roku biegała w eliminacjach podczas ME w Berlinie i HMŚ w Birmingham. Próbujemy te dziewczyny, wymieniamy, to nie jest tak jak kiedyś, że trzeba było poruszać się w wąskim gronie.

– Po Tokio może pan stracić Patrycję Wyciszkiewicz, która być może wydłuży swój dystans, zacznie trenować i startować na 800 metrów.

– Nie mam nic przeciwko temu. Z potencjałem i wynikami, które ma Patrycja, widzę dla niej miejsce w sztafecie nawet jeśli na co dzień będzie biegała 800 m. Już jej to zresztą powiedziałem, gdy wracaliśmy autokarem ze stadionu z medalami.

– Czy Aleksander Matusiński jest bardziej trenerem czy selekcjonerem?

– Czuję się przede wszystkim trenerem. Selekcjonerem staję się w momencie doboru zawodniczek do składu sztafety. Moją zawodniczką na co dzień, w klubie AZS AWF Katowice jest tylko Justyna Święty-Ersetic. Iga Baumgart-Witan trenuje z mamą Iwoną Baumgart, natomiast zawodniczki z kadry, które nie miały minimów indywidualnych, od mistrzostw Polski trenowały na moich planach, miałem wpływ na to, co robiły.

Te zawodniczki trenowały ze mną w kadrze od dawna, ja budowałem tę reprezentację po igrzyskach w Londynie. Teraz są już na wysokim poziomie, a ich trenerzy jeżdżą na zgrupowania. Nie widzę powodu, żeby tworzyć jakieś sztuczne podzialy, trenerzy mogą na kadrowych zgrupowaniach spokojnie pracować z zawodniczkami.

– Jak się panu współpracuje z klubowymi trenerami zawodniczek?

– Bardzo dobrze, jesteśmy w stałym kontakcie. Nie dzwonimy do siebie codziennie, bo nie ma takiej potrzeby, ale dogadujemy się w sprawach zgrupowań i treningów. Poza grupą była w tym roku tylko Patrycja Wyciszkiewicz, która trenowała i wyjeżdżała z Marcinem Lewandowskim (trenerem obojga jest Tomasz Lewandowski – red.). Nie widzę w tym nic złego, ale oczywiście wyniki muszą być na odpowiednim poziomie. W sztafecie będą te zawodniczki, które będą biegaly najszybciej.

– A kto ma głos decydujący w sprawach szkoleniowych?

– Ja. To ja jestem trenerem głównym 4 x 400 m kobiet. W ostatnim roku, może nawet dwóch latach, dałem trochę większą swobodę. Ania Kiełbasińska trenowała poza naszym układem, ze swoim szkoleniowcem Michalem Modelskim, nie było podstaw do innego modelu, skoro miała wyniki na 200 m i dobrze im to wychodziło. Szli inną drogą, ale nie widziałem potrzeby narzucania im czegokolwiek. Jeśli zawodniczka jest przydatna w sztafecie i dyspozycyjna (a jest), to po co wszystkich koszarować na siłę w jednym worku? Można by tylko zepsuć to, co dobrze wychodzi. (czytaj dalej)


– Często musiał pan ingerować w indywidualne plany treningowe zawodniczek, coś w nich zmieniać?

– Nie. Ja mogę tylko rozmawiać i ewentualnie coś sugerować. Co kto z tym zrobi jest jego sprawą. Każdy trener odpowiada za wyniki swojej zawodniczki i każdy przecież chce dobrze. Im Patrycja czy Ania będą lepsze, tym większa korzyść dla sztafety.

– Skoro jesteśmy przy tych dwóch zawodniczkach... Czy trudne są dla pana decyzje takie jak ta w Dosze, gdy w biegu finałowym w miejsce Kiełbasińskiej, pewniaczki w ostatnich miesiącach, wystawił pan Wyciszkiewicz?

– Taki moment zawsze jest trudny. Ale żadna z zawodniczek nie została „na lodzie”, wszystkie profity i zaszczyty spadły na obie zawodniczki, bo każda z nich biegała w mistrzostwach. Mają zapewnione szkolenie centralne i wszystkie przywileje związane z medalem. Ja natomiast nie mogę kierować się czymś, co było 2 miesiące wcześniej, liczy się tylko tu i teraz, to co dzieje się na imprezie.

Ja już nie raz podejmowałem takie decyzje, chociażby 2 lata temu Patrycja pobiegła w eliminacjach, ale nie została wystawiona w finale MŚ w Londynie. Postawiłem wtedy na Olę Gaworską, która była nowa, młoda, nieopierzona i wszyscy stukali się w głowę na to, co robi Matusiński. Ale w tamtym momencie uważałem, że z Patrycji nic już więcej nie wycisnę, za to Gaworska pobiegła bardzo dobrze i dziewczyny zdobyły brązowy medal MŚ.

To jest rolą trenera kadry: nie kierować się nazwiskami i przyzwyczajeniami, a wykorzystywać maksymalnie potencjał zawodniczek, którymi dysponuje. Mnie interesuje forma na imprezie docelowej. Myślę, że w Dosze Ania Kielbasińska to zrozumiała i ani przez chwilę nie poczuła się odrzucona.

– Co jest pana największym atutem, główną zaletą jako trenera sztafety?

– Nie wiem, trzeba by zapytać zawodniczki. Ale jeśli muszę coś wskazać, to chyba to, że nie jestem pokłócony z żadną zawodniczką czy trenerem.

– Podobno umie pan świetnie zmotywować dziewczyny?

– Chyba nie najgorzej, ale znowu – proszę zadać to pytanie zawodniczkom. Ja zawsze bardzo przygotowuję się do rozmów z nimi, mobilizacji, ostatnich wskazówek. Staram się też słuchać, co one do mnie mówią i czego oczekują, a gdy mamy rozbieżne zdania - przekonać je do mojego. Ale nic na siłę, chcę, żeby zrozumiały i przyjęły moje pomysły. Tak jak choćby ostatnio, że Iga Baumgart pobiegnie na pierwszej zmianie, czego prawie nigdy nie robiła i co jej nie pasuje, że Patrycja Wyciszkiewicz, która miała słaby sezon, dostała bardzo odpowiedzialną drugą zmianę.

Z perspektywy czasu widzę, że nie ma z tym problemu, a dziewczyny, jeśli nawet wolałyby inaczej, akceptują moje pomysły na zasadzie „jeśli trener tak mówi, to spróbujmy i zobaczmy, co z tego wyjdzie”. A ja zawsze z nimi rozmawiam. Mam własny pomysł, który często przychodzi w nocy przed startem, po obserwacji biegów eliminacyjnych. Rozmawiam o tym z zawodniczkmi, choć nie powiem, że podejmujemy decyzje wspólnie, bo to ja jestem za nie odpowiedzialny i ponoszę konsekwencje.

– A czy zawodniczkom często udaje się przekonać pana do ich wizji?

– Raczej to ja przekonuję zawodniczki i one to akceptują.

– Trzeba być hazardzistą w roli selekcjonera sztafety?

– Myślę, że nie, trzeba raczej kalkulować, obliczać swoje szanse i podejmować decyzje na chłodno. To są poważne sprawy, kariery sportowe, osiągnięcia, pieniądze... Nie można się tym bawić. Trzeba to zoptymalizować, szukać jak największej szansy i starać się ją wykorzystać.

– Ale przecież pan lubi podejmowac zaskakujące decyzje. Niejeden raz pan to pokazał.

– Może to i tak wygląda, ale tylko dla ludzi z boku, kibiców, także dziennikarzy, którzy nie wiedzą co się dzieje w grupie, nie mają informacji, które posiadam ja. Dla mnie nic w tym zwykle zaskakującego nie ma. Nawet taka decyzja jak z Igą Baumgart w finale w Dosze. Od dawna mówiłem, że potrzebuję na pierwszą zmianę którąś z najlepszych zawodniczek: czy to będzie Iga, czy Justyna Święty, żeby mi mocno otworzyła bieg. Przyzwyczajałem je do tej myśli i teraz właśnie Iga pierwszy raz zrobiła to na ważnej imprezie. (czytaj dalej)


– A więc nie tylko dla nas, laików, pana decyzje bywają zaskakujące. Także dla zawodniczek.

– No, pewnie tak... Na Halowych MŚ w 2018 r. Justyna Święty też dostała podobne zadanie i skończyliśmy ze srebrnym medalem oraz rekordem Polski. Każda z nich już była zaskakiwana, ale na przykład w tym roku wynikało to z tego, że chciałem przetestować różne warianty i ustawienia, by mieć jak najwięcej informacji przed MŚ w Katarze.

– Przyszły sezon to rok igrzysk olimpijskich. Planuje pan jakieś zmiany w sztafecie?

– Raczej nie. Skoro dziewczyny są coraz lepsze i biją o prawie 3 sekundy rekord Polski to nie ma co kombinować. Co miałbym jeszcze zmieniać i poprawiać? Nie chcę eksperymentować w tak ważnym sezonie, nie jestem hazardzistą.

Pójdziemy tymi samymi ścieżkami, zastanawiam się jedynie nad halą. Justyna Święty, Gosia Holub i Ania Kiełbasińska ciągle nie mają wakacji, bo za 2 tygodnie startują jeszcze w Igrzyskach Wojskowych w Chinach. Styczeń – marzec to będą zgrupowania w RPA, robimy to co już sprawdziliśmy i w hali wystartujemy, ale nie wiem co z mistrzostwami świata.

– A na igrzyskach w Tokio Aniołki Matusińskiego pobiegną jeszcze szybciej?

– Myślę, że tak, jeżeli tylko nie będą miały tylu biegów co w Dosze. W stolicy Japonii ma być troszkę inny program startów: eliminacje 400 m są dwa dni po mikście (teraz były dzień po dniu), z kolei finał indywidualny jest chyba w dniu eliminacji sztafet. Musimy więc troszkę inaczej do tego podejść. Chciałbym, żeby w sztafecie dziewczyny powalczyły o olimpijski medal, a indywidualnie poprawiły rekordy życiowe.

– Życzę zatem panu najlepszych decyzji, a wam wszystkim – wymarzonych wyników i sukcesów olimpijskich w Tokio.

– Dziękuję bardzo.

Rozmawiał Piotr Falkowski


 
 

Lewandowski europejskim Lekkoatletą Roku, Swoboda Wschodzącą Gwiazdą? Głosuj!

$
0
0

Troje polskich medalistów MŚ w Dosze ma szanse na tytuł Lekkoatlety Roku 2019 w Europie. Wśród nominowanych w plebiscycie „Golden Tracks” federacji European Athletics jest nasz znakomity miler, brązowy medalista z Kataru na 1500 metrów Marcin Lewandowski oraz – oczywiście – młociarze: Paweł Fajdek, który już czwarty raz jest najlepszy na globie oraz srebrna Joanna Fiodorow. Szansę na tytuł Wschodzącej Gwiazdy, czyli najlepszego lekkoatlety młodego pokolenia mają nasza sprinterka Ewa Swoboda i oszczepnik Cyprian Mrzygłód.

Znakomity występ w Dosze zwieńczył 12 lat pogoni Marcina Lewandowskiego za medalem mistrzostw świata. „Nie jestem jednak jeszcze spełniony, brakuje mi jeszcze najważniejszego medalu. Mam nadzieję, że przywiozę go z Tokio!” - mówił nam w długim wywiadzie tuż po powrocie z lekkoatetycznego mundialu.

"12 lat czekałem na ten medal, ale nie jestem spełniony. Moje marzenie to Tokio!” Marcin Lewandowski, brązowy medalista MŚ na 1500 m

Nominacja Marcina Lewandowskiego do tytułu Lekkoatlety Roku jest jak najbardziej oczywista. Kapitan reprezentacji Polski mial kapitalny sezon. W hali został mistrzem Europy na 1500 m, pobił rekord Polski w „półtoraku” i na milę.

Na otwartym stadionie też biegał znakomicie: poprawił rekord kraju na milę, a na 1500 metrów, na który wreszcie zdecydowanie postawił, zrobil to dwukrotnie windując w Dosze najlepszy wynik w historii do poziomu 3:31:46 i zdobywając wspomniany już brązowy medal MŚ. Warto też wymienić triumf na milę w Diamentowej Lidze w Oslo i zwycięstwo na 1500 m w Drużynowych ME w Bydgoszczy.

W nominowanej „10” mężczyzn, oprócz Lewandowskiego i Fajdka, są także: chodziarz Perseus Karlstrom i dyskobol Daniel Stahl ze Szwecji, niemiecki 10-boista Niklas Kaul, estoński oszczepnik Magnus Kirt, rosyjski skoczek wzwyż Michaił Akimienko, płotkarze Siergiej Szubienkow z Rosji (110 m) i Karsten Warholm z Norwegii (400 m) oraz bośniacki 800-metrowiec Amel Tuka.

Rywalkami Joanny Fiodorow są: brytyjska sprinterka Dina Asher-Smith, jej rodaczka wieloboistka Katarina Johnson-Thompson, włoska chodziarka Eleonora Giorgi, znakomite biegaczki na średnich i długich dystansach Sifan Hassan z Holandii i Niemka Konstanze Klosterhalfen, specjalistka biegu z przeszkodami Gesa Felicitas Krause z Niemiec, a także skoczkinie: wzwyż Maria Łasickiene i o tyczce Anżelika Sidorowa (obie z Rosji) oraz w dal Malaika Mihambo z Niemiec.

Głosować w plebiscycie „Golden Tracks” można do południa w piątek 18 października na profilach European Athletics na portalach społecznościowych Facebook, Instagram i Twitter.

Ogloszenie wyników i wręczenie nagród odbędzie się 26 października podczas gali Golden Tracks w stolicy Estonii Tallinnie.

Piotr Falkowski


"Równy, a przy tym wysoki poziom" - polska kadra maratońska na 7. Wojskowe Igrzyska Sportowe

$
0
0

Swoje najsilniejsze działa wytacza polska armia na 7. Światowe Wojskowe Igrzysk Sportowe w chińskim Wuhan. Stawką są medale i uznanie dowódców, ale także kwalifikacja olimpijska do Tokio.

Cztery lata temu, w koreańskim Mungyeong, polscy maratończycy w mundurach zdobyli trzy medale indywidualne. Najcenniejszy, bo złoty padł łupem Iwony Bernardelli - 2:31:25. Brązowy przypadł w udziale Monice Stefanowicz - 2:32:20. Obu biegaczek tym tym razem zabraknie na starcie; pierwsza wraca po kontuzji, druga pobiegnie w Poznaniu. Wśród mężczyzn w Korei bardzo dobrze wypadł Marcin Chabowski, który wywalczył srebro - 2:15:37.

Miasto Wuhan jest dobrze znane w maratońskim kalendarzu, ze względu na doroczny maraton posiadający certyfikat IAAF Bronze Label Road Race. Wojskowy maraton rozegrany zostanie jednak na innej trasie.

– Trasę oceniam dobrze. Wszystko odbywać się będzie na jednej płaskiej pętli. Bardziej obawiam się warunków pogodowych; będzie sporo biegania przy wodzie, więc jak będzie świeciło słońce, to może ona parować. Gdy dotrzemy na miejsce, warunki nie będą sprzyjające. Jednak patrząc na długoterminową prognozę, ma być coraz chłodniej – powiedział nam Grzegorz Gajdus, trener wojskowych maratończyków, były rekordzista Polski w maratonie.

W polskiej kadrze znalazło się czworo biegaczy i biegaczek z których każdy chciałaby wystąpić na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio. Droga z Wuhan może być nieco krótsza, ponieważ podczas Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych będzie można zdobywać punkty do rankingu IAAF. Zawody mają kategorię „C”, czyli taką samą jak np. Puchar Europy na 10 000 m czy Młodzieżowe Mistrzostwa Europy. Przypomnijmy, że wspólne minimum IAAF i PZLA na tokijskie Igrzyska to 2:11:30 dla mężczyzn i 2:29:30 dla kobiet.

– To będzie impreza IAAF-owska spełniająca wszystkie normy. Jeśli nasi zawodnicy znajdą pierwszej dziesiątce, to mogą zdobyć sporo puntów do światowego rankingu. Nawet jeśli ktoś nie wypełni minimum czasowego, ale będzie wysoko w tym biegu, to może ostatecznie znaleźć się w czołowej „80” rankingu. Dlatego nawet z czasem na 2h12; można pojechać na igrzyska do Tokio – wskazuje Grzegorz Gajdus.

– Oczywiście jako trener nie pozwolę ryzykować, szczególnie gdy warunki będą niesprzyjające, uniemożliwiające szybkie bieganie. Wtedy można nie dobiec do mety, a nas interesują medale. Ale jeśli wszystko będzie sprzyjać, to postaramy się o minima. Uważam, że zawodnicy są dobrze przygotowani – wskazuje nasz rozmówca

W Wuhan wystąpi wspomniany już aktualny mistrz Polski w maratonie i na 10 km - Marcin Chabowski. W Warszawie zawodnik z Pomorza uzyskał 2:13:10 i jest to najlepszy wynik na krajowej liście w tym sezonie. Tylko o 3 sekundy gorszy wynik w Londynie zanotował Henryk Szost. Wicemistrz kraju Mariusz Giżyński pobiegł wiosną 2:13:25. Arkadiusz Gardzielewski nie biegał jeszcze oficjalnie na królewskim dystansie w tym sezonie.

Wśród pań najlepszy rezultat sezonu posiada Aleksandra Lisowska, która wiosną w stolicy uzyskała 2:35:55 i była „Najlepszą Polką” 7. ORLEN Warsaw Marathonu. Udany rok notuje również Monika Andrzejczak, która w Dębnie, w swoim maratońskim debiucie, uzyskała 2:38:27. To dało jej tytuł wicemistrzyni kraju. Bez oficjalnego rezultatu na tegorocznych listach pozostają Olga Ochal oraz Izabela Paszkiewicz (Trzaskalska).

– Nie chciałbym nikogo wyróżniać. Uważam, że nasza kadra jest wyrównana. Mamy zarówno doświadczonych biegaczy jak i trochę młodszych. Z pewnością widzę szanse w medalach drużynowych, bo naszą mocną jest równy, a przy tym wysoki poziom. Starty kontrolne o niczym nie mówią, bo było wykonane z pełnej pracy. Sądzę, że wszyscy mają odpowiednie doświadczenie i rekordy życiowe, by walczyć o wysokie miejsca w Wuhan – uważa Grzegorz Gajdus.

Bieg maratoński 7. Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych w Wuhan zaplawnoano na zakończenie imprezy, tj. 27 października. .

Polska kadra maratońska na 7. ŚWIS w Wuhan (rekordy życiowe):

Mężczyźni:

  • Henryk Szost - 2:07:39 (2012)
  • Marcin Chabowski - 2:10:07 (2012)
  • Mariusz Giżyński - 2:11:20 (2012)
  • Arkadiusz Gardzielewski - 2:11:34 (2012)

Kobiety:

  • Izabela Paszkiewicz – 2:29:56 (2017)
  • Aleksandra Lisowska - 2:33:13 (2018)
  • Olga Ochal - 2:31:33 (2012)
  • Monika Andrzejczak - 2:38:27 (2019)

RZ


Olimpijski maraton poza Tokio? Jest nowa propozycja

$
0
0

Przyszłoroczne zmagania olimpijskie odbędą się w Tokio, ale olimpijski maraton już niekoniecznie.

Organizatorzy od dłuższego czasu szukali sposobu, jak przeprowadzić maraton i chód sportowy w upalnych warunkach. Były pomiary temperatury w różnych porach dnia, było polewanie wodą asfaltu i zraszanie okolicy. Rozegrano próbne biegi. Były też propozycje coraz wcześniejszej godziny startu. Wszystko to na nic. Letnie miesiące w Tokio są trudne do wytrzymania. Jest gorąco i nic tego nie zmieni. Co więcej, według synoptyków i statystyków, w przyszłym roku możliwa jest fala upałów o znacznie wyższych temperaturach niż w tym roku.

Jest więc nowy plan. Organizatorzy i Międzynarodowy Komitet Olimpijski postanowili zaproponować przeniesienie maratonu i chodu do Sapporo. Miejscowość, w której w 1972 r. odbywały się XI Zimowe Igrzyska Olimpijskie, leży 800 km na północ od Tokio i charakteryzuje się bardziej umiarowym klimatem. Zawodnicy nie musieliby się zmagać z wysokimi temperaturami. W ten sposób uniknięto by powtórki z Kataru, gdzie czasy były dalekie od życiówek zawodników, a już samo ukończenie biegu było nie lada wyczynem.

Przeniesienie maratonu do Sapporo to nie jedyny sposób, w jaki organizatorzy chcą zadbać o bezpieczeństwo sportowców i kibiców. Biegi na dystansie powyżej 5000m będą rozgrywane wieczorem. Zmagania kolarzy zostały przeniesione na popołudnie, zaś wszystkie mecze rugby miałyby się kończyć przed godz. 12:00.

Ostateczne decyzje jeszcze nie zapadły. Spotkanie w sprawie przeciwdziałaniu skutkom upału, organizatorzy przewidzieli na koniec miesiąca, ale już teraz opracowują szereg rekomendacji dotyczących treningu, ubrania, aklimatyzacji i nawodnienia podczas pobytu w Tokio.

IB


Renata Grabska: moje biegi wrześniu i październiku 2019

$
0
0

Nestorka podkarpackich biegów podsumowuje swoje ostatnie starty.

  • Jubileuszowy 10. TAURON Festiwal Biegowy w Krynicy-Zdroju

Blisko 9 tysięcy osób biegało i maszerowało przez 3 dni w Krynicy-Zdroju (dokładnie 8 705 uczestników – red.). To nowy rekord frekwencji imprezy! Sportowej rywalizacji towarzyszyły koncerty, spotkania z ciekawymi ludźmi, m.in. Wandą Panfil czy Joanną Jóźwik. Był również urodzinowy tort - smakował wybornie! - i okazje do wspomnień.

Przez 3 dni i noce po krynickim deptaku biegały dzieci i dorośli, amatorzy i zawodowcy, kobiety i mężczyźni, osoby z kijkami i bez, „krawaciarze” i przebierańcy. Można było wybierać spośród 30 konkurencji. Nagrodą głowną był samochód Toyota yaris, który wylosowano wśród uczestników wskazanych biegów.

Ja biegłam w Życiowej Dziesiątce, z Krynicy do Muszyny. W ramachtego biegu odbyły się Mistrzostwa Polski Masters. W swojej kategorii wiekowej – K65-69 - zajęłam drugie miejsce, zdobywając tytuł wicemistrzyni kraju masters. Mój czas - 51:11. Zostałam również wyróżniona okazałym pucharem i piękną różą z drewna jako Ambasadorka „Głosu Seniora”. Impreza bardzo udana, przeprowadzona profesjonalnie; zaangażowanie organizacyjne ogromne! Wszyscy Ambasadorzy dziękowali za tę organizację na Bankiecie Ambasadorskim.

  • 6. Przemyski Bieg Uliczny na dystansie 10km (22.10.2019)

Kolejna bardzo dobrze zorganizowana impreza biegowa w Przemyślu. Na starcie stanęło 160 kobiet oraz 470 mężczyzn. Przed biegiem głównym ścigały się dzieci i młodzież. Dopingowały całe rodziny! Imprezie towarzyszył piknik sportowy.

Wygrywali biegacze z Ukrainy - Raita Oksana (36:56) i Andrzej Starzyński (31:57). Ja w K60 zajęłam pierwsze miejsce, z czasem 53:31.

  • 7. PKO Maraton Rzeszowski (05-06.10.2019)

Każdy mógł sobie wybrać dystans, dostosowując start do swoich możliwości. Ja, w swojej domowej imprezie postawiłam na sobotni bieg na 5 km, który poprzedzał niedzielne zmagania maratończyków.

Pobiegło ok. 700 osób. Zanim wystartowali dorośli, rozegrano biegi młodzieżowe w kilkunastu kategoriach wiekowych i na różnych dystansach.

Bieg główny wygrywali Walentyna Kiliarska z Ukrainy (16:24) oraz Hillary Kimaiyo z Kenii (14:28). Ja w kategorii K60 zajęłam pierwsze miejsce, w czasie 25:07.

Impreza zorganizowana profesjonalnie. Zdecydowanie warto biegać nad Wisłokiem!

Ze sportowym pozdrowieniem

Renia Grabska z Rzeszowa


Retro running – padł nowy rekord Guinessa w bieganiu tyłem! [WIDEO]

$
0
0

Miniony weekend obfitował w niesamowite osiągnięcia biegowe. Przykład z fenomenalnych Kenijczyków Eliuda Kipchoge i Brigid Kosgei wzięła pewna Brytyjka, która podczas półmaratonu w Newcastle pokonała dystans w 2:16:03… biegnąc tyłem! Nieoficjalnie jest to nowy rekord Guinnessa w tej kategorii!

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

I did it! I had the support of an incredible team and the event organisers were amazing but I broke the Guinness World Record for the fastest female to run a half marathon - 2 hours 16 minute and 3 seconds. This also gave me a 11 minute personal best time. More importantly I help raise money and awareness to YoungMinds mental health charity for children and young people. . . I do have to give a massive shout out to Holt cc for there amazing t-shirts/ logo printing to help promote the Retro Running World Championships next year. And let's all talk about how great the banana shorts are from Happystride. . . It goes to show consistant training and determination gets you results. Happy Monday everyone. . . #retrorunning2020 #running #backwardsrunning #manchesterhalf2019 #manchesterrunning #womeninsport #womenfitness #womenrunning #rehabilitation #manchester #manchestersport #determination #thisgirlcan #thisgirlcanrun #youngminds #inspiringyoungminds

Post udostępniony przez Shantelle Gaston-Hird (@running_retro)

W biegu „na wstecznym” Shantelle Gaston-Hird poprawiła o blisko cztery minuty rekord należący do Amerykanki Justine Galloway (2:19:45).

Obie panie od lat ze sobą rywalizują w kategorii „Najszybszy półmaraton pokonany tyłem”. Na przemian raz jedna, raz druga, zapisuje się zwariowanej księdze rekordów i wymazuje rezultat rywalki. W 2017 roku górą była Brytyjka która uzyskała 2:27:09 i odebrała rekord Amerykance. Wiosną tego tym roku straciła rekord. Wszystko wskazuje, że teraz go odzyskała (wynik przejdzie jeszcze procedurę weryfikacji).

W jednym z wywiadów Shantelle Gaston-Hird przyznała z uśmiechem, że często ktoś do niej krzyczy iż biegnie w złym kierunku. Jednak ona lubi taką formę ruchu, bo jest ona dużo bardziej... zabawna niż zwykłe bieganie. Dodatkowo, po pewnym czasie, uznała, że jest to świetne ćwiczenie.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

It's officially ladies and gentlemen... I will be racing at the Manchester Half Marathon on Sunday 13th October 2019. I will be retro running this event for the Guinness World Record attempt. My goal time is 10min miles which would be 2 hours 10min half marathon time. This 17 minute off my previous time This is going to be really tough. - - I will be working with the amazing OMNI body clinic to help prevent any injuries along the way in my training. And Manchester Metropolitan University are working with me to ensure I am an efficient runner. - - Why am I doing this?? Because it's pushing the boundaries of my body and loving it for what it can do and not what it looks like. Because it makes me a stronger forward runner. Because retro running prevents injuries so I can keep doing the sports I love. Because I want to show people that its ok to try something new and it be uncomfortable. Because i want to challenge my mental strength. Because life is too bloody short to care what other people think about you. Because I am having fun and pushing to be a better version of myself. I think that explain it  #retrorunning #runtraining #manchesterhalfmarathon2019 #sportsrehab #strongwomen #runningfitness #manchesterfitness #rehabilitation #positivebodyimageandmind #funfitness

Post udostępniony przez Shantelle Gaston-Hird (@running_retro)

Pierwszy raz spróbowała biegu tyłem w 2013 roku. Od tamtego czasu wielokrotnie startowała biła biegowe rekordy w tej formule rywalizacji. Prowadzi grupę początkujących osób, którzy też chcą wywrócić swoje bieganie tyłem do przodu.

W przyszłym roku Shantelle Gaston-Hird chce wystartować w mistrzostwach świata w retro runningu, czyli właśnie bieganiu tyłem. Zawody obędą się w Londynie.

RZ


Transseksualne biegaczki jak te dotknięte hiperandrogenizmem

$
0
0

Obradująca w Dosze Rada IAAF uzgodniła przepisy dotyczące udziału transseksualnych biegaczek w rywalizacji lekkoatletycznej.

Jak ustalono, płeć zawodniczek nie będzie ustalana na podstawie dokumentów, a wyłącznie deklaracji zainteresowanych sportowców. Zawodniczka będzie musiała dostarczy podpisane oświadczenie, w którym wskaże płeć z którą się identyfikuje.

Jednocześnie przyjęto szczegółowe wytyczne nt. dopuszczenia transseksualnych biegaczek do rywalizacji. Mają one podłoże medyczne i dotyczą poziomu testosteronu w organizmie. Na lekkoatletycznych arenach w rywalizacji kobiet zobaczymy wyłącznie zawodniczki, u których stężenie hormonu nie przekraczało 5 nmol/L w okresie 12 miesięcy od daty startu. Biegaczki, które będą chciały startować regularnie, będą musiały utrzymać ten poziom hormonu.

Przyjęte przepisy współgrają z regulacjami dotyczącymi zawodniczek dotkniętych hiperandrogenizmem, które również muszą utrzymywać niskie stężenie testosteronu w organizmie jeśli chcą rywalizować na dystansach od 400m do 1 mili.

Jaki wpływ na wyniki lekkoatletek ma testosteron, pokazało badanie którego wyniki zostały opublikowane niedawno w magazynie British Journal of Sports Medicine. Grupie 48 zdrowych kobiet w wieku od 18 do 35 lat przez 10 tygodni podawano 10mg testosteronu lub tyle samo placebo. Panie poddano następnie próbie wysiłkowej (do odcięcia), której wyniki wykazały znaczący, bo ponad 8-procentowy przyrost wydolności i siły mięśniowej u kobiet, którym podano testosteron.

Podana dawka hormonu wywołała wzrost poziomu tego hormonu w organizmach kobiet z 0,9 do 4,3 nmol/L, a także 8-krotny przyrost masy mięśniowej. W podsumowaniu badania napisano, że rozwiewa ono wszelkie wątpliwości co do możliwości organizmów, w których występuje większe stężenie testosteronu.

red.


Odszedł jeden z najbardziej zasłużonych biegaczy - amatorów

$
0
0

W wieku 89 lat zmarł Michał Stadniczuk. Był maratończykiem, inicjatorem „Sztafety Przyjaźni Namysłów - Lwów”, a także medalistą mistrzostw świata i Europy weteranów. Bieganie dało mu jednak dużo więcej.

Z bieganiem pan Michał związany był przez ponad 40 lat, a swoją postawą inspirował kolejne pokolenia. Trenować zaczął nieco przez przypadek, gdy już nawet lekarze nie wiedzieli jak mu pomóc. Najlepszą terapią okazał się sport i bieganie.

Wszystko zaczęło się w sanatorium, dzięki koledze z pokoju. Początkowo Stadniczuk był sceptyczny do tej formy aktywności, bo przecież miał leczyć zrujnowany kręgosłup. Jednak jak mówił w filmie dokumentalnym, już za pierwszym razem pokonał 12 km. Kolejnego dnia znów pobiegł. - I ten bieg trwa aż do dnia dnia dzisiejszego - mówił Stadniczuk.

Mieszkaniec niewielkich Mikowic w powiecie namysłowskim na Opolszczyźnie w tym roku został mistrzem świata masters w biegu ulicznym na 10 km w kategorii M85 i wicemistrzem świata w biegu przełajowym. W przeszłości był m.in. mistrzem Europy i świata weteranów w maratonie w swojej kategorii wiekowej. W 2010 roku zajął drugie miejsce w kategorii M80 podczas Maratonu Nowojorskiego - 5:04:15

- Od najmłodszych lat dochodziły mnie informacje o panie Michale. Był pewną inspiracja dla mnie i przykładem tego, że biegać można zawsze i w każdym wieku można odnosić sukcesy. Miałem okazję rozmawiać z nim po różnych zawodach, bo pochodził z moich rodzinnych stron. Był przykładem niezłomności i silnej woli. Widać było, że bardzo cieszył się tym co robi - wspomina Dariusz Dorożyński, mistrz Polski na 5 km.

Michał Stadniczuk zmarł 16 października. Był zasłużonym obywatelem gminy Namysłów.

RZ



Krystian Pilszak – ultradystansowiec po przeszczepie serca. „Wszystko się da, tylko trzeba chcieć” [ROZMOWA]

$
0
0

We wrześniu pisaliśmy o trwających dobę zawodach w Raciborzu, podczas których padł rekord świata kobiet w 24-godzinnym marszu nordic walking. Nie był to jedyny rekord tej imprezy. Drugi, choć nieoficjalny, zasługuje na jeszcze większe uznanie. Jeden z uczestników, Krystian Pilszak, przeszedł z kijami 51,26 km, zajmując drugie miejsce w klasyfikacji mężczyzn. I nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że pan Krystian jest… po przeszczepie serca.

Nordic Walking to jedna z aktywności, które zaczął uprawiać po operacji, żeby wrócić do normalnego życia. Efekty zaskoczyły wszystkich. O swojej przemianie, osiągnięciach i planach, opowiada chętnie…

Jest Pan po przeszczepie serca…

Krystian Pilszak: - Tak, przeszczepiono mi serce 21 czerwca 2005 r. w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu.

Czy z poprzednim sercem też był Pan tak aktywny, czy dopiero po operacji zmienił styl życia?

Byłem aktywny, ale zawodowo. Cały czas miałem kontakt ze sportem, sam jednak nie uprawiałem żadnej dyscypliny. Praca, cały czas praca, do tego dużo kawy, papierosy, stres… w efekcie dwa zawały. Przeszczep serca. Po operacji musiałem wrócić do życia i nie bardzo mi się to udawało, po ciężkiej chorobie byłem wyczerpany fizycznie i psychicznie. To był najgorszy czas dla mnie. Trochę próbowano mnie rehabilitować, lecz szło to słabo. Teraz już wiem dlaczego. Nie ma programu rehabilitacji osób po przeszczepie serca. Trzeba było się z sobą pogodzić i zacząć się rehabilitować. No i się zaczęło…

Na początek długie spacery, potem jazda na rowerze, dzień w dzień bez względu na pogodę. To dało efekt, odzyskiwałem mięśnie, psychicznie też wszystko się zmieniło i już mogłem normalnie funkcjonować, cieszyć się życiem. Ta moja bardzo ciężka praca nad sobą doprowadziła do całkowitej zmiany stylu mojego życia. Po przeszczepie serca zmienia się wszystko.

Czyli aktywność jest sposobem na zdrowie?

Tak, ludzie po ciężkich przejściach zdrowotnych powinni uprawiać sporty po uprzednim uzgodnieniu tego ze swoim lekarzem. Powinni biegać, jeździć na rowerze, biegać na nartach no i oczywiście uprawiać Nordic Walking. To aktywność pomaga w dojściu do zdrowia i zwiększeniu wydolności psychofizycznej.

Dlaczego wybrał Pan akurat Nordic Walking? Jak zaczęła się ta przygoda?

Przygoda zaczęła się bardzo prozaicznie: kiedyś, parę lat temu, oglądałem na żywo takie zawody i wpadłem wtedy na taki dziki pomysł, że może ja spróbuję, bo przecież biegam na nartach, więc to nic takiego, łatwizna… Zapisałem się na pierwsze w życiu zawody Nordic Walking w Lublińcu na dystansie 10 km i fatalnie poległem, przegrałem z wszystkimi, byłem ostatni. Porażka, byłem zbyt pewny siebie. Udowodniono mi, że nie umiem chodzić z kijkami, że muszę poznać technikę, ale od podstaw. Kilka lat brałem udział w zawodach, podglądając najlepszych w kraju, prosiłem o poprawianie mnie w technice. No i się udało. I w efekcie zrobiłem kurs instruktora Nordic Walking. Obecnie trenuję i rehabilituję osoby niepełnosprawne, to fantastyczna sprawa i super sport.

Ma Pan na swoim koncie dużo startów?

Tak mam dużo startów, ale nie tylko w Nordic Walking. Tak się rehabilitowałem, że brałem udział w Mistrzostwach Polski w Kolarstwie osób niepełnosprawnych, Mistrzostwach Europy osób po przeszczepie serca w Szwecji, też oczywiście w kolarstwie i w biegach. Biegałem na nartach Bieg Piastów na długich dystansach, zaliczyłem wiele zawodów sportowych na różnych dystansach.

Spytam przewrotnie: czy odrobinę Pan nie przesadza z tą aktywnością?

Moje zdanie jest takie: nie przesadzam, bo osoby takie jak ja, po przeszczepie serca, powinny jak najbardziej być aktywne sportowo, ponieważ wielu z nas nie wraca do normalnego życia, nie udaje się im. Jestem wręcz za stworzeniem dobrego programu rehabilitacji psychoruchowej. To da się zrobić.

Skąd pomysł na start w zawodach 24 godzinnych?

Pomysł i decyzja szybka, musiałem się sprawdzić z najlepszymi w kraju. Chciałem także udowodnić ludziom po przeszczepie serca, że niemożliwe staje się możliwe, że wszystko się da, tylko trzeba chcieć. No i to zrobiłem już drugi raz. Udowodniłem, że można a przy okazji ustanowiłem nieoficjalny rekord świata osób po przeszczepie serca w ultramaratonie Nordic Walking.

Przed rokiem maraton, teraz 51,260 km… co będzie za rok, jakie cele i plany?

Za rok, jeśli mi zdrowie pozwoli, spróbuję pobić mój rekord. A cel jest jeden: być zdrowym.

W takim razie tego zdrowia życzymy i trzymamy kciuki za realizację wszystkich sportowych planów. Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Katarzyna Marondel


Karolina Nadolska w elicie TCS Amsterdam Marathon

$
0
0

W niedzielę wystartuje kolejna edycja TCS Amsterdam Marathon. Gospodarze liczą na Abdi Nageeye, który zapowiedział walkę o podium. My stawiamy na Karolinę Nadolską, która została zaproszona do elity biegu.

Abdi Nageeye nie jest najszybszym biegaczem w stawce Amsterdam Marathon. Legitymizuje się czasówką 2:06:17 i wśród ostatnich osiągnięć, może wymienić rekord Holandii i czwarte miejsce w tegorocznym Rotterdam Marathon. A jednak to właśnie on, postawił przed sobą cel ukończenia biegu na podium.

Holendrzy wygrywali w Amsterdamie ostatni raz w 1989 r. Od czasu Tonniego Dirka, który w 1993 r. przekraczał linię mety na drugim miejscu, nie stali też na podium. - Myślę, że już czas, żeby Holender wrócił na podium i że tym Holendrem powinienem być ja - zadeklarował urodzony w Somalii, trenujący w Kenii i reprezentujący Holandię Nageeye.

Nageeye musi być jednak gotowy na konkurencję ze strony Salomona Deksisy, trzeciego zawodnika ubiegłorocznej edycji amsterdamskiego klasyka. Rekord życiowy Etiopczyka to 2:04:40.

W zaproszonej stawce szybsi od Nageeye - przynajmniej na papierze - są również Bernard Koech (2:04:53) i Elisha Rotich (2:06:12).

Nageeye chce wskoczyć na podium. Tymczasem po wiosennych startach Jakub Szymankiewicz, były piłkarz a dziś biegacz – najszybszy z Polaków na liście startowej holenderskiej imprezy, deklarował, że będzie szukał sposobu na złamanie 2h20 w maratonie. Na razie jego życiówka to 2:22:31. Trzymamy kciuki!

Karolina Nadolska po udanym starcie w wiosennym maratonie w Hannowerze cieszyła się, że jako pierwsza Polka zdobyła kwalifikację do Tokio. Wtedy mówiła, że jesienią pobiegnie jeszcze raz i spróbuje poprawić swój wynik z Niemiec (2:27:43). Postawiła na Amsterdam. Życiówka Pani Karoliny to 2:26:31, jeszcze sprzed przerwy macierzyńskiej.

"Mam apetyt na więcej!" Karolina Nadolska, pierwsza Polka z minimum olimpijskim w maratonie

Najlepszą życiówkę w zapowiedzianej stawce kobiet – 2:22:29 – ma Mimi Belete. Nabiegała ją podczas tegorocznego, wygranego przez nią maratonu w Toronto. W CV ma też trzecie miejsce w Hamburgu.

O wysokich miejscach marzą również Azmerze Gebru, trzecia zawodniczka ubiegłorocznej edycji Amsterdam Marathon, która tegoroczny sezon zaczynała od drugiego miejsca w Paryżu.

Pełny skład elity TCS Amsterdam Marathon 2019: TUTAJ

Amsterdam Marathon wystartuje 20 października, a w nim 47 tys. biegaczy.

IB


Znów doping w biegach! Kenijczyk i Marokańczyk zawieszeni

$
0
0

Kenijczyk Philip Sanga Kimutai i Marokańczyk Mustapha El Aziz to kolejni biegacze zdyskwalifikowani przez Komitet ds. Integralności Lekkiej Atletyki (AIU) za stosowanie zakazanych środków.

Jeden testosteron…

Bardziej znanym zawodnikiem jest Kenijczyk. W 2011 r. Kimutai uzyskał we Frankfurcie 2:06.07, co było wówczas trzynastym wynikiem na świecie. W tym roku Kimutai startował trzykrotnie, a najlepszy wynik uzyskał w HongKongu – 10. miejsce z czasem 2:15:31. Rok temu był piąty w Gold Coast Marathon (2:11:44)

W organizmie Philip Sanga Kimutai stwierdzono nieregulaminowy, podwyższony poziom testosteronu. Został zawieszony na 4 lata.

… drugi Epo

Mustapha El Aziz wpadł po biegach na 10 km w chorwackim Karlovacu (zwycięstwo w czasie 28:24) i francuskim Langueux (drugie miejsce z czasem 28:02). Obie imprezy dzielił zaledwie tydzień. Kontrole przeprowadzone w obu tych lokalizacjach potwierdziły obecność EPO.

Po otrzymaniu wyników analizy pierwszej z próbek biegacz zaprzeczył, by stosował zakazany środek. Nie poprosił jednak o zbadanie – już na własny koszt – próbki B. Po upublicznieniu pozytywnego wyniku drugiego badania, zerwał kontakt z AIU.

Wobec zawieszenia przez AIU Mustaphy El Aziz straci nagrody zdobyte w Chorwacji i we Francji. Przez 4 kolejne lata nie będzie też mógł startować w oficjalnych imprezach IAAF.

33-latek jest wicemistrzem Afryki na 10 000m z 2014 r. W 2016 r. ustanowił półmaratoński rekord Maroka – 59:29. Maratońska życiówka biegacza to 2:07:55 z Seulu z 2013 r.

źródło: AIU, InsidetheGames


 

Iwona Bernardelli wraca do biegania i wciąż wierzy w Tokio. "Muszę to zrobić dla Mateusza!"

$
0
0

34-letnia Iwona Bernadelli (z domu Lewandowska) to jedna z najlepszych polskich maratonek z rekordem życiowym 2:27:47 (Londyn 2015, dziewiąty wynik w historii polskiego maratonu). Jeszcze na początku 2017 r. uzyskała w Osace czas 2:29:37.

15 miesięcy temu urodziła synka i z entuzjazmem mówiła o powrocie do biegania oraz walce o prawo udziału w maratonie na igrzyskach olimpijskich w 2020 roku. Pierwszym startem w zawodach po macierzyńskiej przerwie był Biegnij Warszawo 2018, zmierzono jej wtedy czas 43:53.

Dziś o Tokio wciąż marzy, ale... nadal jest na etapie powrotu do biegania na najwyższym poziomie. Październikowy Biegnij Warszawo 2019 na dystansie 10 km był pierwszym startem Iwony Bernardelli po 5-miesięcznej przerwie spowodowanej poważną kontuzją.

– To był dla mnie bardzo dziwny rok, a ostatnie 5 miesięcy chyba najtrudniejsze w całej mojej biegowej karierze. W marcu, gdy na poważnie wróciłam już do treningu, przytrafiło mi się zmęczeniowe złamanie w stawie krzyżowo-biodrowym.

– Zmęczeniowe? Przecież Ty dopiero co zaczęłaś trenować!

– Ja też nie wiedziałam wtedy, o co chodzi. Byłam na zgrupowaniu wysokogórskim w amerykańskim Albuquerque, trenowałam raz dziennie, bo miałam pod opieką Mateuszka i biegałam tylko wtedy, kiedy mógł się nim zająć mój trener Marek Jakubowski.

Dopiero później poczytałam i dowiedziałam się, skąd mogło się wziąć to złamanie. Przyczyną były prawdopodobnie hormony, bo niski poziom testosteronu "sprzyja" podobnym urazom. Ja testosteron zawsze miałam niski, a gdy byłam w ciąży i po urodzeniu karmiąc Mateusza piersią, jego poziom spadł jeszcze bardziej. Okazało się, że kobiety w ciąży i karmiące są w grupie podwyższonego ryzyka jeśli chodzi o takie zmęczeniowe złamania.  

Wracając do Albuquerque, teraz myślę, że samotny wyjazd z synkiem był szalonym pomysłem. Ten obóz był dla mnie bardzo trudny, nie było mowy o normalnej regeneracji, bo cały czas musiałam zajmować się niespełna 8-miesięcznym dzieckiem. Mateusz bardzo źle zniósł zmianę strefy czasowej (8 godzin do tyłu – red.), przez 3 początkowe doby praktycznie nie spał. Całe szczęście, że pomogli mi trochę Ania Szyszka i Kuba Nowak, którzy też byli wtedy na obozie, bo dzięki nim mogłam pójść do toalety czy wziąć prysznic po treningu.

Weszłam już wtedy w trening, robiłam biegi ciągłe. Czułam, że zaczyna mi coś tam wychodzić. I choć już w Stanach zaczęło mnie boleć, po powrocie do Polski mieliśmy zaplanowane starty kontrolne na 10 km, bo fizjoterapeuci twierdzili, że to tylko nadciągnięcie mięśni. Wiosna miała być sprawdzianem, a na jesień planowaliśmy start w maratonie i walkę o kwalifikację olimpijską.

– Te plany legły w gruzach. Dlaczego?

– Cały mój świat legł w gruzach gdy usłyszałam diagnozę lekarską. Byłam już wtedy grubo ponad miesiąc „w plecy” z treningami, bo przerwałam je zaraz po przylocie z USA, na początku kwietnia. Fajnie wszystko szło, byłam bardzo zmobilizowana, gotowa, żeby dobrze postartować, a tu taki cios, potężna kłoda rzucona przez los pod nogi!

Bardzo trudno było mi pozbierać się psychicznie, tym bardziej, że zalecenia lekarskie były bardzo restrykcyjne: położyć się na 2 miesiące do łóżka, niczego nie dźwigać, zero wysiłku fizycznego. Jak to zrobić przy małym dziecku? Wiedziałam więc, że rehabilitacja będzie dłuższa.

Z drugiej jednak strony obecność Mateusza nie pozwoliła mi się załamać całkowicie. Wzięłam się w garść, postanowiłam wykorzystać dany mi przez los czas na bycie z synkiem. Chodziłam na zabiegi: pole magnetyczne, rozluźnianie mięśni, potem powolutku ćwiczenia wzmacniające. I czekałam na pozytywny wynik rezonansu magnetycznego.

– Kiedy mogłaś wrócić do aktywności?

– Pierwsze marszobiegi zaczęłam robić pod koniec sierpnia, pojechałam wtedy, po 5-miesiecznej przerwie, na obóz do Międzyzdrojów. Stopniowo coraz więcej truchtałam, robiłam dużo ćwiczeń wzmacniających, wreszcie... postanowiłam wystartować 6 października w Biegnij Warszawo. Wielkie podziękowania dla Centrum Rehabilitacji Sportowej Tomasza Wilińskiego i jego fizjoterapeutów, zwłaszcza Moniki Urban, bo to oni postawili mnie na nogi i dali nadzieję powrotu na mój wysoki poziom.

– Jak teraz trenujesz?

– Tuż przed Biegnij Warszawo byłam na 10-dniowym zgrupowaniu w Szklarskiej Porębie z zawodnikami przygotowującymi się do wyjazdu na Światowe Igrzyska Wojskowe w Chinach. Cały czas jestem żołnierką Wojska Polskiego i armia też bardzo mi pomaga, jest ze mną i czeka na mój powrót. Przy okazji sprawdziliśmy rozstanie z Mateuszem, bo do tej pory zawsze i wszędzie był ze mną. Okazało się, że dał spokojnie radę, znacznie trudniej zniosłam rozłąkę ja (śmiech).

– Decyzja o Biegnij Warszawo była bardzo spontaniczna?

– Tak. Pod koniec obozu w Szklarskiej zasugerowałam ten start trenerowi Jakubowskiemu. Nie był za bardzo przekonany, wiedział, że po zaledwie miesiącu biegania nie „polecę” 10 km w 34 minuty i nie pościgam się o czołową lokatę. Ale ja liczyłam, że taki start posunie mnie w treningu mocno do przodu, będzie mi łatwiej wejść na prędkości drugiego zakresu. Ten start był moim pierwszym biegiem ciągłym po kontuzji! Dzięki niemu mogłam się przełamać i wejść na wyższy poziom treningu.

– W tych okolicznościach wypadłaś w Warszawie i tak bardzo dobrze: zajęłaś czwarte miejsce z czasem 36:51. Jesteś zadowolona?

– Tak, jak najbardziej. Chciałabym, oczywiście, pobiec szybciej, ale trener powiedział przed startem, że każdy wynik poniżej 37 minut będzie rewelacyjny. Udało się, nie będę więc narzekała (uśmiech). Jeśli chodzi o wnioski, zobaczyłam, że szybciej się męczę, bardzo dużo kosztował mnie bieg pod wiatr i nie jestem obiegana na większych prędkościach: schodziłam chwilami do tempa poniżej 3:30/km, ale nie byłam w stanie dłużej go utrzymać. Powód jest prosty: bardzo dawno nie biegałam w takim tempie.

Walczyłam jednak, starałam się utrzymać tempo zawodników, obok których biegłam i jestem przekonana, że dzięki temu szybciej wrócę do takiego biegania na treningach. Nie miałam kryzysu, nie było wielkiego cierpienia, z którym wiąże się bieganie „w trupa”, po którym wypluwa się płuca, a nogi są do wymiany. Nogi mnie nie bolą, zatem przygotowanie mięśniowe mam prawdopodobnie całkiem niezłe.

– Szybko wrócisz na swój wysoki poziom?

– Nic na pewno nie będziemy robili na siłę, ale... skoro Mateusz „się poświęcił” i potrafi być bez mamy, a od września chodzi już do żłobka, to ja też muszę coś dla niego zrobić i stanę na głowie, żeby wywalczyć kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio! (śmiech).

– To jaki jest plan na tę walkę?

– Solidny trening! Będę słuchała trenera, bo to nie ja jestem tu szeryfem (śmiech). Na pewno trener Jakubowski przygotuje mnie do maratonu jak zawsze dobrze. Na każdym maratonie byłam w formie, nie było ani jednego takiego, na którym bym nie czuła mocy w nogach. Wierzę, że tym razem też tak będzie. Trzeba mi tylko cierpliwości i spokoju, no i przede wszystkim zdrowia!

– A gdzie na wiosnę będziesz szukała olimpijskiego minimum?

– Jeszcze o tym nie myśleliśmy. Na pewno chciałabym wystartować w maratonie z mężczyznami, łatwiej wtedy powalczyć o konkretny wynik. Trzeba będzie jednak już wkrótce coś konkretnie zaplanować, bo ja bardzo lubię mieć cel, to mnie zawsze mobilizuje do ciężkiej pracy.

– Bardziej pasowałby ci zimowy maraton w Azji czy wiosenny w Europie?

– Dużo zależy od tego jak szybko wrócę do dyspozycji i jak będą szły treningi. Azja jednak raczej odpada: Osaka w styczniu czy Nagoja na początku marca to maratony typowo kobiece. Bardziej prawdopodobny jest więc jakiś kwietniowy bieg w Europie. Będzie też więcej czasu na przygotowanie formy.

– Życzymy zdrowia i powrotu do najwyższej dyspozycji, powodzenia!

Dziękuję i... nie dziękuję! (śmiech)

Rozmawiał Piotr Falkowski


Wesołe Biegi Górskie zapraszają już jesienią

$
0
0

Wesołe Biegi Górskie w warszawskiej dzielnicy Wesoła to dużo młodsza siostra niezwykle popularnych na Mazowszu Zimowych Biegów Górskich w Falenicy. Rywalizację na wydmach Mazowieckiego Parku Krajobrazowego lubia nie tylko ci, którym symuluje to hasanie po górach, ale i (a może przede wszystkim) asfaltowcy, którzy wypracowują tam siłę biegową dającą potem moc na finiszu wiosennych i letnich biegów.

– Nasze biegi noszą nazwę Wesołych zupełnie nieprzypadkowo: raz - że nazwa dzielnicy, dwa - że naprawdę jest tam wesoło. Nam, organizatorom, ale zawodnikom, mam nadzieję, też – mówi Igor Błachut, dziennikarz Eurosportu i przedstawiciel Stowarzyszenia Team 360 Stopni. – Biegi w Starej Miłośnie organizujemy od 2015 roku, najpierw w styczniu były zimowe, a potem, skoro się spodobały, pojawiła się wersja jesienna – dodaje.

Wesołe Biegi Górskie – Jesień 2019 odbędą się w cztery kolejne soboty przełomu listopada i grudnia: 23 i 30 listopada oraz 7 i 14 grudnia. – Tym samym będzie można płynnie przejść do serii zimowej, którą też, jak zwykle, mamy w planach – dodaje Igor Błachut.

– Zachęcamy do udziału zarówno wytrawnych biegaczy, dla ktorych będzie to idealne rozpoczęcie poważniejszych treningów przed kolejnym sezonem, jak i tych, którzy biegają od niedawna albo robią to dla przyjemności. Pod tym względem Wesołe Biegi Górskie oferują wszystko, co trzeba – zapewnia organizator.

Zaletą WBG, docenianą przez uczestników, jest ich kameralność. W biegach w Wesołej uczestniczy regularnie stu – stu kilkudziesięciu biegaczy, co powoduje, że malownicza, 2-kilometrowa pętla ma sporą przepustowość. Na trasie szybko robi się dość luźno, można swobodnie wyprzedzać i cieszyć się urokami miejscowego lasu.

Biegacze będą tradycyjnie rywalizowali na dystansach 2, 6 i 10 km (jedna, trzy lub 5 pętli), kijkarze nordic walking na 2 i 6 km.

Zapisy na pełny cykl, jak i na poszczególne biegi, już się rozpoczęły. Formularz rejestracyjny, a także szczegóły imprezy, znajdziecie TUTAJ.

Piotr Falkowski


Viewing all 13082 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>